No to doczekaliśmy! Chociaż jedna sfera wystartowała jak rakieta, nawet w Kanadzie. To produkcja maseczek. Nie będę wchodzić w to, czy pomagają, czy też nie, bo te same spece od wirusologii przekonywały raz tak, a raz tak. A maseczki się przyjęły.

Zakupy robię tak pi razy drzwi co dziesięć dni, i to jest to co zoobserwowałam. Za pierwszym razem tylko ci, którzy mieli takie dobre profesjonalne maseczki wyzywająco je nosili i w kolejce, i w sklepie. Wyzywająco, bo mnie po prostu drażnili. Jak w sytuacji, kiedy żadnych maseczek nigdzie nie można dostać, i nie ma ich nawet w szpitalach dla lekarzy i pielęgniarek, ci mają takie profesjonalne N95?

Przypomniały mi się Krupówki w Zakopanem z lat 70-tych ubiegłego wieku, kiedy to po tychże Krupówkach przechadzali się narciarze z nartami różnych zagranicznych marek nonszalancko zarzuconymi przez ramię. Nie szusowali na nich, żeby ich nie porysować. Tak spacerowali sobie z nimi dla szpanu. Też mnie tak wtedy wnerwiali, bo mnie nawet na narty marki rysy produkowane w Szaflarach nie było stać.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

No ale teraz o życie chodzi. Następnym razem w kolejce już większość miała maseczki. A jak nie to zasłaniali sobie usta i nos szalikiem. Polak potrafi. Coś trzeba wykombinować. W ostateczności uszyję. Zaczęłam od googla. Natychmiast zasypała mnie lawina ofert, od masowych (200 w paczce) do pięknie wzorowanych i szytych indywidualnie, po około $20 CAD za sztukę. Nawet nasz polski sklep Euromax je miał w sklepie. Wiem, bo oglądałam reportaż naczelnego Gońca Andrzeja Kumora, jak odwiedził sklep. W ostateczności w sukurs przyszła mi córka, która dla potrzeb personelu w  pracy (pracuje w całodobowej klinice weterynaryjnej) uszyła około 100 maseczek. Klinika weterynaryjna, pomimo, że czynna, nie jest na priorytetowej liście zaopatrzenia w  PPE (Personal Protection Equipment), takich jak maseczki, rękawice, fartuchy. Tym sposobem i ja dostałam kilka maseczek. Wszystkie bardzo twarzowe.  Nie widać zmarszczek.

No nic. Spróbujemy. Przyszedł mój dzień na zakupy. Stanęłam w kolejce. Tym razem wszyscy byli w maseczkach. Ja w mojej dobranej kolorem do koloru oczu zadawałam szyku. Przyszła moja kolej na wejście do sklepu. Założyłam okulary, bo inaczej nie widzę szczegółów, a obecnie nas proszą, aby ‘nie macać’ produktów, tylko czego dotkniemy to już nasze.  A tu wypadek przy pracy – nie widzę nic, bo mi  te okulary zaparowały od wyziewów maseczki. Ach niedobrze, niedobrze. Jak tu wytrzeć te okulary, aby nie dotykać twarzy? Nijak, no nijak nie mogłam tego zrobić. W końcu jak udało mi się te okulary strzepnąć z nosa, to za nic nie mogłam ich wyczyścić. O tym, żeby je bezdotykowo z powrotem założyć na nos nie było co nawet marzyć. Zakupy zrobiłam prawie na oślep. Czytanie odbyło się dopiero w domu. Aj, ja, jaj, czego ja to nie nakupowałam!  Ale pierwsze koty za płoty. Następnym razem pójdzie lepiej. Przeczytałam w Gońcu ‘Wszystko co musisz wiedzieć o oddychaniu przez maseczkę’ i z tą pomocą pójdę na następny zakupowy szturm. Mówią, że do trzech razy sztuka. Wygląda na to, że  te maseczki (i rękawiczki) z nami zostaną. To w końcu nic nowego. Nasze babcie nosiły przecież i woalki i rękawiczki. Więc to taki powrót mody, tylko jak zwykle,  trochę w innej formie.