Czy wam się to też zdarza, żeby się samemu bojkotować? Jak to wygląda? Ano, po prostu robicie wszystko inne, tylko nie to co trzeba. To nie to, że jesteście leniwi i nie robicie nic. Skądże! Jesteście bardzo zajęci wszystkim innym, tylko nie tym co wymaga skończenia w określonym terminie.

Przykład?

Zeznania podatkowe. Szczególnie jeśli jest to trochę bardziej skomplikowane niż tylko jedno zaświadczenie z jednej pracy.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

A jeśli prowadzicie jakąkolwiek działalność biznesową, to podatki są przysłowiowym bólem w plecach. Niby wszystko jest jasne, każdy przychód i każdy rozchód musi być udokumentowany. Każda donacja pokwitowana na odpowiednim formularzu, ale…

W ciągu roku zbieramy tę dokumentację, czasem nawet zapisujemy, ale jak przyjdzie co do czego, to część rachunków (jeśli nie wszystkie) gdzieś się zapodziała, elektroniczne pokwitowania wydatków gdzieś – nie wiadomo gdzie – są schowane w komputerze, a udokumentowany dochód zdecydowanie przewyższa aktualny stan konta. A potem, jak już termin naprawdę siedzi na gardle, to robimy wszystko inne.

Na przykład co? No ja to na przykład, w tym roku musiałam akurat umyć okna z werandy. To, że nie były myte przez ponad rok, to nic nie szkodzi. Poczekać nie mogły i musiały być umyte w tej chwili – choć wcale nawet nie planowałam ich umyć. W ostateczności jakimś psim swędem w ostatnim momencie wszystko udaje mi się zebrać do kupy i zdążyć. Ale ile ja się przy tym najem frustracji i wstydu za siebie, że nie potrafię tego lepiej zorganizować. Tylko jak ten wrzód. Ale, ale… Takie ociąganie powinno być korygowane, żeby się nie pogłębiło. To tak jak w tym przysłowiu ‘na złość mamie odmrożę sobie uszy’. Czyli mamy coś bardzo ważnego zrobić, ale tego nie robimy, albo robimy inaczej, po naszemu, żeby pokazać. Tylko co i komu? Na przykład z tym składaniem zeznań podatkowych. Mam na myśli w Kanadzie, bo nie wiem jak te sprawy wyglądają w Polsce. Wiemy, że mamy terminy, i wiemy jak to zrobić, ale często przekraczamy termin. Wiemy także, że jeśli przyjdzie nam dopłacić, to czeka nas kara za przekroczenie terminu, ale to nic, i tak zwlekamy i się spóźniamy. Dzwoni moja serdeczna przyjaciółka i pyta, czy chociaż w tym roku specjalnym bo koranawirusowym, złożyłam swoje zeznania podatkowe na czas?

– Tak, tak – odpowiadam, A łżę jak z nut, bo akurat cały stół mam zawalony różnymi papierzyskami ale nie mogę się w sobie zebrać, i robię wszystko inne tylko nie to. A przecież to takie proste!  Zrobić listę, ustalić kolejność, i do kiedy co ma być zrobione. I już! ‘Już’ to u was, bo u mnie to nie. I żadne lista mi nie pomaga, bo ją po prostu ignoruję. Na całe szczęście nie za bardzo, bo z podatkami jestem na bieżąco, najwyżej trochę spóźniona. No fakt lepiej żeby tę karę co muszę zapłacić za opóźnienie, dać jakiejś potrzebującej organizacji. No ale to i tak nic, bo ta serdeczna koleżanka co się tak troszczyła o to czy zrobiłam na czas moje podatki w bieżącym roku koronawirusa, sama zalega z zeznaniami podatkowymi już od trzech lat. Przyganiał kocioł garnkowi, że kopci. A zwalczenie ociągania jest proste w definicji, trudniejsze w realizacji. I czasem z tymi swoimi niedociągnięciami trzeba po prostu nauczyć się żyć – żebyśmy przypadkiem nie byli za idealni. Tak długo, jak to co musimy zrobić jest  zrobione.

Michalinka