Pierwsza tura wyborów prezydenckich już za nami. Okazało się, że przy frekwencji przekraczającej 64 procent, najlepszy wynik uzyskał pan prezydent Andrzej Duda –  43,5 procent – ale nie jest to wynik gwarantujący mu zwycięstwo w drugiej turze.

Pan Rafał Trzaskowski uzyskał 30 procent głosów z ułamkiem. Przewaga pana prezydenta wydaje się zatem wysoka, ale wcale nie musi taka być, bo trzeci z kolei kandydat, pan Szymon Hołownia, uzyskał ponad 13 procent głosów, zaś pan Krzysztof Bosak – prawie 7 procent. Pan Władysław Kosiniak-Kamysz uzyskał zaskakująco mało, bo tylko niewiele ponad 2 procent, podobnie jak faworyt Lewicy, przywódca polskich sodomitów, pan Robert Biedroń. Żaden z kandydatów tzw. “egzotycznych” nie uzyskał nawet 1 procenta, a w sumie na nich wszystkich głosowało 0,79 procenta obywateli.

W tej sytuacji rezultat drugiej tury wyborów zależy od tego, na kogo zagłosują wyborcy kandydatów którzy z wyścigu odpadli. Chciałem w pierwszym odruchu napisać: przegranych – ale nie o wszystkich można tak powiedzieć. O ile pan Kosiniak-Kamysz uzyskał wynik znacznie gorszy od własnych oczekiwań, więc słusznie może uchodzić za przegranego, podobnie jak pan Robert Biedroń, któremu – podobnie jak jego partyjnym kolegom – najwyraźniej musiało się wydawać, że szeregi zboczeńców seksualnych są w Polsce bardzo liczne, a tymczasem okazało się, że są tylko hałaśliwe.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Do przegranych nie można natomiast zaliczyć, ani pana Szymona Hołowni, ani pana Krzysztofa Bosaka. Pan Hołownia, jeszcze 6 miesięcy temu znany wyłącznie jako drugorzędny showman telewizyjny, nagle uwiódł aż 13 procent obywateli. Warto zwrócić uwagę, że jest to wynik podobny do tego, jaki uzyskiwały wszystkie dotychczasowe  ugrupowania jednorazowego użytku: Ruch Palikota, Nowoczesna, Kukiz 15 – no a teraz – pan Hołownia. Skłania to do podejrzeń, że wszystkimi tymi przedsięwzięciami kierowała z ukrycia ta sama ręka, która od 1989 roku reżyseruje polityczną scenę naszego bantustanu. Według mojej ulubionej teorii spiskowej, reżysera tego musi trochę nudzić jednostajność i jałowość zatwierdzonego w Magdalence modelu, więc dla rozrywki od czasu do czasu kreuje takie właśnie byty; co by tu wymyślić? O – wylansujmy pana Rysia na czele Nowoczesnej! No i konfidenci dostają rozkaz: w prawo zwrot! Do pana Rysia marsz! – i w ten sposób z rozporka zaczynają wyglądać kolejni Umiłowani Przywódcy.

Inaczej jest z panem Bosakiem i Konfederacją. Mimo zgodnego, ponad podziałami, zwalczania tej formacji zarówno przez Lewicę (pan Czarzasty wyrażał zaniepokojenie pojawieniem się “faszystów”), jak i Zjednoczoną Prawicę pod dyrekcją Naczelnika Państwa, która z kolei pomawiała Konfederację o kontakty z Putinem, prezentując ją jako zbiorowisko ruskich agentów, którym w dodatku “śmierdzą onuce” – w wyborach prezydenckich pokazała ona, że na scenie politycznej nie jest efemerydą, że nie tylko ma stabilny, ale nawet powiększający się elektorat i w perspektywie może stanowić alternatywę polityczną dla powoli degenerującej się rekonstrukcji przedwojennej sanacji, próbującej zawłaszczyć monopol na patriotyzm.

Więc o ile wyborcy pana Roberta Biedronia prawdopodobnie poprą pana Rafała Trzaskowskiego, to już nie jest to takie oczywiste w przypadku wyborców pana Kosiniaka-Kamysza, których nowoczesność w wydaniu tego kandydata wcale nie musi pociągać. Ale kluczowe wydaje się zachowanie wyborców pana Hołowni i pana Bosaka. Pan Hołownia prezentował się swoim zwolennikom jako “Madchen fur alles”, co to może być i prawicowy i lewicowy i wierzący i niewierzący i konserwatywny i postępowy.

Pan Bosak – odwrotnie – był chyba jedynym kandydatem, który w tej kampanii zaprezentował merytoryczny program, bo ani nie próbował przekupywać wyborców obietnicami darmochy, jak to robił pan prezydent Andrzej Duda, ani też epatować blagierską “nowoczesnością” – jak to  robił pan Trzaskowski.

Ot i teraz słychać, że jeszcze przed drugą turą pani marszałek Elżbieta Witek ściągnie posłów Zjednoczonej Prawicy, żeby jeszcze przed 12 lipca uchwalili ustawę o “bonie turystycznym”, czyli dodatkowych 500 złotych na dziecko, jeśli wakacje spędzi ono w kraju.

A z drugiej strony pojawiły się na mieście fałszywe pogłoski, jakoby sztab pana Trzaskowskiego rozdawał konserwy, wyprodukowane z mięsa starych kurwiarzy, które podobno znakomicie robi na potencję. To z pewnością nieprawda, ale skoro takie fałszywe pogłoski się pojawiają, to znaczy, że plotkarz, który je rozpuszcza, coś tam musi wiedzieć, przede wszystkim na temat oczekiwań potencjalnych zwolenników tego kandydata.

Jak wspomniałem, wynik II tury wyborów nie jest oczywisty, zatem spróbujmy zastanowić się, co by było w przypadku zwycięstwa pana prezydenta Andrzeja Dudy i zwycięstwa pana Rafała Trzaskowskiego.

W przypadku zwycięstwa prezydenta Dudy pozornie nie zmieniłoby się nic. Tak naprawdę jednak zwycięstwo to może oznaczać dalsze osłabienie władzy Naczelnika Państwa. Rzecz w tym, że byłaby do druga kadencja prezydenta Dudy, który na trzecią kadencję kandydować już nie może. O ile zatem dotychczas musiał korzystać z aparatu wyborczego PiS, który jest nadzorowany przez Naczelnika Państwa i musiał się go słuchać, o tyle po wygranej ani aparat wyborczy PiS, ani Naczelnik Państwa nie będzie już mu do niczego potrzebny. Może zatem podjąć próbę politykowania samodzielnego, co może być konieczne również z tej przyczyny, że zaraz po wyborach zacznie objawiać się kryzys w straszliwej postaci. Oto pan minister finansów Kościński zapowiada, że “jeszcze w lipcu” musi nastąpić korekta ustawy budżetowej, m.in. z powodu przechwałki wygłoszonej podczas kampanii wyborczej przez premiera Morawieckiego, że w ciągu 100 dni epidemii rząd wydał dodatkowo 100 miliardów złotych, czyli miliard dziennie. W tej sytuacji Naczelnik Państwa, podobnie jak Zjednoczona Prawica, może stać się zakładnikiem prezydenta Dudy, który będzie decydował o tym, na co rządowi pozwolić, a na co nie. Rząd bowiem nie ma większości wystarczającej do przełamywania weta prezydenta, która – przypomnijmy – wynosi co najmniej 276 posłów, podczas gdy rząd dysponuje tylko 235 posłami.

Podobna sytuacja pojawiłaby się w przypadku zwycięstwa pana Trzaskowskiego, który z całą pewnością blokowałby rząd prezydenckimi wetami pod dyktando Wielce Czcigodnego posła Pupki, który z kolei – jak podejrzewam – wykonuje zadanie zlecone mu i jego formacji przez Naszą Złotą Panią.  Rząd miałby zatem trzy możliwości; albo podjąć próbę zbudowania większości wystarczającej do przełamywania weta, albo poddanie się i już tylko administrowanie kryzysem, albo wreszcie zgłoszenie dymisji i rozpisanie nowych wyborów. W pierwszym przypadku mógłby skaptować PSL i powiększyć koalicję o 30 posłów. To jednak za mało, bo brakuje jeszcze 11 posłów – akurat tylu, ilu ma Konfederacja. Z tego powodu zbudowanie takiej większości może być trudne, bo PiS musiałby wtedy zdecydować się na polityczne wzmacnianie formacji, której słusznie się obawia, jako potencjalnej alternatywy politycznej na prawicy. Niebezpieczeństwo jest tym większe, że jeśli Naczelnik Państwa by się przeziębił, to Zjednoczona Prawica tego eksperymentu prawdopodobnie już nie przetrzyma, w związku z czym prawa strona politycznej sceny musiałaby zostać radykalnie przebudowana. W tej sytuacji pozostaje administrowanie kryzysem, co z punktu widzenia Platformy byłoby wyjściem idealnym, ponieważ rząd “dobrej zmiany” musiałby – jak to się mawia w środowiskach młodzieżowych – “wziąć na klatę” cały kryzys gospodarczy, bo by go politycznie zużywało. Ale to rozwiązanie jest też korzystne nie tyle może z punktu widzenia rządu, co jego politycznego zaplecza. Eksploatowanie konfitur władzy może w tej sytuacji potrwać jeszcze 3 lata, a przez ten czas można zadbać o stworzenie sobie dobrej podstawy wyjściowej do rozgrywki, jaka nastąpi w roku 2023. Dlatego też trzecia możliwość w postaci dymisji rządu i rozpisania nowych wyborów wydaje się mało prawdopodobna tym bardziej, że wszyscy w PiS pamiętają sytuację z roku 2007, kiedy to premier Jarosław Kaczyński próbował pożreć na surowo swoich koalicjantów, a gdy to się nie udało, zaryzykował dymisję swego rządu, co Platformie Obywatelskiej otworzyło drogę do ośmioletnich rządów.

Stanisław Michalkiewicz