Więc tak. Piątek, sobota – upał. Niedziela, poniedziałek – upał. Wtorek, środa i czwartek – nie ma ulgi. Najgorsze to ta duszność. Nawet jak temperatura nieco spadnie, to i tak nie ma czym oddychać. Oplątani i zaplątani w to co nas otacza. Nie ma wyjścia. Jeszcze trochę. Na razie skrzętnie ustalam kiedy idę do pracy w ogrodzie (tylko wcześnie rano, i tylko wieczorem), kiedy i do którego sklepu jadę na zakupy – tym razem wybieram takie lepiej klimatyzowane, przestronne i przyjemne. Wieczorem zaś telefony i pogaduszki. Mam takiego jednego, co się chyba na mnie zawziął. Dzwoni o 10-tej rano, bo wie, że wtedy ściągam z ogrodu do domu. I zaczyna. Jak czegoś nie wymyślę, to tak przez godzinę. Ale tak naprawdę to nie ma mi nic od powiedzenia. Gada rozwlekle i ze szczegółami, na przykład jak wlewa wodę do czajnika na herbatę, ale spróbował innego czajnika, ale woda nie była z niego taka smaczna. Hm? Woda niesmaczna? Potem mi w szczegółach po raz n-ty opowiada o zerwanym mięśniu w prawym udzie (choć bym się założyła, że tydzień temu to było lewe udo). Trochę słucham, trochę drzemię, a potem się wiję jak piskorz, aby znaleźć pretekst na skończenie rozmowy. I już taka jestem tą rozmową zmęczona, że muszę iść się zdrzemnąć. Wieczorem trzy telefony. Nie odbieram. Nie mam siły. W ostatniej wiadomości bierze mnie na poczucie winy, że się nie odzywam, a on się martwi, czy wszystko jest ze mną ok? Ok, ok! Jak mi dasz spokój to będzie ok. Rano o godzinie 9:45 podjeżdża. A ja, jak mnieś bożyczku stworzył: rozczochrana, w łachach do pracy w ogrodzie, w domu nieład. I ma do mnie pretensje, że się musi martwić, bo się nie odzywam. A ja się wiję i wykręcam, jakbym nie była u siebie, i jakbym robiła coś złego. Dość! Poprosiłam, że skoro sprawdził, że jestem ok, to żeby sobie pojechał, bo się spieszę. – A dokąd, to? – pyta. – Nawet kawusią nie poczęstujesz?
– Nie. – i zamknęłam drzwi.
Przed upałem i dusznością uciec nie mogę, ale nie dam się splątać wbrew swojej woli.
Odczekałam kilka dni. Zadzwoniłam. Powiedziałam, że możemy się spotkać na kawie w High Parku na patio, bo będę tam na spacerku z psinką. I tak zrobiłam. Przyszedł. Te szczegółowe opowieści są nie tylko do wytrzymania, ale i interesujące raz w tygodniu. I tak też zrobię. Nie dam się ani zaplątać, ani przywiązać wbrew swojej woli. Kontakty tak, ale na warunkach dobrych dla obu stron. A jak się nie da – to trudno. Lepsze to niż niechciane zaplątanie.

A jeśli chodzi o smaki i zapachy lata, to moja koleżanka Zuzanna podzieliła się wyjątkowym tego roku zapachem florydzkiej, czy też karaibskiej, duszności. Jest to oczywiście związane z niezwykle wysokimi temperaturami w Ontario i połączone z niezwykle wysoką wilgotnością powietrza. Jak zamkniemy oczy w czasie takiego upalnego i dusznego dnia, to możemy się łatwo przenieść na Florydę, czy na Kubę. Co w dobie ograniczonych podróży jest jakąś tam namiastką. Ale, ale. U mnie w ogrodzie już pojawiają się złote przebłyski nawłoci (golden rod), a to nieomylny znak, że lato chyli się ku zachodowi.

 

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

michalinka