To pytanie zawarte w tytule pracy autorstwa Władimira Iljicza Uljanowa – czyli Lenina z 1902 roku powraca dzisiaj w wielu wariantach, tym bardziej, że po raz kolejny rewolucja komunistyczna skacze nam do gardeł. Może niewielu obserwatorów ten proces tak zdefiniowało, to prawda, bo komunizm na zachodzie dzisiejszego świata należy do postępowych kategorii. I nie jest to pojęcie nadużywane w mediach. Na razie nie taka krwiożercza, ale podkasana i przystrojona kolorowo. Jeśli kogoś zabiją po drodze, to raczej jest to wypadek przy pracy. Chcielibyśmy zmian bez ofiar? Może tego nie dostrzegacie w Polsce, ale w Kanadzie po trzydziestu latach zamieszkiwania tutaj widać aż nadto, że neobolszewia w kraju klonowego liścia znalazła podatny grunt na panoszenie się i być może usadowienie się na dobre. Skorumpowany premier Kanady już nie kryje się ze swoimi fascynacjami socjalistyczną drogą.

WALDEMAR J. DĄBROWSKI

        Czas pozostawania przy władzy pozwala Justin Trudeau na urzeczywistnienie tychże pomysłów. Dzisiaj wzorcem stają się osiągnięcia społeczno-polityczne Komunistycznej Partii Chin. Racja kolektywu ponad wszystkim. I eksport toksycznego postępu do krajów trzeciego świata.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Płaci podatnik kanadyjski.

Na domiar wszystkiego na kanadyjskim gruncie nie widać żadnej alternatywy politycznej, która by mogła przeciwstawić się bolszewickiej agendzie.

Pozostaje więc czas na krótką syntezę ujętą w notatkach tematów, które za zakrętem grudnia zdecydowanie nie opuszczą nas, choćbyśmy się napinali niczym tysiąc atletów, albo też zasłaniali oczy udając, że one naprawdę nie istnieją.

Ktoś powiedział, że mój tekst o wyborach prezydenckich w USA nie był obiektywny („Debata” 11/2020). Mali uczeni, którzy myślą że ciągle ma zastosowanie metodologia nauk, które panowały przed wprowadzeniem postmodernizmu w myślenie powszechne właśnie małych uczonych, stracili historyczny węch i ich wzrok nie nadąża za zmianami na ziemi. Niczym Alicja z Krainy Czarów pozostają na pierwszym polu szachownicy.

Pisząc o jakimś wydarzeniu, którego jestem jakimś tam świadkiem, piszę od siebie, jak właśnie ja to postrzegam. Siedzę korzeniami w historii i moja skala porównawcza tam jest zakotwiczona. Nie ma we mnie obiektywności, bo takiej nie może być. To są moje oczy, mój słuch, moje wrażenia. Nie wiem nadto, czy informacje, które mi podrzucono nie są owymi fake news, nie wiem, czy ktoś nie chce mnie wprowadzić w błąd i wykorzystać jako pudło rezonansowe swojego aktu dezinformacji. Więc szukam i porównuję. Potwierdzam źródła i u źródeł szukam prawdy, ale o czym powiada zasada Heisenberga? Im bliżej prawdy, tym bardziej ona staje się nieostra. Staram się przynajmniej pozostawać bezstronnym obserwatorem. Racje powinny być wyważone. Często, jeśli mam wątpliwości, to zostawiam sprawę w kwarantannie. Ot, taka zamrażarka na użytek obywatelski. (Ja to widzę inaczej – „Debata” 7/ 2020).

Wyjaśniałem i jeszcze raz powtórzę: Donald Trump nie jest i nie był moim idolem. Niemniej należy oddać cześć temu człowiekowi (tego formatu wielkości i doniosłości), który być może stanowi na tej planecie ostatni bastion zdrowego rozsądku i jakiejś usystematyzowanej aksjologii w tym całym zasmarkanym świecie pragmatyzmu i wybujałych ambicji panowania nad światem. Przywołajmy filmy z Jamesem Bondem, który napotykał przeciwników z prywatnej inicjatywy chcących rządzić światem. Mamy w rzeczywistości takich maniaków, którzy w neobolszewickim zapale dążą do tego celu. Obserwujemy ich neobolszewicki zapał – bo sami są tych czasów hujber winami rodowodem z marksistowskiej szkoły myślenia – jak zdobyć władzę i ją utrzymać.

Długi marsz przez instytucje okazał się wielkim pośmiertnym sukcesem Antonio Gramsciego, a przede wszystkim Rudiego Dutschke, który zwerbalizował idee włoskiego komunisty tak, żeby masy aktywistów je zrozumiały. Niezależnie od ilości piany ubitej w głównym nurcie medialnym – piana ma przykryć co do ukrycia, ma zdezorientować i poprowadzić fałszywą ścieżką na manowce biernych czekających na zbawienie.

A tu ciągle Donald Trump.

Popatrzcie, jaką wolę walki o prawdę reprezentuje ten człowiek. Takiego ducha miały niegdysiejsze westerny – filmy, o których pamięta jedynie historia kina światowego. Jeden przeciw wszystkim – i my w Polsce mieliśmy kiedyś takiego ducha, nieprawdaż?

Lecz kto to pamięta choćby Prymasa Stefana Wyszyńskiego?

Dzisiejsza polska ulica za sprawą małych ludzi będących u steru nawy państwowej jest głupia i będzie jeszcze głupsza. Za miskę ryżu przyjdzie jej niedługo walczyć o przetrwanie. Głowa w tym aktualnego kierownictwa państwa polskiego. Przy pomocy parametrycznych narzędzi ekonomicznych są w stanie spustoszyć nawet krainę mlekiem i miodem płynącą.

Weźmy choćby taką sprawę z przemówieniem Donalda Trumpa w czasie jego historycznej wizyty w Warszawie w roku 2016. Po takim czasie warto przeczytać jeszcze raz, co też prezydent Stanów Zjednoczonych powiedział do zgromadzonych mieszkańców Warszawy. Proszę pomyśleć, gdyby małym ludziom reprezentującym Polskę nie zabrakło cojones mogliby przytaczać słowa Donalda Trumpa jako odtrutkę na różne potwarze i czarną propagandę polonofobów, na przykład.

Mogliby pokazać drzwi dziś już niewiarygodnym ludziom z Yad Vashem i oszustwa, którego dopuścili się w czasie uroczystości w KL Auschwitz w styczniu 2020 r. Jeżeli Instytut Yad Vashem potrafił sprzedać prawdę historyczną o II wojnie światowej za odrobinę szekli to dzisiaj każda ichnia inicjatywa wydawnicza, akcja upamiętniająca czy wystąpienie tejże instytucji godne są wielokrotnej recenzji sprawdzającej.

Albo tym z muzeum Polin, albo tym negującym 200 tysięcy polskich ofiar Vernichtungslager Warschau. Kwestie te stanowią i będą stanowiły klucz do dalszej ekspansji propagandy oczerniające państwo Polskie i Polaków.

Ciągle wracamy do pierwszych salw oddanych w Jedwabnem i całej hucpy w tym temacie. Warto jednak przypomnieć, że pojawiły się informacje o nowych świadkach wydarzeń, które miały miejsce w lipcu 1941 r. A tu totalny paraliż państwowych instytucji RP na hasło JEDWABNE.

Kwestia badań archeologicznych jest nadal przemilczana. Ignorowana. Snuje się długi cień szarych eminencji, piątej kolumny w aparacie władzy RP i nieskrywanego szantażu ze strony ludzi pracujących w służbie ciszy.

Przemówienie prezydenta Stanów Zjednoczonych na placu w Warszawie 6 lipca 2017 r. było jedynym w swoim rodzaju podarunkiem dla Narodu Polskiego. Jego doniosłość należy docenić nawet po latach i należy też się dziwić, że nie zostało w ogóle wykorzystane przez małych ludzi, którzy rządzą Polską.

Wprost trzeba już dzisiaj powiedzieć, że nie wykorzystanie tego wydarzenia i wypowiedzianych słów to sabotaż, zdrada, działalność zgodna z podręcznikiem agentury wpływu. Nie należy tu mówić o głupocie czy też niezręczności polskojęzycznych małych ludzi. Bo ci mali ludzie są jedynie małymi w formacie gdy patrzymy na nich przez pryzmat interesów polskich i ludzi mieszkających w Polsce.

Oni – ci źli – jednak są mądrymi, inteligentnymi jednostkami i tylko działają wbrew interesom wyborców. Wszak dołączenie do warstwy rządzącej wymaga nie tylko pomocy kamratów już tam działających, ale przede wszystkim własnych atutów jakimi niewątpliwie są wspomniane: inteligencja, wiedza, talenty organizacyjne. Nie zapominajmy też o posiadanych talentach aktorskich, sprycie i rozumieniu sztuki ketmanu.

Umiejętność wzięcia na klatę roli ofiary, którą to w negocjacjach oszukano, przestraszono, zaszantażowano należy do tej sztuki. O kanclerzu Adolfie Hitlerze i premierze Czechosłowacji o nazwisku łatwym do zapamiętania: Emil Hácha nadal przypominają podręczniki. Padły wtedy znamienne słowa, które jakby historia przygotowała do powtórzenia: z pełną wiarą oddaję los czeskiego narodu i ziemi w ręce przywódcy Rzeszy Niemieckiej.

Nie zapominajmy oczywiście o drobnych modyfikacjach i funkcji czasu. Bo powtórzenie w historii stanowi farsę samą w sobie. Na przykład Radosław Sikorski, jako człowiek od spraw zagranicznych świadomie przymierzał się do tego aktu zdrady Polski w samym Berlinie, nie jak Hácha, na którym dokonano aktu publicznego gwałtu.

Czyście już zapomnieli?

A tu i teraz aktualny premier RP czuje się oszukany, bo ponoć uwierzył w zapewnienia niewyraźnych postaci z Brukseli i okolic. Stąd niepokój o dalsze życie Rzeczypospolitej.

Wiarygodność istnienia tzw. pandemii covid-19 (nie wirusa) jest mocno dyskutowana. Po stronie wątpiących pojawiają się konkretne pytania, na które żyjący z tematu niekoniecznie chcą odpowiedzieć i racjonalnie i rzeczowo.

Kto wie o Great Barrington Declaration (nawet po polsku)? Czy ludzie związani z World Doctors Alliance w sztuce leczenia, osiągnięciach naukowych są gorsi od polityczno-ekonomicznego planktonu otulającego big pharma companies.

Czemu zamyka się dostęp do metody leczenia pulmonologa z Przemyśla doktora Włodzimierza Bodnara (rzeszow.tvp.pl – Nov 5, 2020 – Doktor Włodzimierz Bodnar jest lekarzem od 30 lat. … zniknęła publikacja Włodzimierza Bodnara na temat innowacyjnej metody leczenia).

Mamy raczej do czynienia z coraz widoczniejszą barierą informacyjną – cenzurą, po prostu – w necie giną artykuły, filmy, konta ludzi nauki i instytucji są likwidowane (popatrzcie, np. wrealu24.tv). Temat covid-19 praktycznie jest obsługiwany przez jakąś centralny propagandowy hub a scenariusz, ikonografia powtarzają się w każdym państwie biorącym udział w tym spektaklu.

Kanadyjski model represji przypomina polski.

Pani zarządzająca kanadyjski frontem batalii z „chińskim wirusem” (Theresa Tam) sugerowała nawet noszenie maseczki w czasie aktu seksualnego. Dr Tam pochodzi z Hong Kongu i dzisiaj już wiemy, że pewnych kanonicznych kodów kulturowych, czy neokulturowych nie gubi się nawet mieszkając w nowym świecie. Tak, jak jej polscy herbowi wykonujący czyjeś zlecenie, tak 3rd chief public health officer of Canada, dr Tam wymusza na ludności Kanady zaakceptowanie eksperymentu medycznego: wstrzyknięcie do swego ciała nieznanego specyfiku o nieznanych właściwościach i dalszych konsekwencjach.

Dość przypomnieć, że tradycja poświęcania części populacji dla dobra pozostałych jest udokumentowana nie tylko z czasów III Rzeszy, Rosji sowieckiej, ale też tzw. państw demokracji zachodniej. Jakiś czas temu pisałem o wielkim eksperymencie (na zlecenie Amerykanów) przeprowadzonym na 100 tysiącach obywateli Izraela przez państwo Izrael – napromieniowania ich głów promieniami X. Ale by było ciekawiej, te same maszyny służyły wcześniej w Stanach do sekretnej akcji sterylizacyjnej – osoby poddawane napromieniowaniu w miejscach publicznych bez wiedzy i zgody tych osób; a co o LSD i spryskiwaniu całych dzielnic miast tym specyfikiem?

Informacja o kupnie (polonizacja?) od Verlagsgruppe Passau prasy regionalnej przez koncern Orlen zmuszają do zastanowienia. Najłatwiej powiedzieć, że partia przy władzy załatwiła sobie klakę.

Popatrzmy jednak na sprawę z innej strony. Cieniem kładzie się nad Polską amerykańska ustawa 447, która to ma być żydowskich organizacji narzędziem przejęcia polskich aktywów. Ktoś z rządzących polskojęzycznych zobowiązał się do… no do czego? A w tle hucpa z antysemityzmem i złym okiem na polskie sprawy.

Niemcy spieniężyć posiadane polskojęzyczne media na polskim terytorium mimo że przyniosły one poważne zyski. Nie można też zapominać o dużym wpływie opiniotwórczym tychże na polskiego odbiorcę. Ale też Niemcy raczej nie chcą wspierać aktualnej władzy w Warszawie, chyba, że mamy do czynienia z jakąś transakcją wiązaną. Więc nie uwierzę że dla pięknych oczu i dobrych sąsiedzkich relacji dotychczasowy właściciel (czyli IV Rzesza w budowie) skrócił swój front propagandowy. A może w zamyśle było odsprzedanie tych tytułów przyszłej szlachcie jerozolimskiej? Bezpośrednia akcja nie miałaby dobrych recenzji. Koncern Orlen, czyli jeden z jego dysponentów, kupując te aktywa pokazał Polakom, że prasa wojewódzka wróciła do macierzy (wcześniej zrabowana przez aparat Olka Kwaśniewskiego), nieprawdaż?

Jednak koncern prowadzony przez prezesa Daniela Obajtka tylko nieznacznie jest pod polskim butem. Połowa akcji należy do nieokreślonych shareholders, bo nie muszą się oni ujawniać, gdy ilość akcji nie przekracza 5 procent. Koncern powoli puchnie z przejmowanych polskich firm (np. Energa, wspomina się o gazie, ropie, kopalniach), ale też podlega prawom giełdy. W tym całym krajobrazie, gdzie zakonnica w ciąży może być przejechana na przejściu dla pieszych wszystko jednak jest możliwe.

Kombinowano z lasami i nadal się kombinuje – minister Jan Szyszko zapłacił za to życiem. Rozwala się polskie górnictwo węglowe choć trendy światowe wskazują na renesans węgla w gospodarce światowej. Niszczy się resztki przemysłu stoczniowego na zachodnim wybrzeżu aczkolwiek nie miało tak być. Więc taki napompowany Orlen również można przejąć, a z nim nowe zaplecze medialne Polski wojewódzkiej. Chyba każdy się zgodzi, że inaczej to będzie wyglądało aniżeli bezpośrednia transakcja państwa Izrael z Niemcem. Możliwe, ano możliwe.

Nie należy zapominać o powtarzanej bajce o kapitale, który nie zna pojęcia narodowość. Przy długu, który historyk z wykształcenia, a dzisiaj CEO RP generuje każdego dnia, każdej godziny nie należy zapominać, że jest to działanie economic hit man (Confessions of an Economic Hit Man – John Perkins).

Jego zadaniem jest wciągnięcie podmiotu, tu Państwa Polskiego, w spiralę długu. Potem już mamy do czynienia z chaosem i biedą.

Kontrolujesz dług, kontrolujesz wszystko. Przyznacie, że to przykre, tak? Ale to jest esencja sektora bankowego. Słowa z dialogu z filmu International w reżyserii Toma Tykwera. (2009). Skóra cierpnie, a my znamy te mrówki chodzące po plecach kiedy brakowało stówy do pierwszego.

To pisanie w tych strasznych czasach traktuję jakby miało być ostatnim w druku. Nie tylko „Debata” może nagle zniknąć, ale też nieznane są losy zwykłego obywatela.

Przed końcem roku nagle przypominają się sprawy dotychczas nie załatwione, które być może zdecydują o przetrwaniu Narodu Polskiego. Myśl wraca do ojca Tadeusza z Torunia, który stwierdza, że o winie powinny decydować sądy. I takie zwyczajnie ewidentne stwierdzenie stawia nas twardo na ziemi. No bo kto? Piąta władza z takim panem Adamem, jako przykład? Co zrobiły chłopaki (dupki z googli, twittera czy facebooka), którym pieniądz włożył władzę do kieszeni widzimy na wielkich przestrzeniach Ameryki.

Rykoszetem dostaje cały świat. Przypominacie sobie Utraconą cześć Katarzyny Blum, Heinrich Bölla? W Ameryce połowa jej obywateli walczy z komunizmem – czyli z drugą połową. Jest to walka o polityczne życie, o długoletnie kary więzienia dla przegranych. Jej konsekwencje już są i będą wpływały na dalsze losy, nie bójmy się tego stwierdzenia, globu.

Wielu z nas pamięta czasy kiedy to żydokomuna ugruntowywała władzę ludową, a jeszcze wcześniej tę polską władzę zwalczała jako pańską i kapitalistyczną nożem, pistoletem, oszczerstwem czy donosem.

Z tym samym mamy do czynienia teraz w Stanach, bo obserwujemy, jak napisałem na początku,  rewolucję komunistyczną.

Przed komisją senacką odbywają się od lipca 2020 przesłuchania – Big Tech’s Antitrust Hearing. Początki prawa antymonopolowego sięgają w Stanach końca XiX. wieku, ale dzisiejsza arogancja i właściwie otwarta wojna wielkich nowych mediów elektronicznych z prezydentem Donaldem Trumpem, zwróciła uwagę Amerykanów na siłę i bezwzględność w działaniu jaki reprezentują te wielkie kompanie.

Tłumaczą się młodzi zbuntowani meta-bogowie: Mark Zuckerberg (CEO Facebook), Jack Patrick Dorsey (CEO Twitter), Sundar Pichai (Google), Jeffrey Preston Bezos (CEO Amazon) i inni. Młodzi (relatywnie młodzi, bo założycielami i właścicielami są wczorajsze dzieciaki, a dzisiaj trzymają oni w ręku marzenia i tajemnice miliardów ludzi zamieszkujących planetę) muszą teraz się tłumaczyć przed tymi reprezentującymi We The People – społeczeństwo Stanów Zjednoczonych.

Więc tu również odbywa się batalia o przyszłość świata. Pomyśleć wypada, że tych otwartych frontów i batalii jest więcej aniżeli możemy sobie wyobrazić. Nic dziwnego, bo sześć wielkich organizacji medialnych kontrolujących rynek informacji USA niekoniecznie relacjonuje te wydarzenia. Poza granicami Stanów wiedzę na ten temat posiadają jedynie fachowcy z branży. Jeśli pomyślimy o Polsce, to aktualnym arbitrem pozostaje pani ambasador USA w Warszawie – a tych suplik, płaczów i niesprawiedliwości w necie, cenzury i zamykanych kont, zwykłych grabieży finansowych coraz więcej i więcej.

Czy to jest wojna, czy zaledwie do niej przygotowania?

Macie problemy z „właścicielami” netu, piszcie do Senatora Josh Hawleya, choćby, Oczywiście z pominięciem placówki w warszawskich Alejach Ujazdowskich. Może dogadacie się jak Polak z Amerykaninem.

Waldemar J. Dąbrowski  

Redaktor naczelny olsztyńskiego „Rezonansu” w roku 1981. Od 1984 r. w Kanadzie. Wydawca i publicysta. Z „Debata” – nr 12/2020