Nie śmiejcie się z cudzej mowy, to po prostu nieładnie

Jest to sprawa szczególnie drażliwa dla nas, osiadłych poza Polską. Podśmiechiwanie i szyderstwa  z naszego akcentu. I tu w Kanadzie z angielskim (albo i francuskim), a i po jakimś czasie w Polsce, bo mówimy archaicznie, z dziwnym akcentem i wymową, i dziwną składnią.

Znacie to?

Wielu ma do dzisiaj problemy, żeby się po angielsku odezwać, bo a nuż nie zrozumieją?  A no nie zrozumieją – czasem. Wtedy trzeba powtórzyć, albo być przygotowanym. Kilka lat po przyjeździe do Kanady, po tym jak już jako tako opanowałam angielski (jako tako, bo dalej go poprawiam), i przekwalifikowałam się z wysokiego poziomu doktorantki z zakresu socjologii nauki (doktorat do dzisiaj nie obroniony) na komputerowego programistę, zaczęto mnie zapraszać na poważne rozmowy kwalifikacyjne. Ach, dusza moja na ramieniu, noce nie przespane! Bo choćbym nie wiem jak była dobrze przygotowana, to obawiałam się, że mnie należycie nie zrozumieją. Tak to prawda, że w Kanadzie każdy nawija po swojemu, i różnorodność akcentów jest nieskończona, to jednak obawiałam się, że przez coś poza moją kontrolą (akcent) mogę nie dostać dobrej pracy, a tym samym nie wyrwę się z kotła gotowania w etnicznej kuchni.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

No nic, trzeba sobie radzić. Część pytań była standardowa, więc te ćwiczyłam przed lustrem. Jak już nie mogłam na siebie patrzeć, to spisywałam moje odpowiedzi i numerowałam pytania i kartki. Przygotowywałam także zestaw pytań i odpowiedzi specyficznie związanych z ogłaszaną pozycją. To było bardzo czasochłonne , no po prostu ‘full time job’, żeby dostać ‘full time job’. Jak mi dobrze poszło na interview (rozmowie kwalifikującej), to na zakończenie dziękując za czas mi poświęcony, wręczałam kilka kartek z odpowiedziami.

Efekt?

Dostałam trzy oferty – do wyboru!

Dlaczego o tym piszę? Bo do dzisiaj jestem poprawiana przez moich rodaków, którzy koniecznie chcą mi przypomnieć, że jestem z Górnego Śląska. Obwieszczają mi, że nie straciłam akcentu ze śląskiej gwary, i podśmiechują się pod nosem, jak im tłumaczę, że to nie gwara tylko język.

A niby dlaczego miałam stracić mój akcent?

A co z nim złego? Żeby było śmieszniej, to często punktują mnie z tego powodu ci, którzy sami zaciągają śpiewnie,  mazurzą – jak im się zapomni, albo używają składni gramatycznych nie wiadomo z jakiego rejonu Polski. Można by na tym skończyć.  Ale.. Europoseł Patryk Jaki (tak to ten który kandydował na prezydenta Warszawy, i zrobił trochę porządku z dziką reprywatyzacją kamienic w Warszawie), miał bardzo rzeczowe wystąpienie w Parlamencie Europejskim na temat praworządności w Polsce. Podsumowując, powiedział i udokumentował, że wszystkie zarzuty w stosunku do Polski, są praktykowane w innych krajach unii, co nikogo tam nie razi. Tym samym mamy podwójność norm, i Polska jest jak zwykle traktowana jak gorszy sort, bo za to samo pod obstrzałem nie są inne łem. I tu się zaczęło. Sami polscy eurodeputowani,  szczególnie ci, którzy wkrótce głosowali ‘przeciw Polsce’, podnieśli larum, bo… Patryk Jaki ośmielił się wygłosić swoje przemówienie po angielsku. Transkrypt  tego przemówienia wszyscy dostali, więc jeśli nie podobał się im akcent Jakiego, to mogli sobie przeczytać. I przemówienie Patryka Jaki było jak zwykle dobrze przygotowane, a meritum zawarte w punktach popartych jego znakomitą prawniczą analizą. I co?  Dla naszych europosłów z opozycji najważniejsze było się naśmiewać z angielskiego europosła Patryka Jaki (PiS). Jakoś nie naśmiewali się z akcentu swojego guru Donalda Tuska, który wcale akcentu nie miał, bo znał tylko polski i niemiecki. Angielskiego uczyli go dopiero jak zasiadł na stołku. Leszkowi Millerowi (SLD) pomieszały się posągi, bo zarzucił Jakiemu, że to nie o pomnik Lenina, a o pomnik Marksa chodzi. Błąd panie Leszku! W czerwcu bieżącego roku w Gelsenkirchen w Nadrenii Północnej Westfalii odsłonięto 2-metrowy posąg Lenina. Na terenie głównej siedziby lewackiej Marksistowsko-Leninowskiej Partii Niemiec (MLPD). Pomnik został wystawiony na sprzedaż przez jakieś czeskie miasto.  Protestujące władze Gelsenkirchen przegrały w sądzie próbując zapobiec jego zainstalowaniu, wskazując na terror i ludzkie cierpienia po rewolucji, na czele której stanął Lenin. Pozew został odrzucony przez sąd w Muenster. Widać sędziowie to taka specjalna kasta na lewo nie tylko w Polsce. No bo tak: pomników Hitlera w Niemczech stawiać nie wolno, ale Lenina tak.

Podobnie w Kanadzie symbole Niemiec faszystowskich takie jak swastyki (hakenkreuz), czy symbole SS są nielegalne, ale symbole komunistycznej Rosji takie jak sierp i młot nie.

Wcale to jednak nie przeszkadzało mężowi jednej z pracownic jednego z MPP z polskiej dzielnicy pojawiać się na uroczystościach polonijnych z plakatami (ręcznie malowanymi, a więc nie finansowanym przez fundacje Sorosa, czy jakiegoś odłamu Otwartego Społeczeństwa, czy Fundacji Batorego), ze swastykami. Co prawda swastyki  miały się odnosić do polskich polityków, ale zawsze. Polonia miała tego dość, i ten biedny MPP (notabene bardzo sympatyczny) w następnych wyborach po prostu przepadł z kretesem. A taki był porządny człowiek. Widać niektórzy to gdzie mogą to zaszkodzą, taki w nich jad.

Wracając do akcentu, melodii czy wymowy – każdy ma swój unikalny. I po głosie można rozpoznać daną osobę. Moja komórka właśnie się uczy mojego akcentu – trudno jej to idzie, tak jak nam z angielskim.  A po salwach naśmiewania się z europosła Patryka Jaki, bądźcie bardziej odważni w posługiwaniu się językiem obcym. Przecież nie każdy był tak uprzywilejowany (czytaj resortowy), żeby pobierać prywatne lekcje języków obcych, i nie każdy posługuje się pięknym językiem literackim, z wymową aktorską. Wystarczy posłuchać naszych polityków, szczególnie kiedy są zdenerwowani. W dzisiejszych czasach poliglotów, każdy mówi ze swoim akcentem.  I to jest jego kredyt, że się nauczył innego języka. I nie ma nic w tym do śmiechu. No chyba, że chce się kogoś znów utrącić, bo na przykład mieszkał w bloku (a nie w willi partyjnej), przywoził ze wsi w niedzielę wieczorem od mamy słoiki ze smalcem do akademika, czy też chodził co niedzielę do kościoła, a dzień zaczynał od modlitwy.

Myślę, że należałoby także skończyć z naśmiewania się z innych języków.  Często jak jestem w wesołym towarzystwie, prosi się mnie abym powiedziała coś po śląsku. Mówię, że nie powiem, bo będziecie się z mojego języka śmiać. A oni mi mówią, że po to mam coś po śląsku powiedzieć, żeby oni mogli się pośmiać. Naprawdę? To wcale nie jest śmieszne, a mój pierwszy język jest melodyjnie piękny. A na pewno nie do niczyjego szydzenia.

Więc proszę o szacunek i dla mnie i dla mojego języka, i akcentu w językach obcych.

Wyśmiewanie się z czyjegoś języka jest po prostu staromodne, i świadczy o kompletnym braku klasy, a także zaściankowości – musisz mówić tak jak my, bo inaczej jesteś zły.  Nasze horyzonty wraz z wyjazdami za granicę się poszerzyły. Jeśli nie chcemy, aby się naigrawano z naszego języka i z naszego akcentu w posługiwaniu się innymi językami, to musimy zacząć od siebie i przestać wytykać palcami czyjeś błędy i akcent. Koncentrujmy się na treści. A jak chcemy się dobrze nauczyć obcego języka, to sięgajmy po sprawdzone klasyczne wzory takie jak radio, telewizja, czy audiobooki, a nie koledzy z pracy co sami ledwo ledwo.

Krytykowanie jednak za język i za akcent jest po prostu nieładne i bez klasy.

Alicja Farmus