Czy posiadanie naturalnego “prawa do własnego ciała”, w połączeniu z oczywistą potrzebą “uszanowania prawa wyboru”, pozwalają człowiekowi rozumnemu orzec, że wiek to właściwe kryterium przyznania, bądź odebrania, prawa do życia?

Nie pozwalają? W takim razie stan zdrowia człowieka tym bardziej tego nie dopuszcza, a tym samym kryterium stanowić nie może. I zaraz druga strona, pozostająca z pierwszą w związku najściślejszym, jaki w wypadku medalu da się wyprowadzić: czy ludziom skutecznie ogłupionym można objaśnić ich szaleństwo choć w części? Wykazać, dajmy na to, że bunt przeciwko “matriksowi” oznacza tak naprawdę wsparcie dla “Matriksa”? Że ich zachowanie pozwala rozbudować złowrogi system? Że go wzmacnia?

Pewnie zaskoczę wielu, ale nie w tym rzecz. To znaczy tłumaczyć fakty należy, oczywiście. Każdemu, kto zechce słuchać. Trzeba objaśniać okoliczności, starając się przy tym wskazać, na czym konkretnie polega i jak wygląda medialna operacja, zabieg, urządzany na świadomości Polek i Polaków. Gdzie włazimy, nieszczęśni, i gdzie naprawdę zaczynamy się urządzać, i dlaczego czarno tam jak w… mniejsza z tym, jak gdzieś tam, powiedzmy w tunelu, i że to światełko na końcu to żadne wyjście, prędzej parowóz dziejów z czerwoną gwiazdą nad lemieszem, parowóz, który rozmaże wszystkich nas wzdłuż szyn i po podkładach, lada moment – ale wszystko powyższe, mówię, wszystkie te wyjaśnienia, tłumaczenia i przekonywania, pozostają niezależne od ich skutków. Przyzwoitość albowiem ma swoje wymagania, przyzwoitość swoje powinności zna, a hołdowanie przyzwoitości ze skutecznością hołdu nic wspólnego ze sobą nie mają.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

…Czy ja wyrażam się dostatecznie jasno? Zresztą mniejsza z tym w tej chwili, bo tak czy owak właśnie o tym dziś będzie. Wyjaśni się, I wishes. Więc.

***

Najpierw więc krótko. Człowiek biały (symbolicznie) nie rozpoznaje rzeczywistości ani bliźnich w oderwaniu od interpretacji moralnej tego, co rozpoznaje. Jeśli więc okoliczności sugerują bunt części członków wspólnoty, nasze zaniechania dowodzą naszej tolerancji dla zła. I to, niestety, dopiero początek upadku w anomię. Bo kiedy tolerujemy smród dookoła siebie, wcześniej czy później sami zaczynamy cuchnąć. Ciąg dalszy przekształca się wówczas w konsekwencje naszych zaniedbań oraz zaniechań – z tym, że są to konsekwencje odłożone w czasie.

***

Teraz odrobinę szerzej, bo ze wskazaniem: wszystkiego, co da się zrobić, robić człowiekowi białemu nie wolno. Wolno mu czynić tylko to, co ze wszystkiego możliwego – etyczne. Jeśli jednostka sprzeciwia się, wierzga, postępuje wbrew wspólnotowej aksjologii, do tego podstawy kulturowe bezczeszcząc, przestaje być człowiekiem białym z samej definicji, nawet gdy nadal wygląda jak człowiek biały, gdy mówi do nas w jakimś białym języku, a nawet jeśli przekonuje, że wciąż białe pozostają jej myśli. Taki człowiek nie jest już człowiekiem białym, zaprawdę powiadam nam, z definicji nie jest, ponieważ swym postępowaniem sam siebie wykluczył ze wspólnoty ludzi białych. A to, powtórzmy, ponieważ człowiek biały nie może rozpoznawać rzeczywistości ani bliźnich, w oderwaniu od interpretacji moralnej tego, co rozpoznaje. Prawda, że to wcale nietrudne do ogarnięcia?

No właśnie, że nieprawda. Wystarczy spojrzeć na tak zwany “Strajk kobiet”. Barbaria i tyle. Ale dlaczego barbaria? Dlatego, że: “Popieram wolny wybór!” w ustach i na plakatach protestujących znaczy dziś dokładnie tyle samo, co znaczyłoby: “Popieram naorny brząszcz!”. Kto z fanów “strajku kobiet” rozumie takie rzeczy? Dajmy na to: gdzie kończy się wolność moja, a zaczyna wolność bliźniego, więc wara mi? I czemu nie rozumiejący gotowi płacić chorobą i życiem za coś, o czym pojęcia nie mają? Toć to irracjonalizm czystej wody. Powtarzam: barbaria.

Inna rzecz – i pal sześć definicje brząszczu, wolności, naornia czy wyboru – inna rzecz, że z postawami irracjonalnymi mamy dziś do czynienia powszechnie, a ja znajduję na to tylko jedno poprawne wyjaśnienie: oduraczenie. Oszukano nas skutecznie. Właściwie wytresowano do posłuszeństwa. Łykaliśmy karmę medialną tak długo, tak często i tak bezrozumnie, że teraz prawdy już nie przełykamy. Własne rozumy pozwoliliśmy sobie wcisnąć w kielichy medialnych blenderów, to niby co miałyby wypluwać 30 lat po uruchomieniu, czy tam lat 50, jak nie szpinak? Czy tam jak nie inną siekaną brukselkę? Spójrzcie na warszawskie rondo Romana Dmowskiego, wsłuchajcie się w propozycje zmiany nazwy na rondo Praw Kobiet. Szszszaleństwo.

Prawda barbarii nie zasmakuje, nie przejdzie przez gardła, mowy nie ma, choćby tę prawdę aplikować konusom mentalnym w postaci rajskiego pyłu, co od miodu słodszy. To jest tłum – że dziś tłum, a kiedyś tylko nieliczne jednostki, i czemu tak dramatycznie to urosło, to temat na równie ciekawą pogwarkę – to jest tłum nieświadomy oduraczenia. Pojęcia nie mający o oszustwie, w jakim tkwi, tresury, wreszcie zniewolenia. Bo czym innym takie postawy wyjaśnić? Zmianami ciśnienia? Może ociepleniem klimatu? Hę?

Wmówiono im, że wolności bronią. Prawa do własnego ciała strzegą. W sumie nietrudno było im to wmówić. Tak działa świat, że kiedy pokazywać człowiekowi odpowiednio sprokurowaną treść odpowiednio konsekwentnie, to niczego innego nieszczęśnik ów nie zapragnie, nie wiedząc, co mu odebrano.

Tyle, że wprzódy należało pozbawić nas logiki i łaciny, zohydzić tradycyjne myślenie, ukraść Herodota, przemilczeć Marka Aureliusza, trzeba było zmechacić rozważania św. Augustyna czy ustalenia św. Tomasza z Akwinu, dalej zmienić raz czy drugi kanon lektur pod odpowiednio nowoczesną tezę, wreszcie wpoić, że: “Gospodarka, durniu”, a następnie pod kłamliwymi pozorami, przez parę dekad, wciskać do głów treści z wnętrza zbuka hodowanego na Czerskiej.

Dla korzystnego efektu, do wymienionego należało jeszcze dorzucić – dorzucono więc czym prędzej – regulacje, zmuszające ludzi do uzyskania zgody na publiczne głoszenie swoich myśli, regulacje faworyzujące uwłaszczone na majątku narodowym środowiska postkomuny, a następnie wystarczyło przyznać koncesję na nadawanie programu telewizyjnego potworowi z Wiertniczej – i już. Szybko okazało się, że po polskości mamy pozamiatane, a tylko złudzeń, że wciąż trwa Rzeczpospolita, wbrew wszystkiemu trzymamy się, w zaiste otępieńczym zwidzie.

Kontrowersyjna teza, wiem. Ale mam swoje rację. Mówię dla przykładu, to znaczy powiedziałem wyżej, że kiedy państwo przestaje troszczyć się o formację i formowanie obywateli, proces formowania obywateli i ich formację natychmiast przejmują wrogowie państwa.

***

Demokryt z Abdery (IV wiek przed Chrystusem) utrzymywał, że różnica między człowiekiem przyzwoitym a nieprzyzwoitym, mieści się w tym, iż ten pierwszy robi to, co należy, zaś drugi to, czego robić nie należy pod żadnym pozorem. Pora więc sobie wyjaśnić, co niepokojącego dzieje się z nami, gdy ludzie złej woli okradną nas z umiejętności odróżniania dobra od zła? Gdy zakwestionują normy obowiązujące w zdrowej wspólnocie, buciorami neobolszewizmu kulturowego zadepczą wspólnotowe punkty odniesienia, gąsienicami walca relatywizmu zmiażdżą wspólnotowy rozsądek, zgruchoczą znaczenia słów oraz etyczny wydźwięk pojęć używanych dotąd we wspólnocie? Kim stanie się wówczas człowiek, pytam, i czy taka zamiana w barbarię sterowaną zza kulis plazmowych ekranów naprawdę nam odpowiada?

Każde ludzkie działanie, każde bez wyjątku…. – ależ panie, panowie, proszę natychmiast zacząć notować, co mówię – każde bez wyjątku ludzkie działanie, i każdy ludzki projekt: społeczny, polityczny, kulturowy, modernizacyjny, niezależnie, czego konkretnie dotyczy, osadzony być musi na fundamencie wartości. Wartości takich czy owakich. Każdy projekt bez wyjątku, powtarzam, i każde bez wyjątku działanie. To właśnie dlatego bez umiejętności odróżniania dobra od zła nie ma mowy o sensownej ludzkiej egzystencji. Ani o wspólnocie opartej na właściwych, to jest konstytutywnych dla danej wspólnoty, wartościach.

***

Teraz perspektywa odrobinę inna. Jeszcze bardziej aktualna, rzekłbym. Takie spostrzeżenie: żeby na co dzień wspierać pracodawców, przekonując, że ekonomia, że gospodarka, że dbamy, zadbamy, pielęgnujemy, troszczymy się i w ogóle – na to wystarczy być liberałem, zaczadzonym liberalną ideologią po smarki w nosie. Czy tam po smary w uszach. Do tego nie trzeba nawet przyoblekać szat Dziadka Mroza. Czy tam jego szat i brody. Ale żeby na co dzień wspierać pracodawców, przekonując, że ekonomia, że gospodarka, że dbamy, zadbamy i że w ogóle troszczymy się jak jasna cholera, by następnie jedną decyzją, dosłownie pstryknięciem palcami, skazać na udrękę i niepewność finansową kilkadziesiąt tysięcy (kilkaset tysięcy?) drobnych handlowców plus ich rodziny – o, na to trzeba być premierem 38-milionowego państwa, premierem bezgranicznie zakochanym w postępie, nowoczesności i tym, tam… w liberalizmie. Na widok podobnej bezmyślności nawet Dziadek Mróz brodę rwie, z sań uciekając kostur gubi, a Święty Mikołaj roni gorzkie łzy, potrząsając groźnie pastorałem.

Człowiek rozsądny wpierw przemyślałby przygotowywanej decyzji potencjalne konsekwencje. Zatroszczyłby się o te, które potrafiłby przewidzieć. Premier uczciwy, nazwijmy go “premierem z górnej półki premierów”, do tego z sercem zbudowanym z przyzwoitości w znaczącym procentowo wymiarze, przewidziałby nawet konsekwencje nieprzewidywalne i nawet na takie sytuacje opracowałby odpowiednie scenariusze. Czy tam zlecił opracowanie. A tu? Tu jest Polska, panie i panowie.

…Polska? Hej, czy na pewno?

***

No właśnie. Polska. Znicze, wstążki, chryzantemy, wieńce. W tym roku inaczej niż zwykle, chociaż tak samo jak zwykle listopad karocą jesienną do nas zajechał. Ten listopad. Nasz listopad. Przepiękny, swoiście polski: rzeki i jeziora dyszące mgłą, górskie zbocza tulące się do pierwszych śnieżnych kurzaw, szronem siwiejące poranki na równinach. Do tego liście szeleszczące pod stopami w parkowych alejkach, niezliczone odcienie czerwieni zmieszane ze złotem, brązem, zamierającą zielenią i żółcią… – plus to pytanie, to samo, rok po roku, ale dziś szeptane na wprost zamkniętych bram cmentarzy: czy warto ufać Canettiemu, gdy ten rozprawia o duszach umarłych, które ocalały w ludziach jeszcze żyjących?

Przyznaje, nie byłem na żadnym z “moich” cmentarzy. W istocie odwiedzam je okazjonalnie, nadzwyczaj rzadko. Lubię na cmentarze patrzeć, obserwować tłumy rojących się pszczół, powiedziałbym nawet, że te miejsca pozornej pamięci fascynują mnie jak mało co, ale żeby z tego powodu zaraz na cmentarzach bywać? Ci, którzy znają mnie lepiej niż inni, dobrze wiedzą, że nawet po śmierci na cmentarz trzeba mnie będzie zaciągnąć. Czy tam zanieść. Dobrowolnie nie pójdę, za nic. Serio, serio. Więc.

Więc, uwaga, uwaga: tych, których wciąż kochamy, a o których myślimy, że tam są – Ich tam nie ma. Ich nigdy tam nie było. Jedyne, co zostało po Nich w grobach, to rozłożone na proch, rozkładające się w proch bądź na proch spopielone, opakowania po Nich. W rezultacie niczego poza opakowaniami nie możemy na cmentarzu znaleźć, a już na pewno nie Ich samych. Proszę to sobie zapisać, zapisane w sercu głęboko schować, schowane głęboko w sercu nieść proszę w świat, odważnie przekonując do prawdy o rzeczywistości ludzi oszukiwanych, okradanych i tresowanych do posłuszeństwa, niechby i barbarzyńców. Byle nie dać się im zdominować. Tak długo przekonywać, aż otrząsną się i zrozumieją. Że dysponowanie naturalnym “prawem do własnego ciała” dajmy na to, w połączeniu z koniecznością “uszanowania prawa wyboru”, wcale nie pozwala rozstrzygnąć, że wiek to właściwe kryterium przyznania bądź odebrania prawa do życia. I że – w konsekwencji – stan zdrowia człowieka tym bardziej czegoś takiego nie dopuszcza.

***

I jeszcze jedno. Kto bowiem sądzi, że Oni, nasi drodzy zmarli, pamiętać o nas nie zechcą i nie będą, gdybyśmy na początku listopada Ich grobów nie nawiedzili, ten mało wie o uczuciu zwyciężającym śmierć, o miłości prawdziwej. Takich zapewniam: nasi Zmarli wiedzą, że za Nimi tęsknimy, i tęsknią za nami. Wierzcie mi, tęsknić za nami mocniej już się nie da. Wiem, bo pytam Ich o to codziennie.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl