Ponieważ zapominamy, że to nasz język kreuje upiory, dlatego upiory przychodzą i pożerają nas z butami. Oto, czego nad Wisłą właśnie doświadczamy.

Gdy przeczytałem, że Wielka Brytania jakoby “wstrzymała testy szczepionki AstraZeneki na dzieciach”, w jednej chwili odjęło mi mowę. Grzyba takiego jak ja wieściami ze świata zaskoczyć niełatwo, a tu proszę: grzyb aż oniemiał. “Wyszczepianie”, “odporność stadna”, teraz znowu “testy na dzieciach” – co oni nam robią?

        Wróć. Co sami sobie robimy, przyzwalając na funkcjonowanie w przestrzeni publicznej tego rodzaju sformułowań? Przez powszechne zaniechanie i brak sprzeciwu, co robimy z tym globem i ludzkimi umysłami? Zapomnieliśmy, że to, co mówimy, jest ważne, ale równie ważne jest JAK mówimy oraz czego NIE mówimy, choć mówić powinniśmy? Wreszcie, zapomnieliśmy, że cokolwiek czynimy, złego czy dobrego, ZAWSZE zaczynamy od słów? Bo: “Słowa tworzą, ludzie czynią” – jak głosi rodzinny “Ex Libris” na każdej z pięciu tysięcy książek, zajmujących półki rodzinnej biblioteki państwa Ligęzów.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Ale temat mocy słów, realności upiorów oraz ewentualną prezentację charakteru wspomnianego wyżej zbioru, zostawmy sobie na inną okazję. Nota bene, gdyby fraza o pięciu tysiącach książek nie była żartem, byłaby najpewniej wyrazem megalomanii niżej podpisanego, jak wiadomo powszechnie: bezgranicznej. Czy tam innej jakiejś jego pretensji, z podobnie nieskończonego zbioru. Na wszelki wypadek zatem sprostuję: do dziś, posiadanych woluminów “opieczętowaliśmy” z moją Szanowną Właścicielką 3.628 sztuk dokładnie. Jak zatem łatwo policzyć, do pięciu tysięcy sporo nam brakuje. Jakby to ująć: Ligęza, weź ty się tak nie rozpędzaj.

***

        Władza nasza ukochana, ustami ministra zdrowia, przyznaje: “Pacjenci czekają na wolne respiratory”. Dopowiedzmy w takim razie, co należy: niektórzy nie doczekają. Inni doczekają i też odejdą, przegrawszy z Covidem. Ostatnio każdego dnia odchodzą setkami. Ktoś zauważył? Żaden nie wraca.

        Ktoś z rządzących w ogóle zauważa, że ludzie to więcej niż liczby? Jak to mówią: przypuszczam, że wątpię. Że już na zawsze zwątpiłem, przypuszczam nawet.

***

        “Polskie społeczeństwo może czuć się bezpiecznie” – oświadczył tymczasem nasz pan prezydent. Czy tam prezydent, nasz pan. Ktoś pyta, jak w ogóle reagować przy zaprezentowanym poziomie nieprawości? Otóż dokładnie tak samo należy reagować, jakby w naszych drzwiach stanął urzędnik, ogłaszając, że w imieniu naszego państwa przyszedł pomóc nam chronić nasze dobra. Konkretnie: stopę natręta uderzamy czymkolwiek, byle dostatecznie mocno, a wypchnąwszy za próg, ryglujemy wejście. Następnie rzucamy się dobra nasze pakować. Do powłoczki, do walizki, do innego kufra. I w nogi. Prędko, prędko. uciekamy głośno krzycząc, by bliźnich przed niebezpieczeństwem ostrzec.

        “Polskie społeczeństwo może czuć się bezpiecznie”? Ile Polek i Polaków musi umrzeć, by władza uznała sytuację za wyjątkową? Ile ofiar dziennie pana zdaniem, szanowny nasz panie prezydencie, czy tam prezydencie, nasz panie, jaka liczba ofiar uzasadni w końcu odrzucenie zaklęć w rodzaju “wojna z koronawirusem”?

        “Dyżur przez 36 godzin to codzienność. Zmęczenie, stres to pikuś, jak ktoś trzyma cię za rękę i się dusi, a ty czekasz na respirator, bo brakuje. Niedługo weterynarz będzie intubował pacjentów, bo nie będzie komu” – wykłada pielęgniarka, kryptonim “Piguła Na Talerzu”. Anonimowa lekarka przyznaje: “W ścianie mamy tylko tlen. Musimy transportować pacjentów, którzy nie nadają się do transportu”. Anestezjolog: “Ludzie umierają także dlatego, że nie mogę być w paru miejscach jednocześnie”.

Więc tak, że tak: ulica, dom, szpital, cmentarz. Albo po staremu: “Chory, chorszy, trup”. Tak nad Wisłą wygląda dzień dzisiejszy. Mniej więcej. I raczej więcej niż mniej.

***

        Czy bydlę może mieć ludzkie oblicze? Byle jakie bydlę nie może, to oczywiste. To musi być bydlę właściwego sortu. Hodowla wspólnotowa to mało, podobnie mleko matki, tu trzeba wewnętrzne predyspozycje ćwiczyć od poczęcia. W najgorszym razie od bat micwy. Przepraszam, od bar micwy.

        Tak, wiem, nie każda świnia jest zaraz złym człowiekiem, ale Hartman Jan (“Być może piękna miłość brata i siostry jest czymś wyższym niż najwznioślejszy romans niespokrewnionych ze sobą ludzi?”) nawet złym być się nie stara. Dlatego do świni mu bliżej, niż sam mógłby oczekiwać. Cóż, niektórzy ludzie nie potrafią patrzeć na świat inaczej niż z dna sedesu, innym do obserwacji rzeczywistości wystarcza dno pisuaru, ale są też koneserzy ponadprzeciętni. Ci najchętniej wskakują do bidetu. Prawdziwi mężczyźni, można powiedzieć. Ostatecznie osobnikom aktywnym fizycznie, a przy tym dostatecznie nowoczesnym i odpowiednio postępowym, współczesność oferuje możliwości niemal nieskończone. Dno sedesu, pisuaru, bidetu – dla każdego coś miłego – tylko profesor Hartman jest ponad to. Dzięki zdolności trilokacji, znajdujemy pana profesora w trzech miejscach równocześnie. W żadnym nie sprawia wrażenia, by którekolwiek nadto mu cuchnęło. Taki ludziom smród nie wadzi nic, a nic. Ot, bardziej postępowszy ci on jest od etyki postępowej, której hołduje, którą uprawia i którą napycha się jak nie przymierzając krowa koniczyną. Krowie to szkodzi na żołądki, jemu nie szkodzi nawet jego własna zła wola. Proszę to sobie tylko wyobrazić. Taki mocny jest. W gębie.

Wszelako ostatnio zbytnio z pisuaru wziął i wychylił się, nam, pan nasz profesor. Czy z bidetu. Czy tam skąd tam. Siedział i obserwował sobie rzeczywistość, ale najwyraźniej coś w pośladek go tknęło, czy tam dotknęło, nie mógł wytrzymać, więc wychylił się – i wypadł. Nosem na kafelki. I weź teraz coś z tym zrób. Może więc to, co tak uroczo wypadnięte, należałoby potraktować tak, jak na to zasługuje? Mianowicie z buta?

        Hartman, a dalej (żeby było śmieszniej): profesor Hartman, spłyca, skraca, manipuluje. Miesza prawdę z prawdą, by wskazać nieistniejące wynikanie. Prościej mówiąc: łże. “Odsetek Polaków niosących bezinteresowną pomoc Żydom był bardzo niewielki, gdyż Żydzi byli uważani przez znaczną większość społeczeństwa za obcych i co najmniej nielubiani” – powiada dla przykładu. Pierwsze i drugie to prawda, niemniej wynikanie (“gdyż” to i tamto) jest zafałszowaniem rzeczywistości. A Hartman (dla śmiechu: profesor) czyni to skutecznie. Sądząc przynajmniej po komentarzach jego totumfackich.

        Albo weźmy fascynację Hartmana katolicyzmem. Niedawno wcielił się był w rolę dzieciątka, kwiląc pod adresem rodziców: “Mamo i tato (…), sami mówicie, że trzeba postępować zgodnie z własnym sumieniem. A mnie sumienie mówi, że Kościół jest niedobry i niedobry jest ksiądz i pani katechetka. Nie mogę już ich słuchać. I boję się ich. Ciągle słyszę straszne rzeczy o tym, co oni czasami robią z dziećmi. Dlaczego muszę tam chodzić?”. I tak dalej, i tak dalej, by w finale z rozpędu przestrzelić sobie kolano: “Mamo i tato, dlaczego nie pozwalacie mi decydować samej?”.

        Chociaż… bo ja wiem? Może to ostatnie to nie był strzał w kolano? Może Hartman naprawdę uważa swoich fanów za ludzi bezrozumnych? Może zaraz doda coś o nauce języka? O przekazywaniu kodów kulturowych? Może wręcz zakwili: “Mamo i tato, dlaczego nie pozwalacie mi decydować samej o moim języku, zachowaniu, o mojej płci?”. Boć czy może być tak, że Hartman, przypominam: dla żartu profesor, zafascynowany własnymi wyobrażeniami o świecie, może nie wiedzieć, że proces wychowywania polega na kształtowaniu naszych następców? Ależ nie może nie wiedzieć. Ależ jasne, że to wie. Czyli? No właśnie.

***

        “Czy my w ogóle wiemy, czym się szczepimy?” – pyta dziennikarz Polskiego Radia polityka zjednoczonej prawicy, a ten odpowiada, że wierzy w agencję, w lekarzy i w farmaceutów. Tak dokładnie powiedział: “Wierzę w Europejską Agencję Leków, wierzę w lekarzy, wierzę w farmaceutów”.

Czepiam się? Jasne, że się czepiam. Co więcej, chętnie przy tym czepianiu się ujadałbym w głos. Jeszcze chętniej bym gryzł. Najchętniej zaś skakałbym do gardeł i krtanie rozszarpywał. Masowo. Nie powiem komu, bo akurat tego mówić nie muszę; przekonanie, że odpowiedzialnych nie ma (bo to, czy tamto), to byłaby naiwność w stężeniu przez niżej podpisanego nieprzyswajalnym.

***

        Nadwiślańskiego wiceszefa resortu zdrowia poproszono, by potwierdził (lub zdementował) informację, że jeszcze jesienią tego roku konieczne będzie podanie wszystkim “przypominającej” dawki szczepionki. Minister Kraska Waldemar nie potwierdził i nie zaprzeczył, rzekłszy tylko, iż: “W tej chwili naprawdę trudno powiedzieć, na jak długo skuteczność szczepionki gwarantuje ochronę przed zakażeniem” – powiedział, na tym samym oddechu wskazując, że koronawirus mutuje, więc: “To jest to niebezpieczeństwo, że trzeba będzie tą szczepionkę w jakiś sposób modyfikować” – przyznał tylko. W domyśle: podanie trzeciej dawki szczepionki może okazać się niezbędne.

Gdzie mi tam do zasobów mądrości ministra od zdrowia, za to pamiętam to i owo z logiki, by tak rzec: przedmaturalnej. Dajmy na to: ludzie chorują na Covid-19 po szczepieniu przeciwko Covid-19, ponieważ żadna szczepionka na Covid-19 nie daje pełnej ochrony przed zakażeniem koronawirusem i chorobą – natomiast szczepienia pozwalają uniknąć ciężkiego przebiegu choroby i powikłań. Prawda to, że to prawda? Czy może niekoniecznie działa to w ten sposób? A jeśli działa, czy działa identycznie w wypadku szczepionek, chroniących nas przed innymi chorobami zakaźnymi? Czy jakoś inaczej? Czy wcale nie działa? Więc jak?

        Najpierw organizm potrzebuje wielu tygodni, żeby wykształcić “odpowiedź komórkową”. Kiedy już wykształci i nasyci przeciwciałami, przez kilka miesięcy jesteśmy – teoretycznie – bezpieczni. Problem z tym akurat wirusem jest taki, że potrzebuje zdecydowanie mniej czasu, by zmutować. A kiedy już zmutuje, dociska płuca ludzie do ludzkiego kręgosłupa. Bezlitośnie dociska. Czy tam mechaci je do postaci śródmiąższowego zapalenia o piorunująco szybkim przebiegu. Czy tam co tam mu pasuje. To pewnie dlatego coraz częściej przychodzi mi na myśl porównanie z błędnym kołem. Czy też z kręcącymi się kołowrotkami. Przy czym w tym drugim przykładzie za świnki morskie sami robimy.

***

        Podsumowując, powtórzmy: ponieważ zapominamy, że to nasz język kreuje upiory, dlatego upiory przychodzą i pożerają nas z butami. Przy czym ujęta w manierze ewangelicznej konkluzja musi zabrzmieć następująco: zaprawdę powiadam nam, nasza wina, nasza wina, nasza bardzo wielka wina.

Dlatego też, i w tym samym kontekście, powtórzmy sobie dla zapamiętania i tę oczywistość: nie za to, co rząd zjednoczonej prawicy uczynił Polsce wczoraj, ów rząd należałoby skreślić, lecz za to, co złego czyni Polsce tu i teraz. A już zwłaszcza za to, co złego Polsce uczynić jeszcze postanowi. Bo skoro trwa i zdaje się, że trwa mać, to akurat w tym obszarze to już nawet bać się strach. Nasz strach miewał kiedyś wielkie oczy. Dziś, w obliczu współczesnych zagrożeń, dużo częściej niż wyolbrzymiamy niebezpieczeństwa, grzeszymy raczej brakiem wyobraźni, a w skutek tego deficytu – ryzykowną niedbałością. Dziś nasz strach ma barwę sinych od niedotlenienia warg, przybierając kształt rurki intubacyjnej, a towarzyszą mu odgłosy aparatury medycznej wtłaczającej powietrze tam, gdzie nie ma już płuc.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem:

widnokregi@op.pl