Po przeforsowaniu 4 maja w Sejmie ratyfikacji Planu Odbudowy, sytuacja w naszym nieszczęśliwym kraju pasuje do opisu dokonanego przez Kurta Vonneguta w “Rzeźni numer 5”.

        Używając metafor erotycznych opisuje zmienność działań wojennych i powiada, że tak zwane “przeczesywanie terenu” przypomina łagodną grę miłosną po orgazmie zwycięstwa.

        Nawet Wielce Czcigodny poseł Pupka, wyszumiał się w bezsilnych złorzeczeniach na złowrogie PiS i zdradziecką Lewicę i zachowuje postawę wyczekującą tym bardziej, że pod wpływem widowiskowego wymiksowania Platformy, zaczęła się w tej partii burzliwa fermentacja.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Około 50 działaczy opublikowało list, w którym głoszą potrzebę odnowy, co jest pseudonimem votum nieufności wobec Wielce Czcigodnego posła Pupki, który ma w sobie tyle charyzmy, co zdechła ryba, co to udusiła się ściekami z “Czajki”.

        Na tle konfuzji Wielce Czcigodnego posła Pupki niezwykle dobre samopoczucie prezentuje pan Rafał Trzaskowski, który na skutek jakiegoś obłędu, jakiemu w ubiegłym roku ulegli nasi współobywatele, omal nie został prezydentem państwa. Otóż, pan Rafał niedawno ogłosił, że walka ze zbrodniczym koronawirusem od samego początku spoczywała na jego barkach i to jemu nasz mniej wartościowy naród tubylczy powinien być za to dozgonnie wdzięczny. Ja już w ubiegłym roku sygnalizowałem, że uważam pana Rafała Trzaskowskiego za zarozumiałego blagiera. Odnoszę wrażenie, że te właściwości w ostatnim roku się spotęgowały i pan prezydent Warszawy pod względem umysłowym coraz bardziej upodabnia się do byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju, Lecha Wałęsy. Niedawno ogłosił on, że Kościół w Polsce to agenci CIA i że Józef Piłsudski bywał w jego rodzinnym domu w Popowie, chociaż ta wiadomość “nie jest potwierdzona”. Widać, że ma tzw. lucida intervalla, ale coraz większa to rzadkość.

        W tej sytuacji pan  Rafał Trzaskowski jak najbardziej nadaje się na przywódcę Platformy Obywatelskiej, chociaż nie wiadomo, czy zdąży, bo pewne znaki wskazują, że stare kiejkuty, które w swoim czasie Platformę Obywatelską  stworzyły, mogły dojść do wniosku, że trzeba kończyć tę zabawę, a z gruzów oraz zgliszcz po dotychczasowych partiach-przewodniczkach zbudować nową silną formację i nastręczyć ją narodowi, by się w niej zakochał.

   Burzliwej fermentacji w Platformie Obywatelskiej towarzyszy cicha fermentacja w Zjednoczonej Prawicy.

        Oto Trybunał w Strasburgu zawyrokował, że tak zwani “sędziowie-dublerzy” w polskim Trybunale Konstytucyjnym nie są sędziami, a orzeczenia zapadłe z ich udziałem są nieważne. Wprawdzie Trybunał Konstytucyjny ustami pani Julii Przyłębskiej twierdzi, że orzekając w ten sposób, Trybunał w Strasburgu  przekroczył swoje kompetencje, ale z drugiej strony pojawiły się głosy, że jak Polska się temu orzeczeniu nie podporządkuje, to może nie dostać pieniędzy z Funduszu Odbudowy. I to wszystko – w dwa dni po uroczystej jego ratyfikacji przez polski Sejm! Ładny interes!

        Toteż pan marszałek Terlecki zaczął czynić gorzkie wyrzuty ministrowi Ziobrze z Solidarnej Polski, że spartolił reformę sądownictwa. Jeśli nawet, to przecież nie sam, bo żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak to nie tylko pan marszałek Terlecki, ale sam Naczelnik Państwa bardzo pomysły pana ministra Ziobry popierał. Ale to było na etapie poprzednim, a teraz najwyraźniej wchodzimy w inny etap, który nakazuje zawczasu wytypować kandydata na kozła ofiarnego, na którego minister Ziobro znakomicie się nadaje. On to bowiem w ostatnim okresie dwukrotnie stanął dęba Naczelnikowi Państwa i premierowi Morawieckiemu. Za pierwszym razem – kiedy w ostatniej chwili odmówił poparcia ustawy legalizującej ostateczną likwidację OFE i przejęcie ich środków przez “indywidualne konta emerytalne” – ale nie wszystkich – bo rząd chciał pobrać od tego 15-procentową “opłatę przekształceniową” na kwotę mniej więcej 20 miliardów złotych. Ta ustawa miała wejść w życie 1 czerwca, ale minister Ziobro stanął dęba i na razie została wycofana, więc i spodziewanych 20 miliardów też nie będzie, ku utrapieniu  premiera Morawieckiego, który wiele sobie po nich obiecywał.

        Za drugim razem – kiedy odmówił poparcia ratyfikacji Funduszu Odbudowy – co zmusiło Naczelnika Państwa do wejścia w egzotyczny sojusz z Lewicą. Ten sojusz musi przetrwać co najmniej do zakończenia wydziwiania nad tą ustawą w Senacie, a następnie – do odrzucenia przez Sejm wszystkich wydziwiań Senatu. W związku z tym niezależne media wspierane przez rząd mają surowo zakazaną wszelką krytykę Lewicy, więc niemiłosiernie chłoszczą znienawidzoną Konfederację – bo płomienni dzierżawcy monopolu na patriotyzm jakiegoś wroga muszą mieć – jak nie tego, to innego.

        Co będzie kiedy już pan prezydent Duda ustawę ratyfikacyjną podpisze – tego jeszcze nie wiemy – ale z historycznego doświadczenia  można dopatrzyć się podobieństwa sojuszu PiS z Lewicą, do sodomii Hitlera ze Stalinem. Oczywiście wedle stawu grobla, bo ani jedni, ani drudzy żadnych wielkich ambicji geopolitycznych nie mają – ot, żeby wypić i zakąsić – ale chodzi mi o nietrwałość.

        Tymczasem po objęciu przez panią Dorotę Kanię, która jeszcze niedawno była gwiazdą telewizji Republika pana red. Sakiewicza, funkcji prezesa wykupionej przez PKN Orlen spółki Polska-Press, we wszystkich redakcjach rozpoczęła się kuracja przeczyszczająca.

        Dotychczasowych redaktorów naczelnych jakby zdmuchnęło tornado, a ci nowi już wiedzą, z którego klucza mają ćwierkać, więc podobno roi się tam od publikacji wychwalających Orlen.

        Wprawdzie pan Adam Bodnar, który siłą jakiejś niepojętej inercji nadal uważa się za rzecznika praw obywatelskich, podnosi w Senacie larum, że faszyzm podnosi głowę, chociaż to akurat kulą w płot, bo, faszyzm nad własnością przechodził do porządku dziennego, jeśli tylko tak kazał Fuhrer, podczas gdy w przypadku Polska-Press, to została ona przez Orlen wykupiona, a nie ukradziona. Wprawdzie jacyś poprzebierani w “śmieszne średniowieczne łachy” osobnicy nakazali Orlenowi “powstrzymać się” przed przejęciem Polska-Press, ale prezes Obajtek najwyraźniej olał ten nakaz ciepłym moczem, więc sytuacja jest dokładnie taka, jak w “Refleksjach z nieudanych rekolekcji paryskich” Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego: ”Posadę przecież mam w tej firmie kłamstwa, żelaza i papieru. Kiedy ją stracę – kto mnie przyjmie? Kto mi da jeść? Serafin? Cherub? A tu do wyższych pnę się grządek w mej firmie “Trwoga & Żołądek”. A sytuacja w mediach musi być niewesoła, skoro nawet pan red. Michnik zwrócił się do Szwedów, żeby udzielili mu subsidium charitativum. Czyżby stary grandziarz obudził węża w kieszeni? Ajajajajajajajaj!

        Jeszcze większa niewiadoma może się objawić po zapowiedzianym na czerwiec spotkaniu amerykańskiego prezydenta Józia Bidena z zimnym ruskim czekistą, czyli prezydentem Putinem. Podejrzewam, że Józio Biden chciałby wysondować, czego też Rosja może zażądać za obietnicę rosyjskiej neutralności w sytuacji, gdy USA zdecydują się na rozstrzygnięcie nabrzmiewającej sytuacji z Chinami – i jak się z Putinem dogadają, to po przejeździe do Warszawy powie panu prezydentowi Dudzie, jak ma być i z jakiego klucza mamy odtąd ćwierkać. Najwyraźniej i lato i jesień zapowiadają się ciekawie.

                                                              Stanisław Michalkiewicz