Dwa tygodnie temu pisałam o estymie związanej ze znajomością języków obcych. Choć tak po prawdzie trudno znać (dobrze) języki obce, jeśli się dobrze nie zna swojego języka naturalnego.

        Wielu nowoprzybyłych do Kanady z tym się borykało, kiedy to na przysługujących kursach języka angielskiego, uczono i tych z wykształceniem uniwersyteckim, i tych, którzy ledwo co pisać i czytać umieli w swoim własnym języku. Taki równy przydział świadczeń, ale nie ma co narzekać, bo i tak Kanada jest przykładem dla innych krajów jak pomagać w procesach asymilacji i adaptacji nowoprzybyłym. W felietonie o językach zapomniałam wspomnieć, że Konstytucja z 3-go Maja (1791) była w języku polskim, ale już Konstytucja Księstwa Warszawskiego napisana w Dreznie w 1807 roku była w języku francuskim. Podyktował ją sam Napoleon Bonaparte, oczywiście w języku francuskim, wzorując się na ustawach wprowadzonych już we Francji i w podbitych przez siebie krajach. Polska delegacja do Drezna na czele z marszałkiem Stanisławem Małachowskim przywiozła wzór Konstytucji 3-go Maja, ten jednak został przez cesarza odrzucony, jako zbyt konserwatywny. Voilà! I otrzymaliśmy konstytucję napoleońską, która czyniła wszystkich równymi (oprócz kobiet) i znosiła stany. Nic z tego potem nie wyszło, ale nic też nie wyszło z Konstytucji 3-go Maja, bo Polski ta nowoczesna na owe czasy konstytucja nie uratowała. A działo się wtedy w Europie, ach działo!

        Przemieszczenia na mapie granic krajów, różnorakie i zmienne koalicje polityczne, jak i bitwy i wojny zmieniały się jak w kalejdoskopie. No po prostu wrzało. Dobrze te czasy  prześledzić dzisiaj, kiedy to z okazji 200 lecia śmierci na wyspie św. Heleny Napoleona (zmarł 5 maja, 1821) przypomina się tamte czasy, a równocześnie ukazuje je w nowym świetle.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Poza echem rodzinnych wspomnień tamtych wydarzeń, szczególnie powrotu Francuzów spod Moskwy przez Wielkopolskę, i oczywiście nauką historii w szkole, czas ten przybliżył mi Bolesław Prus w książce Lalka. To tam w opowieści subiekta Ignacego Rzeckiego o tamtych czasach, dowiadywałam się jak gorące były nadzieje Polaków na odzyskanie państwa za  sprawą Napoleona. No a później na toaletce stały ulubione perfumy mojej mamy Pani Walewska. Nie żeby było z czego wybierać, więc ulubione były te jakie były dostępne w sklepie. Flakonik był z pięknego ciemno niebieskiego szkła.

        – Kim była ta pani? – pytałam.

        – Ach, to była ukochana samego Napoleona.

        Dopiero później dowiedziałam się, że była jego kochanką, i że to za jej sprawą liczono na przychylniejsze oko cesarza w tworzeniu państwa polskiego. Pomimo tego, że ze związku tego urodził się syn, to poza Księstwem Warszawskim (1806) niewiele więcej nam się udało wskórać.

        Już pod koniec 1812 roku zdziesiątkowana Wielka Armia Francuska zmykała spod Moskwy (po bitwie pod Borodino). Napoleon rozwiódł się z żoną Józefiną, i ożenił ponownie, ale nie z panią Walewską, a z córką cesarza Austrii, i doczekał syna z prawowitego łoża.

        O ile dla naszej historii sprawa Księstwa Warszawskiego, jego Konstytucji, pani Walewskiej i jej syna jest szalenie ważna, to w historii powszechnej ledwo wspominana jako małe wydarzenie tamtego burzliwego czasu. Potwierdzając banał, że każdy widzi wedle swego nosa.

        A tu kopalnia Turów. I jakie to ma powiązanie z epoką napoleońską? Ma, bo każdy widzi swoje i na swoją modłę interpretuje. Premier Morawiecki ogłosił, że porozumienie z Czechami jest, a premier Czechosłowacji Andrej Babiš, że nic nie jest podpisane, więc nie ma. A ja mówię, że nawet jak podpisane, to i tak nie wiadomo co z tego wyjdzie. Pamiętacie plany 5-letnie? Szczególnie budownictwa mieszkaniowego w Polsce?  I co? Biedni dalej nie mają gdzie mieszkać.

        A tu nagle dowiaduję się, że Niemcy zbudują nam od podstaw Pałac Saski w ramach rekompensaty?  No naprawdę, aż tyle? Koń by się uśmiał. Po całkowitym zrujnowaniu kraju, i wymordowaniu 6 milionów obywateli polskich, zrekonstruują nam Pałac Saski  zbombardowany i zrównany z ziemią już po upadku Powstania Warszawskiego. Niemcy przecież już wtedy wiedzieli, że przegrali, i mogli odpuścić. Ale to dopiero wtedy wściekłość z powodu nieuchronnie nadchodzącej klęski kazała im w ataku szału dokończyć aktu zniszczenia podludzi Polaków, a tym samym ich kultury.

        I za to odbudują nam Pałac Saski? Dla niewtajemniczonych dodam, że to co ocalało z niego to kolumnada Grobu Nieznanego Żołnierza przy placu Piłsudskiego (przedtem plac Zwycięstwa). To przy Grobie Nieznanego Żołnierza odbywają się większe uroczystości narodowe. Dodatkowo, to nam się tak wydaje, że w odruchu przyznania się do winy, Niemcy zrekonstruują Pałac Saski, bo tej pory Niemcy się do tego na piśmie nie zobowiązali. Tak, dalej się migają – a my im pozwalamy. Tak dalej w towarzystwie innych kłamców, próbują zwalić winę za okrucieństwa 2-giej wojny światowej na nas. To tak jak mąż bijący żonę twierdzi, że sobie zasłużyła. My też zasłużyliśmy sobie? Bo co? Byliśmy na drodze ekspansji innych państw na wschód, czy też na zachód – jak kto woli. I stanowiliśmy jedynie dobry materiał genetyczny do harówy dla klasy panów? Tak się traktuje ludność we wszystkich podbitych krajach. Otrząśnijcie się z tego kompleksu służenia. To nie było tak.

        Kiedyś dawno temu byłam na dużym raucie celebrującym jakiś tam kolejny milion firmy dla której pracowałam. Gospodarz celowo przedstawił mnie parze Niemców. Gadu, gadu. Ona ze Schlesien, ja ze Śląska (ta sama kraina).

        Zaczęliśmy wymieniać sobie kulinaria śląskie takie jak:  żur, modra kapusta, krupionki. Pan Niemiec (z Brandenburgii) chciał być miły i opowiedział, że jego rodzice w swojej gospodarce rolnej zatrudniali wielu Polaków, którzy byli świetnym robotnikami.

        Ja mu na to, że moi dziadowie w Wielkopolsce także zatrudniali na swoim gospodarstwie rolnym wielu Niemców, którzy byli świetnymi robotnikami. I tu koniec. Jakby ich wcięło. Nasi rozmówcy po prostu zniknęli, i do końca nas unikali. No tak: Polak pracujący na gospodarce Niemca jest ok, szczególnie jak się podkreśli, że był dobrym niewolnikiem. Ale już Niemiec pracujący na gospodarce u Polaka, nawet jeśli jest świetnym niewolnikiem, ach! to być nie może.  Jak nic się obrazili, za moje porównanie (prawdziwe), że rolni robotnicy najemni byli i Polakami i Niemcami, a także przedstawicielami innych narodów, których wymienić nie mogę, bo naczelny będzie znów w kłopocie. Bo zdaje się, że to nie tylko Niemcom się wydaje, że do ciężkich prac rolnych to najlepiej Słowianie się nadają.

        Równanie w drugą stronę się nie równa. I w tym tkwią detale diabła wyznaczające szczególne widzenie tego samego.  Czasem jest to pani Walewska, innym razem kopalnia Turów, a kiedy indziej odbudowa Pałacu Saskiego.

Alicja Farmus

Toronto, 31 maja, 2021