Wprawdzie wiadomo, że demokracja, to pełny spontan i odlot, niczym na festiwalu u „Jurka Owsiaka”, ale ktoś chyba musi tym całym interesem kierować.

Świadczą o tym nieubłagane decyzje niezawisłego Sądu Najwyższego, który odrzuca jeden po drugim wyborcze protesty. Okazuje się, że głosy zostały policzone prawidłowo, a jeśli nawet nie – to na pewno nie miało to wpływu na wynik wyborów – bo od kiedy to na wynik wyborów mają wpływ jakieś głosy?

Głosy to słyszą schizofrenicy, ale jeszcze tego brakowało, żeby przy decydowaniu o losach całego państwa słuchać jakichś głosów, które w dodatku nie wiadomo skąd dobiegają. Toteż niezawisły Sąd Najwyższy, do którego należy w takich sprawach ostatnie słowo, nie ma żadnych wątpliwości, a w tej sytuacji 12 listopada nowy Sejm zbierze się w takiej postaci, jaką ustaliła Państwowa Komisja Wyborcza.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Nowy Sejm będzie musiał dokonać wyboru nowego rządu, który następnie zostanie zatwierdzony przez pana prezydenta Andrzeja Dudę. O ile tedy z czeluści Platformy Obywatelskiej dobiegają odgłosy dintojry przeciwko Grzegorzowi Schetynie, który sprawia takie smutne wrażenie, że aż ujęła się za nim wrażliwa na męskie cierpienia  pani profesor Jadwiga Staniszkis, to z czeluści obozu „dobrej zmiany” dobiegają fałszywe pogłoski o warunkach, od jakich Zbigniew Ziobro uzależnia swoje poparcie dla Mateusza Morawieckiego na stanowisko premiera. Według tych fałszywych pogłosek pan minister Ziobro oczekiwałby zgody Naczelnika Państwa nie tylko na obsadzenie go na stanowisku wicepremiera, a także – utworzenia, a właściwie przywrócenia ministerstwa skarbu, które nadzorowałoby spółki Skarbu Państwa.

Jeśli te fałszywe pogłoski jakimś cudem by się potwierdziły, to oznaczałoby, że Zbigniew Ziobro przejmuje coraz większy kawałek władzy i to w dodatku bardzo ważne jej segmenty – tak ważne,  że w tej sytuacji pan Mateusz Morawiecki byłby premierem tytularnym. To by wszelako oznaczało, że w obozie „dobrej zmiany” rozpoczęła się walka diadochów o schedę po Naczelniku Państwa, w której każdy pretendent będzie starał się uzyskać najlepszą sytuację wyjściową.

Coś może być na rzeczy, bo o ile kiedyś Jarosław Kaczyński podawał rok 2027 jako cezurę, to ostatnio wymienił rok 2023, a więc akurat koniec kadencji nowego Sejmu.  No a dlaczego akurat Zbigniew Ziobro? Tu nasuwa mi się analogia z Mieczysławem Moczarem, który po nieudanym puczu przeciwko Edwardowi Gierkowi w roku 1971, został zesłany na polityczną emeryturę do Najwyższej Izby Kontroli. Ale jako prezes NIK nagromadził przez te lata tyle  „haków” na rozmaitych  sekretarzy z Edwardem Gierkiem na czele, że powołana w roku 1981 „Komisja Grabskiego” zatrzęsła podstawami partii, otwierając tym samym drogę do oficjalnego zdominowania struktur państwa przez bezpiekę wojskową i SB. Zbigniew Ziobro w rządzie „dobrej zmiany”  piastował stanowisko ministra sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego, więc byłoby dziwne, gdyby nie zebrał na nikogo żadnego „haka”.  Nie jest wykluczone, że sprawa pana Banasia, który nie chce się zdymisjonować z funkcji szefa NIK,  mogła być rodzajem pierwszego poważnego ostrzeżenia i to w dodatku – ponad podziałami, bo zgodnie z ruskim przysłowiem, nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara. Toteż nie jest wykluczone, że gdyby te fałszywe pogłoski się sprawdziły, to Naczelnik Państwa musiałby jakoś ambicje pana ministra Ziobry wziąć pod uwagę, zwłaszcza, że kolejne przeczołganie go, jak to kiedyś bywało, dzisiaj nie wchodzi już w rachubę.

Oczywiście obóz dobrej zmiany” na zewnątrz prezentuje wizerunek monolityczny, no bo jakże ma być inaczej, skoro wszyscy aż przebierają nogami, nie mogąc się doczekać, kiedy znowu zaczną służyć Polsce przez kolejną, czteroletnią kadencję. W tej sytuacji na głównego, a właściwie nie tyle „głównego”, co na jedynego wroga Polski wyrasta Konfederacja. Nie SLD z sodomitami, nie Koalicja Obywatelska, czyli PO z satelitami – bo PSL, charakteryzujący się stuprocentową zdolnością koalicyjną, żadnym wrogiem, ma się rozumieć, być nie może. Toteż medialna podpora reżymu, czyli pan red. Tomasz Sakiewicz nie szczędzi Konfederacji gorzkich słów, że go nie posłuchała i nie wycofała się z udziału w jesiennych wyborach.



Co prawda każdy z posłów Konfederacji jest już dużym chłopczykiem, a w dodatku rodzice pozwolili im kandydować, ale co tam rodzice, kiedy przemówił pan redaktor Sakiewicz, który swojego pozwolenia przecież im nie dał?

Rzuca to snop światła na naszą młodą demokrację, bo idąc za ciosem wymierzonym Konfederacji przez pana red. Sakiewicza, poseł Antoni Macierewicz stwierdził, że „nie reprezentuje ona narodu polskiego”.

To akurat prawda, bo na Konfederację głosowało ponad 1200 tys. obywateli – ale na Antoniego Macierewicza – tylko około 30 tysięcy, więc on nie reprezentuje narodu polskiego tym bardziej, bo przecież poza tymi 30-toma tysiącami, reszta narodu polskiego na niego nie głosowała.

Okazuje się, że wskazanie, kto reprezentuje naród polski, wcale nie jest takie łatwe, jakby się z pozoru wydawało tym bardziej, że i Zjednoczona Prawica, a więc PiS ze „stronnictwami sojuszniczymi” zdobyła zaledwie 43,76 procent głosów, a więc nie ma mowy, żeby uznać ją za reprezentanta całego narodu polskiego. A ponieważ pozostałe komitety wyborcze zdobyły jeszcze mniej głosów, to idąc tropem logiki posła Antoniego Macierewicza, trzeba by przyjąć, że naród polski nie ma żadnej reprezentacji.

W tej sytuacji trudno się dziwić,  że w tę próżnię wchodzą osobistości w zagranicy; jak nie pan Żorżeta, to izraelski ambasador Ben Zvi, który niedawno udzielił wywiadu pani red. Dorocie Wysockiej-Schnepf. Pani Dorota zaprezentowała się w roli niezwykle surowego oskarżyciela narodu polskiego, nieubłaganym palcem wytykając mu nie tylko antysemityzm, ale i skłanianie się ku faszyzmowi, czego wyrazem ma być obecność Konfederacji w Sejmie, no i oczywiście –  Marsz Niepodległości.

Początkowo ambasador próbował protestować, mówiąc że posądzanie narodu polskiego o antysemityzm byłoby „nieprawdziwe i krzywdzące”, ale w miarę jak pani Dorota nieubłaganym palcem dźgała naród polski w chore z nienawiści oczy, zaczął  dostosowywać się do tenoru rozmowy i wyraził swoje „zaniepokojenie” tą sytuacją.

Ciekawe,  że oskarżenia pana red. Sakiewicza i pana posła Macierewicza prawie dokładnie pokrywają się z oskarżeniami wysuwanymi wobec Konfederacji przez panią Dorotę Wysocką-Schnepf, co mogłoby swiadczyć o identycznym źródle inspiracji – ale chyba nie świadczy, bo pan red.

Sakiewicz ma z pewnością inne źródła i inne zadania, niż pani Dorota, no a pan poseł Macierewicz nie ma nawet innych zadań po tym, jak podczas głębokiej rekonstrukcji rządu został przez Naczelnika Państwa spuszczony z wodą. Ale to nieważne, bo ważniejsza jest przyczyna, dla której pani Dorota nie tylko zaprezentowała się  w roli surowego prokuratora, ale jeszcze zręcznie naprowadziła pana ambasadora, że aż wyraził swoje „zaniepokojenie”. Wyobrażam sobie nagłówki „prasy międzynarodowej”,  że „izraelski ambasador wyraża zaniepokojenie narastaniem faszyzmu w Polsce”. Kiedy kongresmeni przeczytają takie nagłówki, to z pewnością będą wiedzieli, jak zareagować na raport, jaki musi przedstawić im pan Michaś Pompeo,  bo wiadomo, co się robi z faszystami. Z faszystami robi się porządek – i oto właśnie chodzi, żeby – gdy już przyjdzie rozkaz,  żeby podpisać i zapłacić – z żadnej strony nie rozległ się głos protestu.

                 Stanisław Michalkiewicz