23 czerwca pod obrady Sejmu trafiła ustawa – nowelizacja kodeksu postępowania administracyjnego, polegająca na dopisaniu do art. 156 paragrafu 3, stanowiącego, że nie można stwierdzić nieważności decyzji administracyjnej, nawet jeśli została podjęta z rażącym naruszeniem prawa, jeśli od jej wydania lub ogłoszenia minęło 30 lat, a inna osoba uzyskała prawo lub przynajmniej ekspektatywę.

        Zanim to nastąpiło już odezwał się czujny niczym żuraw charge d`affaires USA w Warszawie Bix Alliu, ostrzegając panią marszałek Witek, że w ten sposób ocaleli z holokaustu i ich rodziny utracą możliwość realizacji roszczeń i że jest to niezgodne z deklaracją terezińską z roku 2009, na podstawie której Kongres USA uchwalił ustawę nr 447.

        Pani marszałek, aczkolwiek z drżeniem serca, odparła w stylu, że “nie będzie Niemiec pluł nam w twarz” i ustawa została uchwalona głosami ponad 300 posłów, co pokazuje, że prócz obozu “dobrej zmiany” głosowała za nią również część opozycji.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        W tym momencie runęła na Polskę fala krytyki, którą uruchomił nowy izraelski minister spraw zagranicznych, a przyszły premier tamtejszego rządu Yair Lapid, nie ukrywając gniewu i oskarżając Polskę o kolaborację przy holokauście,  a wtórował mu rzecznik Departamentu Stanu, pan Ned Price, który zaapelował o wstrzymanie prac nad ustawą.

   W ten sposób, zgodnie z zapowiedziami pani Żorżety Mosbacher, sprawa roszczeń żydowskich wraca i to w postaci bardzo podobnej do reakcji środowisk żydowskich i Departamentu Stanu USA na próbę znowelizowania ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Jak pamiętamy, rząd “dobrej zmiany” po krótkim czasie  tę nowelizację  z podwiniętym ogonem uchylił.

        Jak będzie tym razem? Wprawdzie pan premier Morawiecki oświadczył przy jakiejś okazji, że “dopóki on będzie premierem”, to ani dolara, ani euro, ani centa, słowem – “pas un pouce de nos terres, pas un pierre de nos forteresses”, który to buńczuczny tekst wykłada się, że ani piędzi naszej ziemi, ani kamienia z naszych twierdz – ale cóż z tego, kiedy pan Mateusz Morawiecki sam nie wie, jak długo jeszcze będzie premierem, A co potem?

        Zanim przejdziemy do tego, co potem, przypomnijmy, co było przedtem. Sprawa żydowskich roszczeń majątkowych odnoszących się do “własności bezdziedzicznej” wybuchła w roku 1996 – ale żaden z naszych Umiłowanych Przywódców nawet nie kiwnął palcem, by to niebezpieczeństwo od Polski odwrócić, chociaż było kilka ku temu okazji. W czerwcu 2009 roku w Pradze przemysł holokaustu urządził konferencję na którą Książę-Małżonek, który dzisiaj dziwuje się Amerykanom, a wtedy, jako minister spraw zagranicznych w rządzie zdrady i zaprzaństwa, posłał Władysława Bartoszewskiego.

        Rezultatem tej konferencji była “deklaracja terezińska”, która posłużyła za podstawę dla amerykańskiej ustawy nr 447. Kiedy w grudniu 2017 roku ustawa ta, co prawda pod innym numerem, została przepchnięta w amerykańskim Senacie, Polonia amerykańska podjęła desperacką próbę zablokowania jej w Izbie Reprezentantów Kongresu. Nasi Umilowani Przywódcy nie tylko nie kiwnęli palcem, by tę akcję Polonii wesprzeć, ale nawet zorganizowali coś w rodzaju dywersji wobec tej  inicjatywy.

        W rezultacie ustawa nr 447 została przepchnięta przez Izbę Reprezentantów w podobny sposób, jak w Senacie i prezydent Trump w maju 2018 roku ją podpisał. I rząd “dobrej zmiany” i Naczelnik Państwa musiał w tej sytuacji się odezwać, więc poinformował polską opinię publiczną, że amerykańskie ustawy w Polsce nie obowiązują i że nie oddamy ani guzika.

        To prawda, że amerykańskie ustawy w zasadzie w Polsce nie obowiązują, chociaż całkowitej pewności mieć nie możemy, bo np. Kongres uchwalił ustawę o zwalczaniu antysemityzmu w Europie, a więc m.in. w naszym nieszczęśliwym kraju – a sens prawny ustawy 447 polega na tym, iż USA przyjęły na siebie zobowiązanie dopilnowania, by Polska tym żydowskim roszczeniom zadośćuczyniła. Ale jak nie oddamy ani guzika, to nie oddamy – zwłaszcza skoro zapewnia nas o tym sam Naczelnik Państwa, co prawda na wiecach, niemniej jednak.

        Wkrótce niestety okazało się, że MSZ w Warszawie prowadzi poufne negocjacje w tej sprawie z Departamentem Stanu USA i w tej sytuacji pojawiły sie projekty ustaw “antyroszczeniowych”.

        Chodziło w nich o to, by w tej sprawie deklarację złożyła Rada Ministrów – że Polska nie tylko nie zadośćuczyni żadnym roszczeniom odnoszącym się do własności bezdziedzicznej, ale w dodatku każdy, kto będzie ten zakaz próbował złamać, albo go obejść, będzie karany na podstawie art. 129 kodeksu karnego 10 latami więzienia.

        Ale Naczelnik Państwa jakoś przekabacił pana posła Rzymkowskiego, który od własnego projektu się odciął i uznał go za “niepotrzebny”, dzięki czemu znalazł się na listach wyborczych PiS w roku 2019.

        Ale pan Robert Bąkiewicz na czele Rot Niepodległości zebrał pod antyroszczniowym projektem ponad 200 tys. podpisów, dzięki czemu trafił on do Sejmu, który w wyznaczonym terminie musiał go rozpatrzyć. I tak się stało, w następstwie czego ten projekt obywatelski wylądował w komisji i kiśnie tam już drugi rok – pewnie aż do szcześliwego zakończenia kadencji Sejmu.

        Zablokowawszy w ten sposób stanowczą deklarację Polski w sprawie żydowskich roszczeń, Naczelnik Państwa wykombinował sobie wspomnianą nowelizację. Jeśli naprawdę chciałby te roszczenia zablokować, to w jakim celu blokował  tamte projekty?

        Jedna z możliwości jest taka, że nie chodziło mu o żadne zablokowanie tych roszczeń, tylko o sprokurowanie sobie listka figowego: patrzcie ludziska, chcieliśmy jak najlepiej, ale i Izrael i diaspora i USA – to już siła wyższa. W rezultacie Senat może nowelizację zablokować i w ten sposób wszyscy będą zadowoleni: Żydzi – bo nic nie będzie stało na przeszkodzie realizacji ich roszczeń wobec Polski, Naczelnik Państwa – bo pokaże jak to własną piersią zasłaniał Polskę przed niebezpieczeństwem, ale uległ obcej, to znaczy – sojuszniczej przemocy – więc nadal może pozostać płomiennym dzierżawcą monopolu na patriotyzm, za którego powinniśmy dziękować Bogu – co jego wyznawcy z pewnością uczynią – i tylko Polska będzie musiała beknąć – ale zawsze ktoś musi.

        Co na to Pan Bóg – nie wiadomo – ale nie można wykluczyć, że na widok takiej ustawki Naczelnika Państwa z panem Lapidem i panem Price mógł poczuć niesmak. Wskazywać może na to utrata przez rząd większości sejmowej wskutek odejścia z klubu Zjednoczonej Prawicy pana posła Girzyńskiego, posła Czartoryskiego i posłanki Janowskiej. W ten sposób wzmocniona została pozycja pobożnego posła Gowina, który uroczyście został zatwierdzony na szefa koalicyjnego Porozumienia, ale  już się odgraża, że nie będzie w ciemno popierał “Polskiego Ładu”, z którym Naczelnik i jego pretorianie wiazali tyle nadziei! W tej sytuacji “Polski Ład” może spalić na panewce, a w drugiej połowie roku na naszej scenie politycznej mogą się już pojawić objawy nasilonej fermentacji – chyba, że zostanie proklamowana czwarta fala epidemii zbrodniczego koronawirusa, którą właśnie zapowiedział wiceminister finansów, pan Piotr Patkowski, więc zamiast “Polskiego Ładu” możemy mieć kolejny lockdown.

Stanisław Michalkiewicz