Ach, jakże cudowna jest nasza egzystencja. Jakież wspaniałe życie. Mało, że bardzo nowoczesne, to nadzwyczaj, prawda, postępowe. Można powiedzieć: życie rumiane niczym rzeźnia o poranku.

To Herbert o tym poranku, nie ja. Ja tylko podpisuję się pod tą analogią oburącz, uznając za przemyślenie godne dedykowania naszym, tfu, przewodnikom. To jest przywódcom. A “tfu”, ponieważ wyłożyć publicznie, że znajdujemy się w czarnej d… mógłbym, niemniej nie wypada, czyli gdzie znajdujemy się nie powiem, powiem tylko, że niektórzy fantastycznie się tam urządzili. Powiem też, że naszą sytuację celnie zdefiniować może wyłącznie onomatopeja. Albo wulgaryzm. Unikam wulgaryzmów, ewentualnie zamieniam na literę z trzema kropkami, ale onomatopeję zdzierżę. Co polecam każdemu. Ale dość gadanizny od rzeczy, teraz do rzeczy. To znaczy do piersi.
Mianowicie, całkiem niedawno świat cały dowiedział się, że kobiety, w pewnym europejskim mieście, swoje największe walory, czy tam najwyżej położone, postanowiły zaprezentować publicznie. Co, jak usłyszałem, wielu mężczyzn zbulwersowało. Nie wiedzieć czemu. Boć nie każdemu jak leci owe walory owe damy pokazywały. Co to, to nie. Wyłącznie Berlińczykom pokazywały. Albowiem pokaz ów odbywał się w Berlinie właśnie – na co męska część świata w jednej chwili orzekła, że wykluczenia tego rodzaju nie będą więcej tolerowane. Że Paryż, że Sydney, że Lima, nie są gorsze od Berlina. Że Moskwa nawet lepsza jest. Że w takim razie mężczyźni wolą, żeby zupa była za słona, a oni obiecują nie narzekać. Pod warunkiem wszakże, że pokazywaniu piersi nada się charakter obowiązkowy, globalny, a także precyzyjnie zakreśli dozwolone ramy wiekowe pokazujących.

BRAKI I NADMIARY

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Czego spodziewać się należało, męskie wezwanie pozostało wołaniem na pustyni. Czy tam na puszczy i w pustyni. Kto dziś przejmuje się mężczyznami? Wiadomo: mężczyźni to przeżytek. Podobnie płeć. Każda kobieta może zostać mężczyzną, jeśli zechce. Więc.
Więc, w Berlinie kobiety pokazywały piersi. Jak mówiono: setki kobiet pokazywało dwa razy tyle piersi. I same z siebie je pokazywały. W sumie sam nie wiem, niby co miały pokazywać? Uda kobiety pokazują światu od lat. Świat do damskich ud, mam wrażenie, przywykł. Same siebie uda zbanalizowały do cna. Co tam w ogóle uda, u wujka Googla nie byle jakie uda można sobie obstalować raz dwa. To znaczy znaleźć. Na kopy. Stosy ud normalnie. Takie, siakie i owakie, do tego w dowolnej pozycji. Poza tym, akurat w wypadku tych pokazujących piersi, w Berlinie, rozum pokazać byłoby trudno. Mają piersi, to piersi pokazują. Każdy objawia, czego ma w nadmiarze, starannie skrywając, czego mu brak.
Wszelako – Bogu dziękować – nie wszystkie kobiety piersi pokazywały. Ostało się parę inteligentnych. Te mniej inteligentne, pokazując, sprzeciwiały się “dyskryminacji kobiecego ciała”. Wzięły się i zorganizowały, i zaprotestowały, krzycząc: “No nipple is free, until all will be free”. Czy jakoś podobnie. A to, albowiem przed miesiącem czy dwoma, na jednym z berlińskich kąpielisk, ochrona obiektu pogoniła precz panią, opalającą się topless i tłumaczącą ów ekshibicjonizm faktem, że mężczyźni obok paradują bez podkoszulków, męskie sutki pokazując bezkarnie każdemu. A że liczne piersi męskie bywają tak owłosione, że “fuj, dajcie spokój”, więc ona, już poza wszystkim, chciała pokazać, że jej piersi nie są. O, proszę spojrzeć…

CZOŁOZMARSZCZENIA

Nic te wyjaśnienia nie dały. Przeciwnie, wezwana na miejsce policja wyprowadziła panią pokazującą z terenu kąpieliska, a krótko po incydencie dziennik “Berliner Zeitung” napisał, że zdaniem władz dzielnicy, w której znajduje się obiekt, dyskusja na temat równości może być ważna, mimo to prowadzenie jej w okolicach basenu dla dzieci należy uznać za niewłaściwe. Co z kolei rozsierdziło feministki-aktywistki do poziomu “białej gorączki” – i stąd protest polegający na publicznym obnażaniu się plus skandowaniu hasła: “No nipple is free, until all nipples are free”.
Obawiam się, że panie te, nawet czoła marszcząc pracowicie, nie zdołałyby uruchomić procesu myślenia w obszarze, który każda z nich posiada między uszami. Warto przypomnieć, że niektóre z dam nadwiślańskich nie ogarniają, co to znaczy cnota. “Cnota” nie może być. Źle im się kojarzy? Pewnie z własnymi deficytami intelektualnymi. Bo jak inaczej? Dlatego zaprawdę powiadam nam, pytajmy kobietę, czy popiera “wolność sutków”, a w razie potwierdzenia biegnijmy. Ile sił w nogach. Nie odwracając się. A dogonić za nic w świecie się nie pozwólmy. Będzie nam lepiej gdziekolwiek, podejrzewam, niż w towarzystwie kobiety z rozumem aż w takim stopniu bezobjawowym.
Stop. Co prawda zwalcowawszy kobiety nieciekawego autoramentu, wypadałoby dla tradycji i przy okazji zwalcować równie wątpliwy autorament, czy tam nawet autorytet, tak zwanego Złonetu, choć jazda drogą polną nieutwardzoną nieodmiennie mnie mierzi. Nawet jeśli śmieszy, bo przecież pokonuję ją, prowadząc walec drogowy. Weźmy to: “Cieszymy się, że jesteś z nami. Zapisz się na newsletter Onetu, aby otrzymywać od nas najbardziej wartościowe treści”. No dajcie spokój. Niemniej obowiązek kierowania walcem zostawmy sobie na jakąś inną okazję, teraz wracajmy do tematu poważnego, aktualnie najpoważniejszego w świecie. I tak, weźmy do rąk ten oto obrazek.

CIĘŻKA ARTYLERIA

Na pomoście siedzę sobie. Co prawda nie sam. Jezioro przede mną, prawo moralne we mnie. Czy jakoś podobnie. Niedziela. Skwar, że wytrzymać trudno, zatem korzystam z okazji, by obie kończyny dolne schłodzić, raki strasząc. W starannie dobranym towarzystwie popijam imieninowy (25 VII) spirytus, zmieszany pół na pół z równie imieninowym sokiem pomidorowym. Sielsko jest. Wręcz sielsko i anielsko.
Tymczasem hen, gdzieś tam, daleko, daleko, w drzwiach jednego z nadwiślańskich punktów szczepień, ma miejsce szarpanina. Ktoś komuś nos rozkwasza. Czy wargę rozbija. Czy tam jedno i drugie. W każdym razie tryska krew. Władza jak to władza: krew czuje, z krwi korzysta. Wytacza mianowicie ciężką artylerię, dajmy na to dywizjon artylerii samobieżnej (152 milimetrowe armato-haubice), wydaje rozkaz “ognia!”, zaś wydarzenia w Grodzisku Mazowieckim obwołuje “napadem”. Dzień czy dwa później minister od zdrowia wyznaje, zatroskany jak tylko on być może: agresja narasta, hejt internetowy przekształca się w agresję fizyczną, ale: “Pamiętajcie, że to nas jest zdecydowanie więcej. Nie dajmy się zakrzyczeć nielicznej grupie antyszczepionkowców!”.
Nasz minister od naszego zdrowia, ewidentnie biegnie zbyt szybko, nie zauważając, ze w tyle zostawia swój rozum. Zaryzykuję przekonanie, że nawet kontakt wzrokowy z tymże wziął był utracił. “To jest mniejszość i nie można dać się mniejszości zakrzyczeć”? Znaczy co, nawołuje większość do głośniejszych wrzasków? Do tej pory świat działał w ten sposób, że ci, którzy nie chcieli być zakrzyczani, krzyczeć musieli głośniej. Czy teraz jest jakoś inaczej?

POZIOM DNA

Jednakowoż wypowiedź pana ministra naszego otwiera inną perspektywę, równie inspirującą. Jeśli nie bardziej. “To jest mniejszość i nie można dać się mniejszości zakrzyczeć”. O, to, to. Do środowisk LGBT+ dotarło? Tako rzecze ministerstwo. Sam pan nasz minister tako rzecze. Czy tam minister, nasz pan. Nie ma zatem to, tamto.
Ale co tam pan nasz, minister, skoro wicepremier też przecież z naszych pochodzi. Posłuchajmy tylko: “Osobom zaszczepionym trzeba dać twardą gwarancję, że nie obejmą ich jakiekolwiek ewentualne obostrzenia. Ograniczenia dla niezaszczepionych to nie naruszanie ich wolności, tylko ochrona wolności reszty społeczeństwa. Za wszelką cenę musimy uniknąć kolejnego lockdownu!”.
Bez dwóch zdań, w pełnej krasie widzimy tu Jarosława Gowina. Jarosława Adama zresztą. Pan doktor nauk humanistycznych. Dwa metry wzrostu bez dziesięciu centymetrów. Minister od sprawiedliwości. Były. Minister od nauki i szkolnictwa wyższego. Były. Minister od rozwoju, pracy i technologii. Obecny. Wiceprezes aktualnej Rady Ministrów.

Ależ panie premierze nasz szanowny. Czy tam panie nasz, premierze. Doprawdy, aż żal pańskiego kręgosłupa. Pan wie, że któraś z internautek zasugerowała wręcz, że specjalnie dla pana zamówi protezę? Kręgosłupa moralnego? Z przekonaniem, że ów podtrzyma panu rozum, a wtedy pańska głowa zacznie myśleć? Natomiast bez kpiny podszedł do tematu Adam Wojtasiewicz, bez ogródek stwierdzając: “Wam chodzi o pokazanie ludziom, że lojalność wobec władzy będzie nagradzana a nieposłuszeństwo karane”. O, to, to. W punkt.
My zaś, podsumowując wątek, warknijmy obu panom ministrom, Gowinowi i Niedzielskiemu: “Nie, wy nie możecie umrzeć, dopóki nie zmądrzejecie”. Czyli to samo warknijmy, co pewien błazen warknął (w liczbie pojedynczej) pod adresem króla Lira.

NICI PAJĘCZE

Na koniec deklaracja. Otóż zarzuty, kierowane pod adresem rządu Zjednoczonej Prawicy, mają podstawy. Mają bez dwóch zdań. To znaczy niektóre z tych zarzutów. Inne z kolei wiszą w powietrzu na nitkach pajęczych od początku do końca, kalecząc i zanieczyszczając naszą przestrzeń wspólną za przyczyną złej woli ludzi, którzy owe zarzuty artykułują, powtarzają i rozpowszechniają. Bodaj najpoważniejszy z nich, brzmiący: “Ten rząd dezintegruje system sądowniczy”, tyle jest wart, co kubeł śliny. Tyle, co zapewnienia sprzed lat, zatytułowane: “System sam się oczyści”. Czyli nic warte nie są. Nie, rząd Zjednoczonej Prawicy nie dezintegruje systemu sądowniczego. Rząd Zjednoczonej Prawicy usiłuje zmienić utrwalone, popeerelowskie status quo, dziś już status quo korporacyjne, a zawierające w sobie każdy z możliwych korporacyjnych grzeszków i grzechów. Uwaga: grzechów korporacyjnych i grzeszków przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Z tym, że w wypadku sądownictwa nie chodzi o hurtowe kupczenie selerem metodą “wziątków”, czy zmonopolizowanie handlu wykałaczkami w skali globu. W wypadku sądownictwa chodzi o życie ludzkie. O jakość ludzkiego życia. O sprawiedliwość we wspólnocie i wspólnotowe poczucie sprawiedliwości. O to wreszcie, jak wygląda tejże sprawiedliwości wspólnotowej tak zwane “postrzeganie powszechne”.
Z drugiej strony, nie da się nie zauważyć, że starcia najważniejsze dla naszych interesów, dla suwerenności czy niepodległości Polski zwłaszcza, przegrywamy. Mało tego, oczywiste klęski zwiemy zwycięstwami. Zaś kiedy kolejnej przegranej nie sposób zracjonalizować jakąkolwiek metodą odwołującą się do socjotechniki, czy tam jakimkolwiek hołubcem werbalnym, mówimy wtedy – rząd wtedy mówi – że “konieczny był kompromis”. Najczęściej “bardzo trudny”. Otóż obawiam się, że w batalii o sądownictwo, kompromis osiągniemy bardzo, bardzo trudny. Tak bardzo, że aż za.

Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem:
widnokregi@op.pl