Na poczuciu winy nie sposób wznieść dobrobytu. Zbudować potęgi czy choćby minimalnej przewagi.

Używając przywołanej emocji, można co prawda zaburzyć relacje osobiste, czasami śmiertelnie, to jest do tego stopnia, że związek gnije i umiera. Co z kolei – śmierć związku – na dobrobyt tegoż związku przekłada się niespecjalnie. Dlatego właśnie państwa poczucia winy nie znają i znać nie chcą. Poważne państwa poczucie winy odtrącają a priori. Na diabła poważnemu państwu poczucie winy? Bo wrogów pokonało, spopielając ich truchła, wrogie państwo zrabowało, a zasoby wroga jego przejęło? Teraz miałoby kajać się z tego powodu? Nonsens.

        Tak, wiem, Niemcy. Ale to bzdura, niemieckie poczucie winy. “Przepracowali”, jak to się teraz mówi, temat, zamienili “przepracowane” na pieniądze, wypłacili żądane, dorzucając okręty podwodne gratis, czy tam jakie tam, a następnie oficjalnie zamknęli temat. A gdy hołubieni powszechnie acz nieoficjalnie twórcy chwilowej potęgi III Rzeszy w większości powymierali, próbują poczucie winy przypisać Polakom. Nam. Polsce poczucie winy wmówić usiłują. Choć przy okazji dobrze pamiętać: faktem jest, że całkiem nieźle im idzie. Postępowo i nowocześnie.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Zaś postęp i nowoczesność, na kogokolwiek napadną, zaraz napadniętych kochają. Nałogowo. Inaczej nie potrafią. Tak mi się zdaje, że nie. Siebie nawzajem kochają, jakżeby inaczej, lecz i ciebie. Tak, ciebie. I ciebie. I ciebie też. Nas. Każdego człowieka: mimowolnie niskiego i wysokiego przesadnie. Lekkiego niczym szpacze piórko i wieloryba nielimitowanego wagowo. Tego z końskimi trzonowcami i tego uzębionego oszczędnie. Kobiety także. Co dodaję, żeby nikt nie zarzucił mizoginizmu mi. To znaczy mnie. Kobiety także, mówię jak jest, nie wyłączając kobiet w znacznej części niestety zrobionych z silikonu.

        Tak-tak, postęp i nowoczesność kochają nas do szaleństwa. Wątpliwości precz i nie ma inaczej, ponieważ być inaczej nie może. Nie, nie i nie. Nowoczesność i postęp we wszechświecie całym, bez pamięci normalnie, oba zakochane są. Zakochani. Oboje. Tym niemniej…

        Jaka tym niemniej nowoczesność, panie i panowie, taki, panowie i panie, taki tym niemniej postęp. Ho-ho. Mówię i powtarzam jak jest. Jak Grzegorz Golonka mówię i powtarzam. Czy tam jak kto tam. Mówię jak jest i zaraz dopowiadam: nie dziwota zatem, że Szekspir wraca do łask. Co z kolei każe powtarzać pytanie: w zadanych okolicznościach przyrody żyć czy umierać? Otóż, w zadanych okolicznościach przyrody prędzej jednakowoż umierać. Nie zawsze daje się uciekać, głośno przy tym krzycząc. Nasz świat albowiem wydaje się coraz mniej nasz, a coraz bardziej ich. Kimkolwiek “oni” nie byliby. Kimkolwiek są. Bo tyle wiadomo, że są. I nie jest to, zastrzegam, przekonanie fanów Reptilian. Czy tam innego reptilianizmu.

        Wszelako do rozstrzygnięcia pozostaje, dokąd uciekać. Z kim, to najpewniej dałoby się jeszcze zorganizować. Prawdopodobnie najpewniej dałoby się, tak tę kwestię ujmijmy. Ale uciekać dokąd? Wiemy wszak, że od kiedy mewy przestały kreślić ósemki nad brzegiem Bałtyku, od kiedy skończyły się dzikie plaże, wreszcie od kiedy dookoła nas rośnie niepowstrzymanie deficyt bursztynu, należałoby uciekać na Księżyc. Czy tam za. Za Księżyc. Ale spróbuj tylko, zaraz wylądujesz w jakiejś stodole z przeciekającym dachem, dojrzawszy w kącie, jak z kawałka stołka strugają Donalda Kaczora. Czy tam Tuska Donalda. Czy kogokolwiek z tak zwanych polityków.

        Z drugiej strony, najnowocześniejszy postęp i najpostępowsza nowoczesność, a już zwłaszcza w wydaniu nowoczesnym i postępowym, z trzeciej dekady XXI wieku, są – pisałem o tym niedawno – są niczym dwa miecze Domestosa, zawieszone na końskich włosiach tuż nad zydlami ludzkich tęsknot. Nad pryczami człowieczych rojeń. Nad kanapami ich aspiracji. Czy tam nad fotelami naszych pragnień, prognoz czy innych wypatrywań. “Miecze”, powiadam, zawieszone są. Jakby mało było Domestosowi jednego miecza. Czy tam Damoklesowi.

***

        Kto ma miecze, tego z mieczem. Zmieciem. To jest, z Mieciem. Czy jakoś podobnie. Ja miecza nie mam, Miecia nie znam, pewnie więc żaden ze mnie Domestos. Czy tam Damokles. W sytuacji zagrożenia używam broni ostrej – i pewnie dlatego nie przejmuję się jakąkolwiek gadżetomanią. Nawet kiedy szaleje dookoła nas.

        Dosłownie, zauważmy, szaleje, lecz szaleje też metaforycznie. Dosłownie chodzi o najnowszy model najnowszego telefonu z najnowszym wodotryskiem (“ty rozmawiasz z szefem, twój telefon rozmawia z tobą”, dajmy na to), metaforycznie zaś mam na myśli tak zwaną “e-sprzedaż live”. Słuchajcie, słuchajcie.

        Kupujesz to czy tamto, kupujesz cokolwiek, kupuj w systemie e-świata. Tak nam mówią. Kupuj inaczej niż dotąd, niezwyczajnie kupuj, w czasie rzeczywistym. Jak to możliwe? Dzięki bezpośredniej transmisji via Internet. Stawaj, twarzą w twarz ze sprzedawcą. Przełamuj bariery. To postępowe i nowoczesne, przełamywać bariery, a ty do nowoczesności i postępu zamierzasz przecież dołączać jak najczęściej. Wciąż i wciąż. Dołączaj więc, zyskując w ramach bonusu “poczucie udziału w czymś wyjątkowym i jednorazowym”.

Czekają na ciebie promocje, ale to mało powiedziane. To są fajerwerki promocji, do tego promocji przygotowanych wyłącznie dla ciebie. W takim “sklepie” o każdy produkt możesz zapytać. Każdy mechanizm zobaczyć możesz. Każdą barwę. Czy tam rozmiar. Choćby dziewicze umiejętności inteligentnej lodówki czy odkurzacza, bo tych zakres poszerza się dzień w dzień. Możesz zobaczyć, jak działa prodiż, a sprzedawcą okaże się ulubiony aktor, grający główną rolę w twojej ulubionej telenoweli. Zaraz poczujesz się dowartościowany. Doceniony. Wyróżniony. Pewnie, że tak. Śmiało!

 Jeśli natomiast sam sprzedajesz – proszę notować – możesz zasugerować, że twoja oferta “ma ograniczoną dostępność”. To taki “myk”, by rozmówca nie zwlekał z “decyzją zakupową”. Sprytna sugestia taka. Spryt przede wszystkim. Spryt i skuteczność.

        Co prawda, poza rozlicznymi walorami, w omówionym procederze tkwi pewien haczyk. Hak w sumie. Harpun właściwie. Z zadziorami. Albowiem tam, gdzie bogiem staje się skuteczność, tam jakiekolwiek znaczenie natychmiast przestaje mieć przyzwoitość.

        Bez przyzwoitości “pójdzie” wszystko. Czekolada “o smaku” jajecznicy z miodem (miód o smaku fal atlantyckich, rozbijających się na klifach Afryki). Koniecznie z musztardową cytryną “o smaku”… sam nie wiem… białych porzeczek? Dalej świeżo wyciśnięty sok z brzoskwiń “o smaku” papieru ściernego. Dalej bułki “o smaku” prawdziwego chleba. Bo jak niby śniadanie konsumować, obywając się bez pieczywa? A na sam koniec masło z kota “o zapachu” szczurzego gluta oraz koktajl ze słonecznika “o smaku” delikatnie podgotowanego nietoperza. Czy tam rozgotowanego. To ostatnie w ramach deseru “o smaku” randki z diabłem. Więc.

        Bez przyzwoitości “pójdzie” wszystko. Warto zapamiętać.

***

        Wszelako co konkretnie pójdzie “bez przyzwoitości”, i dokąd się uda, opowiem innym razem. Tym razem albowiem zakończymy taką oto wymianą opinii.

        – O ile rozumiemy “politykę” jako “rozumne działanie na rzecz wspólnoty”, a “polityka” odbieramy jako osobę zatroskaną o dobro tejże wspólnoty, wówczas liczba polityków nadwiślańskich oscyluje w okolicy zera. Natomiast kiedy “polityka” to po prostu “działanie zmierzające do przejęcia i utrzymania władzy”, wtedy między polityków słowa nie można wcisnąć. Czy tam definicji. Mimo, iż to definicje tworzą nasz świat. Wskazują, jak świat rozumieć. Tymczasem tam, gdzie bogiem staje się skuteczność, tam przyzwoitość przestaje cokolwiek znaczyć.

        – Teoretyk powiedział, jak powinno być, a życie pokazało, jak teoria wygląda w praktyce. Na co teoretyk oburza się, bo znów praktyka niezgodna z teorią. W inżynierii nie ma takiego teoretycznego pitolenia bez znaczenia. Jest, jak jest, a nie jak być powinno. I po sprawie.

        – Jak jest, każdy głupi koń wypatrzy. Jak być powinno, to dopiero wyzwanie. I powinność. Czy tam zadanie dla człowieka, co ponad zwierzę chciałby wystawać choć trochę. A dalej: nie ma mostu przez rzekę, choć powinien być? To go inżynier stawia. Człowiek nie może oddychać pod wodą, ale przydałoby się… Ludzie nie fruwają, ale: “Zobacz, Księżyc! Lecimy?” – i tak dalej, i tak dalej. Tak więc, owszem, tak jest – ale być powinno tak. Do tego potrzebujemy astronomów, filozofów, inżynierów, etyków, medyków, polityków, kucharzy. I innych takich tam, rozmaitych.

        – Guzik prawda. Inżynier akceptuje prawa natury, a pan teoretyk uważa, że można je zmienić.

        – Istnieje zasadnicza różnica między akceptacją praw natury bez zastrzeżeń, co oznacza negację osiągnięć współczesnej epistemii, i akceptacją tychże praw z zastrzeżeniem, uzasadnionym wspomnianymi wyżej osiągnięciami nauki o poznaniu. Że mianowicie nie można wskazać naukowego dowodu na stałość praw natury.

        – Praktyka inżynieryjna oparta jest na stałości praw natury. Inżynieria to nie filozofia i tu miejsca na jałowe pitolenie nie ma.

        – Z Arystotelesem pogadaj. Russellowi powiedz.

        – Arystoteles i Russel nie byli inżynierami, tylko filozofami.

        – Byli filozofami nauki.

        – Ale praktyka inżynieryjna oparta jest na stałości praw natury.

        – Na przekonaniu o ich stałości, mimo wiedzy o niemożliwości udowodnienia tejże stałości. Tak?

        – Każdy kolejny dzień dowodzi, że prawa natury są niezmienne.

        – Dzień nie dowodzi niczego. Dowodzi dowód.

        – Ale po co zawracać sobie głowę nie zaobserwowaną zmiennością? Praktyka tym się różni od teorii, że się takim dywagowaniem nie zajmuje.

        – Inżynier nie zaczyna aby budowy mostu od teorii?

        – Teorię potwierdza praktyka. A politycy rozumnie działający na rzecz wspólnoty to jednorożce. Raczej niespotykane. Jest jak jest i taka jest praktyka. Można sobie wyobrażać, że mogłoby być inaczej, ale czy to coś zmienia?

        W tym miejscu powstrzymałem się z odpowiedzią treści następującej: “Czemu należy zaprzątać sobie głowę (i innym czas zabierać), sprawami, które możemy zmienić w symbolicznym zakresie, bądź takimi, na które nie mamy żadnego wpływu? Ponieważ nasze człowieczeństwo warte jest co najwyżej tyle, ile warte są problemy, które decydujemy się roztrząsać, nie godząc się z zastanym. Albo inaczej: człowiek tak długo pozostaje człowiekiem, dopóki potrafi odróżnić to, co ludzkie, od tego, co tylko z pozoru ludzkim się wydaje, albo co inni za ludzkie każą mu uważać”.

***

        A teraz proszę sobie wyobrazić, że podobne wymiany zdań towarzyszą mojemu Interlokutorowi i mnie, od lat, proszę przytrzymać się czegokolwiek, od lat 18. (słownie: osiemnastu). Mniej więcej. Ale prędzej, że od dwudziestu. Czyli, że tak wciąż, i wąż. I stąd, prawda, jakże zasadny, dzisiejszy tytuł.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem:

widnokregi@op.pl