Michalinka: Blizny po burzy

        Kilka tygodni temu przeżyłam pierwsze (i mam nadzieję ostatnie) tornado. Na całe szczęście, u nas na wsi nic się nikomu ni stało, bo pozrywane dachy, porozrzucane meble ogrodowe i różne, niektóre nawet ciężkie, narzędzia, powyrywane z korzeniami i połamane jak zapałki drzewa i słupy telegraficzne to nic w porównaniu do ofiar ludzkich. U nas ich nie było, ale w sumie zginęło dziewięć osób.  Elektryczności nie mieliśmy prawie przez dwa tygodnie, gdzie indziej przez ponad miesiąc. Sądząc po zniszczeniach tornado zrobiło ‘touchdown’, czyli trąba dotknęła gruntu. To widać. Jedno moje kilkusetletnie drzewo ma wszystkie galęzie zerwane z jednej strony, tam gdzie dotknęła je trąba powietrzna, z drugiej wszystkie są nietknięte. Innych kilka drzew ma połamane kilkumetrowe czubki – jak ułamane zapałki. To do miejsca złamania przeszło tornado. Oficjalnie nie potwierdzono ‘touchdown’, yale kto na takim bezludziu będzie to sprawdzał? Z werandy mojej sąsiadki, z widokiem na rozległą łąkę i las wyraźnie widać pięć odnóg wichury. Wyraźnie zarysowane nitki z powyrywanymi drzewami, połamanymi krzewami i zniszczoną, jakby porytą dużymi dzikami, łąką. Drogi były zawalone drzewami przez długi czas. Nasze drogi dość szybko brać sąsiedzka odblokowała. Wszyscy tutaj (oprócz chyba mnie) są wyposażeni w porządne piły. Tymi piłami poprzecinali zwalone drzewa w dwóch miejscach (na szerokość samochodu) i odwalili obcięty pień na bok drogi. Ponieważ ruch jest tutaj mały, to wystarczyło nam lokalnym, aby się wydostać. Resztą z czasem zajęło się biuro miasta (Tudor & Cashel) oraz kompania elektryczna Hydro One. W ciągu dwóch dni udało nam się wyjechać do Toronto, ale nie wszyscy byli takimi szczęściarzami. Po drugiej stronie drogi 62 (z Madoc do Bancroft) zniszczenia były tak rozległe, że potrzebne były duże buldożery, ale te z kolei nie mogły wjechać na polną drogę. Musiano więc najpierw wzmocnić drogę, a dopiero potem ją oczyścić z powalonych drzew, a następnie ponaprawiać słupy elektryczne i doprowadzić ponownie prąd. Wróciliśmy na ten teren ponownie podczas tego ostatniego letniego weekendu.  W niedzielę 4 września pogoda zrobiła się już mało letnia, w sam raz na piesze wędrówki.

        Myślicie, że huragan przeszedł, drogi uprzątnięto, instalacje elektryczne naprawiano, i to koniec?  Nic bardziej błędnego. Ci, którzy mieli ubezpieczone domy i pozrywane dachy, dalej czekają na naprawę. Ci bez ubezpieczenia, pokryli dachy czym się dało – aż zgroza bierze, co to będzie w jesienną pluchę? albo zimą z siarczystym mrozem i obfitymi opadami śniegu. Ale to nie koniec. We leśnych ostępach, tam gdzie przeszło tornado została zakłócona dotychczasowa równowaga. Niektóre bagna nagle się podniosły, inny obniżyły. Tam gdzie kiedyś był wysyp grzybów zrobiło się na nie za sucho, tam gdzie ich kiedyś nie było, pojawiły się kozaki. Żab nie słychać tego lata na bagnach, za to wilki całymi watahami biegają tak blisko jak nigdy dotąd – słychać je tuż za drogą. A na mojej łące, tam gdzie rosną czeremchy, grasuje niedźwiedź, co jest widoczne po olbrzymich kupach z jagodami jakie zostawia po sobie. Jeszcze do niedawna niedźwiedzie nie wychodziły poza wysypisko śmieci i busz za wysypiskiem. To tak jak w życiu. Przechodzi burza, ale często po niej, pomimo ciszy, nie wszystko wraca do porządku. I smarowanie ran nawet różaną maścią nie pomaga. Różany olejek łagodzi blizny, ale ich nie likwiduje. Tak już jest po burzy.

MichalinkaToronto@gmail.com                                   Millbridge, 5 września, 2022

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU