Wierzymy i jesteśmy przekonani głęboko. Tak głęboko, że głębiej tylko ropa naftowa w Arktyce. Pod Arktyką. Czy diamenty pod Kapsztadem. Czy gdzie tam.

I może jeszcze jak węgiel kamienny pod Polską głęboko, tak głęboko wierzymy. Wierzymy w przekonanie, że mamy podstawy do głębokości, to jest do pewności, dlatego w pewność wierzyć będziemy nadal, a nawet będziemy wierzyć w pewność dużo głębiej. I szerzej. A co tam, w poprzek będziemy wierzyć. Że rząd, że my, że ja. Każdy ja i wszyscy my, że aż strach. I tak dalej. Bo ja wierzę i my wierzymy – my, ja, rząd polski rządzący Polską wierzy. Czemu miałby sobie nie wierzyć?

        No. A teraz obrót przez ramię i ludzkim językiem: zaprawdę powiadam nam, wiara rządu w to czy tamto wydaje się nadmuchana. Helem. Helem demagogicznym. Wręcz przedmuchana się wydaje, stąd dobywające się z ust rządzicieli naszych te piskliwe gdakania, wwiercające się w uszy obywateli.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

MIEĆ MIAŁ

        Skonfrontowana ze skrzeczącą praktyką dnia codziennego, mówię o głębokiej wierze rządu w to czy tamto, wypada bardziej niż wątpliwie i bardziej niż płytko. Bądźmy szczerzy: cała ta wiara rządu w rząd, w praktyce tyle wartości posiada, co przekonanie o obiektywizmie Mazurka Roberta u samego Roberta Mazurka.

I tyle odnośnie wiary rządu w cokolwiek. Z kolei wiara obywateli w omnipotencję władzy państwowej, wydaje się równie przereklamowana. Włączając sferę “twardego” elektoratu. Przypomnę, choć to przykład jeden z wielu: wsparcie gospodarki polskiej z tytułu unijnych dotacji i pożyczek na “Krajowy Plan Odbudowy” miało być tak istotne i tak wieloaspektowe, że aż poświęcono niezliczone skrawki ostrej mgły, czy tam ostre skrawki tępej mgły, na akcję gloryfikującą zapobiegliwość rządu w związku ze staraniami o te fundusze. Dziś wydaje się, że tych pieniędzy spodziewać się mogą wyłącznie niepoprawni optymiści, dotknięci dziecięcym syndromem naiwności. Co w zderzeniu z niedawną dymisją sekretarza stanu w kancelarii premiera, pełnomocnika rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej, a tym bardziej z sygnałami wskazującymi, że paliwo tłoczone przez Baltic Pipe będzie, ale będzie go zbyt mało, o węglu nie wspomnę – innymi słowami, mnie osobiście wszystkie znaki na ziemi i na niebie kierują do sklepów oferujących butle gazowe oraz punktów sprzedaży gazu propan-butan. Se nabijem, se bendem miał. Mieć będę, znaczy. Miału albowiem też nie ma.

WARIAT W KĄCIE

        Co tam jeszcze? Sensacją bym tego nie nazwał, ciekawostką też nie, wszelako odnotuję: Bóg nie stworzył Piotra Pacewicza. Wiemy, o kim mowa? Pacewicz to niegdysiejszy ogier ze stajni Michnika. Dziś wałach raczej i już sam sobie wędzidło zakłada. “Mnie Pan Bóg nie stworzył” – wyznał więc Pacewicz Piotr. Publicznie. Czego, jako rzekłem, nie uznaję za sensację, bo w rzeczy samej, przy stwarzaniu pana Piotra musiały jakoweś inne siły być czynne. Niby kto miałby takie rzeczy wiedzieć lepiej od samej ofiary?

        Dalej: nie należy wpuszczać wariatów do sejmu. Jak to ujmuje Stanisław Michalkiewicz: wariaci nie powinni mieć reprezentacji parlamentarnej. Słusznie, w istocie nie powinni. Od czasów starożytnego Rzymu wiadomo, co najmniej od wtedy, czym grozi państwu mianowanie konia senatorem. Czy prawnikiem. Czy tam wariata – cezarem. Zatem co właściwie robią w naszym parlamencie wariaci, zapytajmy, a przede wszystkim kto ich tam aż tylu ponapychał? No dajcie spokój: co w kąt jakiś zajrzeć, kąt parlamentarny (kopuła sejmowa nie determinuje kształtu wnętrz, pomijając cyrkową zawartość ludzką), więc co w jakiś kąt zajrzeć, to jakiś durny wariat w nim tkwi, a wykrzywiając pociesznie usta, wielce zadowolonego z siebie wrażenie sprawia. Czy tam z siebie zadowolonego i ze swojej służby dla Polski.

        Więc? Co oni tam robią, wariaci w parlamencie, i kto ich tam aż tylu ponapychał?

TEN DUREŃ JASTRUN

        Druga część pytania domaga się dwojakiej odpowiedzi. Pierwsze jej oblicze omija prawdę szerokim łukiem, a obowiązuje w przestrzeni publicznej na poziomie ludzi ogłupianych, oszukiwanych oraz tresowanych do posłuszeństwa i głupoty: to oni wybierają swoich przedstawicieli. No raczej (żart). Żadne czary (kolejny żart). To samo w wersji dla ćwierćinteligentów, o rozumach nie poddających się metafizyce: parlamentarzyści są odbiciem społeczeństwa, które ich wybrało (badań brak, ale przypuszczam, że wątpię i tutaj).

        Druga z możliwych odpowiedzi na pytanie, kto aż tylu wariatów w parlamencie nam poupychał, rozumie się, by tak rzec: sama, by tak rzec: samodzielnie przylegając do rzeczywistości, czyli odzwierciedlając prawdę: decyduje miejsce na liście partyjnej, układanej przez partyjnych guru, zwykle przez pana wodza i ludzi wodzowi najbliższych. Nie z innego powodu Paweł Kukiz gardłuje od lat za zmianą ordynacji wyborczej, tymczasem cała reszta, w tym zwłaszcza część czerpiąca obficie ze studni korzyści ustanowionej przez siebie samych i dowolnie pogłębianej w miarę potrzeb, wynajduje “argumenty”, by rzeczywistość parlamentarną zmieniać jedynie w taki sposób, żeby jak najwięcej zostało po staremu.

        Ale nie tylko oni. Niedawno pewien… nie wiem jak go ująć, bo ujmowanie takich person brudzi jak mało co – więc niedawno pewien pan o Kukizie wyraził się był bez ogródek: “Ten dureń Kukiz”. Kto taki? Ten dureń Jastrun. Tomasz Jastrun. Obrzydliwie się wyraził. Z drugiej strony, wiadomo: rozmaite barany mają swoje narowy, stąd trudno dziwić się, że baranieją, durnieją i w ogóle rady na to nie ma. Wracamy do wątku głównego.

SENS MEDYCZNY

        Ten czy ów może mi zarzucić, że ludzie obecni w organach parlamentarnych – o których mówię nie konkretyzując nazwisk ze względu na ostrożność procesową – nie są przecież wariatami, skoro nie zostali za takich uznani przez lekarzy psychiatrów. Że niby oskarżony jest niewinny, dopóki sąd nie orzeknie, że jest inaczej. Powiadam na to: wrong way. Tego rodzaju mniemania, zwłaszcza z serii sądowych wskazanych wyżej, nazywam aberracją poznawczą. Ich bezkrytyczne przyjęcie wykluczałoby nazywanie złodzieja złodziejem, choćby schwytano go z ukradzionym za rękę. Łgarza kłamcą, choćby Jaruzelskiego nazywał patriotą polskim. Mordercy mordercą, choćby ten wyciągał właśnie nóż z serca ofiary. I tak dalej, i tak dalej.

        Wariaci nie powinni mieć reprezentacji parlamentarnej: “Nawet jeśli ich stan nie został zdiagnozowany w sensie medycznym” – zamyka temat Michalkiewicz. Zresztą swoje przekonanie uzasadnia całkiem sensownie. Co mógłbym ewentualnie zarzucić jednemu z pierwszych piór w Polsce, to podwójny standard w stosowaniu terminu “wariat”. Bo albo ktoś jest wariatem – wtedy wariatem jest rzeczywiście, albo ktoś wariatem nie jest – wtedy nie jest, nawet jeśli być mógłby. I dodałbym trzecią możliwość: nie wiadomo, wariat to czy nie wariat, bowiem nie został właściwie zdiagnozowany – wtedy ów absztyfikant nie jest wariatem, albo wariatem rzeczywiście jest.

        Podsumowując: czytajcie Michalkiewicza. I czytajcie też Ligęzę, no jakże. Któż zręczniej od niżej podpisanego opowie, dlaczego tego gościa warto i czytać, i słuchać, i nawet oglądać, a na innego z kolei szkoda czasu i śliny mu poświęconej ewentualnie, bo to wariat? Nawet gdy nie zdiagnozowany? Więc.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl