Czego Śpiewak Paweł, profesor, życzy PiS-owi? Pogody ducha może? Powodzenia choćby?

Dobre sobie. Więcej niż dobre, bardzo dobre. A jeszcze bardziej: nadzwyczajnie śmieszne. Czego jak czego, ale powodzenia czy pogody ducha nie. Czyli czego właściwie? Potknięć? Spadku popularności? Deficytu rozsądku, nazywanego zdrowym? Ależ oczywiście. Koniecznie. Tego plus stu dwunastu plag egipskich. Jednocześnie. Stu dwunastu co najmniej. Czy tam ilu tam. Ale też, uwaga: Śpiewak Paweł życzy PiS-owi samobójstwa. Tego ostatniego expressis verbis, proszę sobie wyobrazić.

JAK NAJGORZEJ

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Im tam – im wszystkim, boć Śpiewak zdaje się, to co najwyżej dawno przebrzmiały symbol chuci, przepraszam: chęci, „przebrzmiały symbol chęci” ma być – im tam, wszystkim tym gamoniom (nie obrażajmy baranów), nie wystarcza wiadro śliny noszone w kącikach ust na co dzień. Mało im. Czy tam innej jakiejś piany, w jakimkolwiek zbierają ją kuble przeinaczeń, złości, wreszcie agresji. Środowiska reprezentowane przez Śpiewaka Pawła czy Kuczyńskiego „Życzę Polsce Jak Najgorzej” Waldemara, po mojemu: persony bliskie ideowo człowiekowatym cybopodobnym, nadal śnią sobie mord, nazywając go dla niepoznaki „samobójstwem PiS”. Oby im się nie spełniło, dobry Boże, i oby przywoływana przezeń zła karma zdołała dopaść ich na czas.

        I tą samą ścieżką zdążając: gdyby to tylko zależało od poseł Leszczyny Izabeli (Platforma Obywatelska), PO za nic nie zwaloryzowałaby „pięćset plus”, nie mówiąc o dojściu na poziom, dajmy na to „osiemset plus”. Gdyby Platforma wygrała przyszłoroczne wybory parlamentarne rzecz jasna. A dlaczego „pięćsetki” nie waloryzować? Ponieważ: „Musimy zainwestować w zdrowie ludzi. Przede wszystkim. Ludzie w Polsce chorują i umierają, bo PiS zdewastował system ochrony zdrowia”.

POZIOM KROPIDŁA

        Dalej było już na twardo. Wciąż mocniej. Słabiej nie mogło być, jasne. Zatem dowiedzieliśmy się, że PiS zrujnował edukację, system ochrony zdrowia wręcz sprywatyzował, a pani minister finansów Rzeczkowska: „Jest figurantem”. Platforma natomiast wie, jak uzdrowić budżet, dzięki czemu państwo uleczy.

        Brawo. Jednego Balcerowicza Polska przeżyła, wszak, i cóż z tego, że ten tak wielu posłał w grób? Nie osobiście, acz dosłownie? Minęło czasu mało-wiele, a tu stręczą Polsce kolejnego takiego mądrego. Zabierajcie mnie stąd. Prędko, prędko. Zanim panie i panowie platformersi zaczną nas leczyć, uleczać, wyleczać, zaleczać i tak dalej, bo na samym końcu mamy poziom kropidła z wodą święconą i kopczyk gliniastej ziemi. Czy tam inną urnę.

        Nota bene, dziś platformersi wiedzą, jak kraj nadwiślański naprawiać. Gdy rządzili, jeszcze nie wiedzieli. Co za koincydencja. Frapujące doprawdy, zauważyć, że wiedza, wiedza po krawędź wiedzy pełna można powiedzieć, przychodzi na „naszych” polityków akurat w roku wyborczym. Czy tam w przedwyborczym. Jak jakaś g… burza. Pewna choć nie zapowiadana. Ile nas właściwie ta nauka rządzenia kosztuje i czy to nie są koszty zbyt wysokie? Czy nie pozwalamy sięgać aby zbyt głęboko do naszych portfeli? To są wątpliwości godne rozważenia w okolicach Dnia Niepodległości. A to już, prawda za dni parę.

PRZED BURZĄ

        Bywa, że świt zaczyna się mgłą. Słońce wstaje niechętnie, wiadomo: każdy wolałoby podrzemać dłużej. Ale nie ma to, tamto, idzie więc słoneczko w górę, a mgła razem z nim. Potem nadchodzi i mija południe. Tańczymy na lodzie, zmarznięci bądź przedzieramy przez zwały upału, w obu przypadkach gotowi zakładać, że mróz czy upał nigdy nie zelżeją. Nie za naszego życia.

Czegokolwiek jednak nie czynimy, tym lepiej im wcześniej pojmiemy: niezależnie od wszystkiego co cieszy, boli, zachwyca czy przeraża, za horyzontem czają się wieczór, zmrok i noc. Tym jest życie: oczekiwaniem na noc. W żadnym razie nie tym, co wyobrażamy sobie dla poprawy nastroju. Więc.

        Jeśli więc prawdą byłoby to, co prawdą wszakże jest, że mianowicie 101. Dywizja Powietrznodesantowa armii USA zajmuje pozycje w Rumunii (informacja z 26. października), wówczas rozlanie się wojny Putina z NATO, rozlanie na Europę, można powiedzieć: tuż, tuż. Już wkrótce, można dodać. Za niecałkiem długo – daje się uzupełnić.

To tak samo pewne, że rozleje się, jak moglibyśmy być pewni bezpieczeństwa pieniędzy, ulokowanych w dowolnym ze szwajcarskich banków. Póki banki owe nie uległy roszczeniom, wspieranym bezkompromisowo przez „państwo leżące w Palestynie” (Grzegorz Braun).

ORLE KRZYKI

        Wrzaski właściwie, nie krzyki. Teoretycznie wiedzieliśmy (od paru miesięcy, od szczytu NATO w czerwcu tego roku), że „Krzyczące orły” ze 101. Dywizji Powietrznodesantowej wkrótce pojawią się w Rumunii i w Polsce. Jednakowoż nie każdy pamięta, że – licząc od czerwca 1944 (Normandia) – „Sto pierwsza” nieodmiennie lądowała właśnie jako pierwsza, potem napięcie rosło, by finalnie przynieść światu eksplozje. Dwie dekady po Normandii, przypomnę, 101. DP robiła swoje w Wietnamie, następnie zaliczyła Zatokę Perską, Irak a dalej Afganistan, teraz z kolei – to właśnie obstawiam – pora na krygowanie się, gdzieś tak do końca czerwca, najdalej do połowy lipca. Ale tak czy owak pierwszego oficjalnego „bum!” doczekamy latem tego roku. Nie, zakładał się nie będę. Co nikogo dziwić nie powinno, boć tak naprawdę, usatysfakcjonowałaby mnie wówczas jedynie przegrana.

        A poza tym uważam, że najmłodszego cara Rosji należałoby zamienić w pitbulla. Czy tam w pitbullteriera. I zatrzymywał się nie będę: i suką tej rasy mógłby stać się ów bandyta, co tam. W sumie wchodziłaby w grę dowolna psia rasa, boć to zaledwie początek. Czy w okolicy jest może Harry Potter? Niechby jego różdżka? Nie? Może Hermiona Jean Weasley z domu Granger?

ŻELAZO I KREW

        Pytam, ponieważ ciąg dalszy mógłby przyjąć taki oto kształt, i tak go zarysuję: każdy rozumny, przyzwoity człowiek, powinien mieć prawo wspomnianego psa zastrzelić. Czy taką sukę. Zastrzelić, a następnie odrąbać mu, czy jej, łeb – i zanieść zdobycz do najbliższego weterynarza. By ów zbadał, czy to rzeczywiście była wścieklizna. Bo jeśli nie, musiałby to być, tak myślę, siermiężny, odwieczny, ruski obłęd, w jaki niektórzy Rosjanie popadają standardowo, odwiedziwszy wyszynk.

        To nie wytyk, swoją drogą. Spróbujcie przetrwać w Rosji, nie upijając się. Można, choć niedługo (upijając się, można przetrwać do czterdziestki, podobno, uwzględniając średnią, niewiele dłużej). Mirosław Kuleba w książce poświęconej Szamilowi Basajewowi: „Owszem, poznałem Moskwę (…). Kreml, dziedziczną warownię rosyjskich satrapów. Smaganą wiatrami pustać Placu Czerwonego, biegnącą bez tchu aż do stóp ceglanego muru, pod którym kaci od świtu ścinali głowy. Kolorową cerkiew, świętą Ruś-matuszkę, zgarbioną i pokorną pod wysoką ścianą, czekającą na karabinową salwę. To miasto z rosyjskiego snu, tak realne jak kamień, żelazo i krew”.

        Tak jest. Rosja współczesna: marsz za Dniepr. Czy jeszcze lepiej: za Don Rosja won.

WYBÓR ŚWIATA

        Żanna Biczewska (tu parafraza): „Choć ziemia doniecka spocona od deszczu, wsie dookoła płoną wciąż. Poruczniku Golicyn, nie możemy zmienić kursu wyznaczonego przez dowódcę okrętu, ale wrócić jeszcze możemy. Granica niedaleko. Po co nam cudza ziemia? Rzućmy broń, poruczniku”.

        Popieram. Rzućcie broń i wracajcie uporządkować Kreml. Kreml z okolicami. Alternatywa brzmi albowiem bezwzględnie i okrutnie: „Jeżeli Rosja przestanie walczyć, nastanie pokój. Jeżeli Ukraina przestanie walczyć, przestanie istnieć jako państwo niepodległe, a Rosja i inne autorytarne reżimy uwierzą, że mogą bezkarnie najeżdżać swoich sąsiadów i deptać prawo międzynarodowe” – wyjaśnia szef NATO. I zaraz dodaje: „Wtedy każdy z nas zapłaci nieporównywalnie więcej, niż płacimy wspierając walczącą Ukrainę”.

        I choć jak z każdym innym, także z tym przekonaniem Stoltenberga można sprzeczać się do woli (słowo przeciwko słowu), to przecież w tym wypadku nawet przeciętny rozum ściągnąłby na siebie wstyd, próbując. Boć wyłożone to jak kozom jakimś, zajętych skubaniem traw na granicy Wyoming z Idaho. Do tego z tym rozstrzygającym akcentem, że: „Zachodni sojusznicy muszą dokonać wyboru świata, w którym chcą żyć”.

TO WY

        Przyczyna, recepta, wskazanie. W jednym. Zachód musi dokonać wyboru świata, w jakim chce żyć. Czyli że co, że znowu? No znowu, a jak inaczej? Cali, bez reszty, składamy się z wyborów. Dlatego właściwe wybieranie, w znaczeniu: wybieranie sensowne, jest sztuką. Podobnie jak samo życie. I jak współczesna wojna.

        – Wojna? Jaka wojna? – w tym momencie spomiędzy warg dobrotliwego pana cara dobywa się makiaweliczne gulgotanie. – Zbrodnie? Jakie zbrodnie? – gulgot przechodzi w złowróżbny syk.

        – To nie my! – ramiona Władymira Władymirowicza dowrzaskują swoje, poruszając to w górę, to w dół.

        – Ach, wiedziałem! Ja wiedziałem! – w odpowiedzi kanclerz Niemiec nadyma policzki. – Ach, mówiłem! – szczebiocze radośnie. – W takim razie to lwy? – upewnia się, prosząc Kreml o potwierdzenie (i gazu, gazu nam nie oszczędzaj, Władymir, przyjacielu drogi!). Na co część Europy rozdziawia ślepia – a myślę o państwach wciąż i mimo okoliczności trzymających się przyzwoitej strony rozumu – rozdziawia ślepia, powiadam, bez reszty zasłuchana w echa dobiegające z Kremla: „To nie my czy lwy. To wy!”.

        Skoro zatem tak zwane „okoliczności przyrody” są, jakie są, i trudno liczyć, że zmiany zbiorą się dookoła nas, postanawiając nastąpić same z siebie. Więc…

WÓJT I SKWARKI

        Więc, czy w zastanych okolicznościach zechcemy, i czy będzie nas stać, na definitywne unicestwienie putiniady? Putina? Chorego projektu „powrotu Rosji do potęgi imperialnej”? Czy też pozwolimy zastąpić jednego bandytę, innym, nazywanym za lat parę tak samo jak dziś nazywamy Putina?

        Fizycznie być może uda się, to jest militarnie. Intelektualnie także? Czy raczej owładnie nami strach przed retorsjami nuklearnymi? To pytania zaiste szekspirowskie w charakterze, dlatego odpowiedzi nań spróbujemy poszukać przy innej okazji. W tym miejscu pora na finał i w tym kontekście, a trochę też, by atmosferę okiełznać i do normalności sprowadzając, czy tam do codzienności, proszę otóż wyobrazić sobie, że z końcem października tego roku, najstarszy skład Polskich Kolei Państwowych, przemierzający regularnie tory nadwiślańskie (pociąg ujęty w rozkładzie jazdy), liczy sobie lat… 55. Na ponad pół wieku wyrósł, skurczybyk. Młodszy jest ode mnie. Pewnie ogląda się jeszcze za spódniczkami. Czy tam za innymi rajstopami w koronki. Ba! Już zawsze będzie ode mnie młodszy, wtedy nawet, gdy jego postanowią przerobić na żyletki, a to, co zostanie ze mnie, duszy nie licząc, zamieni się w proch. Czy tam w proch, a na dodatek w pył.

        Pokazujta wójta normalnie. Czy tam inne skwarki. Chociaż… chociaż skwarki to lepiej przy innej okazji. Tym razem samego wójta dla niektórych mogło być zbyt wiele. Czy tam innej Leszczyny ze Śpiewakiem w kupie. Czyli razem – i to nie z powodu Zandberga to „razem”, tylko żeby mi zaraz nie było, że to czy tamto. Tam czy tutaj. Czuwaj!

        Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl