Powoli odchodzi pokolenie, dla którego wprowadzenie w Polsce stanu wojennego było wydarzeniem odmieniającym życie; pokolenie internowanych, więzionych, bitych, a także wyrzuconych z PRL, również do Kanady. Odchodzi tutaj u nas tzw. emigracja solidarnościowa. Bo stan wojenny, którego rocznicę właśnie obchodzimy skutkował między innymi wyjazdem z kraju na paszportach „w jedną stronę” olbrzymich rzesz aktywnych i przedsiębiorczych ludzi.

        Patrząc z dzisiejszej perspektywy wprowadzenie stanu wojennego oznaczało kolejny etap transformacji  świat komunistycznego, mniej lub bardziej planowanej zakończonej w roku 1989. Z punktu widzenia kierowników tego procesu, wypadki tamtych lat posłużyły do selekcji środowisk, które gotowe były pójść na współpracę z komunistami i tych, które to wykluczały. Praca taka zaczynała się na większą skalę już w obozach internowania. Potem „wskazano” tzw. opozycję konstruktywną i „terrorystów” oraz „zoologicznych antykomunistów”. Ta pierwsza grupa jadła kierownikom z ręki, legitymizując przekształcenie sekretarzy i esbeków we właścicieli Polski, tej drugiej szybko wybito z głowy pomysły wdzierania się do partyjnych komitetów.

        Stan wojenny zakończył festiwal „Solidarności”, podczas którego Polacy po raz pierwszy od czasów objęcia kraju czerwonym gorsetem mogli się policzyć i zobaczyć swoją siłę. Jednocześnie policzono ich i wybrano skuteczne metody manipulacji, by wszystko zakończyło się mniej więcej zgodnie z planem; by ci, którzy dekadę wcześniej z taką determinacją bronili swych zakładów pozwolili sobie te zakłady odebrać i najczęściej zniszczyć; aby w niemym zdziwieniu z opuszczonymi rękami patrzyli na to, co się dzieje, pytając smutno: gdzie się podziały ideały Sierpnia; czy o to walczyliśmy?

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Stan wojenny to dobra lekcja o tym, jak szermując szczytnymi hasłami i patriotycznymi ideałami  zapewnić sobie – mówiąc po marksowsku – kontrolę środków produkcji, a w tym przypadku możliwość wydojenia państwa.

A. Kumor