Zapewne wszyscy macie takich znajomych, których jakoś się tam nazywa. Często są to przydomki  wprost i na dodatek sympatyczne. Mnie w dzieciństwie nazywano Bocian, bo nosiłam czerwone rajstopy i miałam nogi jak bocianie patyki, z napęczniałymi od dziecięcego reumatyzmu kolanami. Fakt. Sprawdziłam na starym zdjęciu, zgadza się. Chude nogi z nabrzmiałymi kolanami. Co prawda zdjęcie jest czarno-białe (bo tylko takie wtedy były robione) ale pamiętam te czerwone rajstopy. Trzeba je było prać osobno, bo okropnie farbowały, i jeśli się ich nie rozdzieliło, to wszystko inne w praniu różowiło się pięknie. Wcale mi ten przydomek nie przeszkadzał. Nawet wtedy gdy zaczęłam nosić rajstopy czarne (bo takie zrobiły się modne) dalej wołano na mnie Bocian. Nawet obecnie, niektóre koleżanki i koledzy z tego wcześniejszego dzieciństwa piszą do mnie: Hej Bocian.

        Ale były też przezwiska mniej przyjemne, wypowiadane tylko za plecami i półgębkiem.  Moja matka na przykład, jak była na kogoś bardzo zła, to mówiła o nim ‘ten kumunista’. W jej ustach, to była najgorsza obelga. Oczywiście, nie miało to nic do rzeczy czy dana osoba była komunistą, czy nie. To tak jak obecnie, szczególnie w pewnych kręgach, powiedzieć o kimś k…, albo wy…laj, nic nie znaczy. Chodzi o obrażanie i wypowiedzenie dezaprobaty w najbardziej  złośliwy, zagniewany i obraźliwy sposób. To nawet nie o obrzucanie epitetami chodzi, ale o wyładowanie swojej niekontrolowanej złości. I beznadziei. Moja matka na nikogo by oficjalnie nie powiedziała ‘ten komunista’, bo się komunistów po prostu bała (i słusznie).

        Wydzieranie się, żeby ‘wy…ać’ ma być usłyszane. Chodzi o to, aby wyrazić się w języku pospólstwa, aby pospólstwo i gawiedź zrozumiało o co chodzi. My, czyli my to pospólstwo, tylko taki dosadnio chamski język rozumiemy, bo takim się posługujemy.  Ponieważ to pospólstwo nie chce się słuchać ‘oświeconych’ elit, więc trzeba do nich w zrozumiałym do nich języku. Heh? Proszę elit, nic bardziej mylnego. Nie wiem kto was uczy, i kto wam pisze raporty o stanie społeczeństwa polskiego? Są one po prostu fałszywe.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        To tak jak rysunek, jest wart 1000 słów, który oddaje myśl lepiej niż 1000 słów (takie słynne angielskie powiedzenie, że ‘picture is worth a thousand words’). Podobnie jest z przydomkami (niekoniecznie z wyzwiskami). Na przykład takie: Konkubina znad Odry, Garkotłuk z Sieci, czy Piękna Lola z Wałbrzycha. Każde z tych określeń bardzo precyzyjnie oddaje zakodowaną w nim treść. A zarazem pozwala na dużą dozę wolności interpretacji. Taka na przykład Konkubina znad Odry, w zależności od tego, kto to wypowiada, może znaczyć wiele. Jeśli wypowiada to zdradzana żona, to znaczy to coś innego, niż jeśli wypowiada to chłopak mający na nią ochotę. Wiele tych przydomków oddaje w sposób zwięzły szerokie treści.

        A wszystko to zostało wywołane, bo dowiedziałam się, że zmarł w Polsce mój szkolny kolega Zyger zwany Loczek. Zyger to od Zygmunta, a Loczek to od loczka nad czołem tuż po prawej od wyraźnego przedziałka. Loczek miał bardzo kolorowy i urozmaicony życiorys i fryzury, ale wszyscy i zawsze znali go jako Loczek. Nawet wtedy kiedy wyłysiał. Loczek na zawsze pozostanie dla mnie Loczkiem. Więc jeśli już kogoś nazywać, to dobrze jest utworzyć taką ksywkę, która przetrwa test czasu. Loczek taki test zdał. W następne Zaduszki zapalę dodatkową lampkę za Loczka.

MichalinkaToronto@gmail.com                                Toronto, 7 stycznia, 2023