Działamy albo nie działamy. Czynimy to czy tamto, bądź tego i owego nie czynimy. Milczymy, ewentualnie zdania z ust naszych tryskają gejzerami.

Nota bene, niektórym tryskają w tempie uniemożliwiającym wcześniejszy ich kontakt z rozumem. Zauważając na marginesie. W każdym razie wszystko powyższe czynimy z nieskończenie wielu powodów, beztrosko albo z rozmysłem, do celu docierając bądź nie trafiając w sedno, z umiarem czynimy lub bez jakichkolwiek kalkulacji. Rozmaicie bywa. Jak sami rozmaici jesteśmy. Jednakowoż, pamiętać przy tym warto i należy o tym pamiętać, że w domenie działania istnieją rzeczy właściwsze od innych. Dajmy na to: spóźnianie się na obiadokolację niczym właściwym nie jest.

GADUŁA PONADPRZECIĘTNY

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Wiem, co mówię, boć tę kwestię przetestowałem kiedyś osobiście. Skutek: dawno nie byłem tak wściekły. Na siebie. Placki ziemniaczane na zimno? Z zimnym sosem? Z zimną śmietaną ale na gorąco, owszem. Zimnymi nie poczęstowałbym świń. Może nakarmiłbym posłów czy senatorów opozycji. Się nadawaliby. Ja zaś powybierałem ledwie kawałki gulaszu, gulasz wchodzi mi na zimno, i tyle było obiadokolacji.

        Ktoś pyta o powód mego spóźnienia? Oto powód: czytałem Senekę. W znaczeniu, że Seneki biografię. Proszę nie mówić, że to nie grzech, że grzeszek nawet jeśli dopuścić wiedzę, iż czekały mnie placki ziemniaczane w mojej ulubionej wersji. Czyli po węgiersku właśnie. Bynajmniej nie Senece swą wściekłość zawdzięczałem. Seneka jest w porządku. Jak na postać starożytną. I jak na rodowitego Rzymianina. Czy tam Hiszpana, bo w tej kwestii rozstrzygnięć już nie doczekamy. Natomiast z minimalnym ryzykiem popełnienia błędu możemy przyjąć, że Hiszpan czy Rzymianin, gaduła był z Seneki ponadprzeciętny.

        Powtarzam więc: Seneka jest w porządku. To znaczy był w porządku, boć zmarło mu się z hakiem dwa tysiące lat wcześniej, niż nam umierać przyjdzie. Co za traf. Człowiek tamtej epoki, zakochany w ideach głoszonych w Atenach przez Zenona z Kition, w miejscu zwanym “stoa” (stąd: “stoicy”), oznaczającego rodzaj zadaszenia dostępnego dla każdego Ateńczyka, nic nie wiedział o nas, choć my, pozbawieni odniesień do Seneki, z miejsca stracilibyśmy jakąś cząstkę siebie.

MĄDROŚĆ ROZPOZNANIA

        Taki casus, niespecjalnie radosny, i niedostrzegany przez każdego, wszelako w sporze z faktami człowiek rozsądny nie łapie za kopię. Nie byłoby jak kopii skruszyć. I z kim. Czy tam z kim, i o co. Chcemy czy nie, stoimy albowiem panu Senece na ramionach, który stoi na ramionach Zenona, który stoi… i tak dalej. Metaforycznie sedno ujmując. W konsekwencji zatem, czy to przedzierając się wskroś krzewów ciernistej rzeczywistości, czy też podróżując jasnymi ścieżkami logiki, zadaniem naszym przemyśliwać świat i analizować rzeczywistość, by w trakcie wędrówki nabyć dostateczną wiedzę, umożliwiającą rozumienie reguł życia społecznego. W tym zasad, jakimi kieruje się władza, władzy wbrew.  Oraz źródeł indywidualnego poczucia spełnienia. Innymi słowy rozpoznawać, na czym polega mądrość.

        O, właśnie. A propos rozpoznania. Niemcy przekażą Ukrainie swoje Leopardy, obiecał kanclerz Scholz, pod warunkiem, że zgodzi się na to Rosja. Rosja odpowiedziała uśmiechem, ale na “heheszkach” nie skończyło się, albowiem stanowisko swego kanclerza oprotestowali sami Niemcy. Wyszli na ulice mianowicie. Konkretnie, trzech Niemców wyszło. Czy tam trzynastu. W tym trzech przez omyłkę. Kolejnych siedmiu polazło na ulice, bo w lodówkach pokończyło się piwo, a ich polskie żony parskały ponoć śmiechem, słysząc kierowane doń sugestie w rodzaju, cytuję: “Skocz, Żabciu po…”.

        Teraz poważnie: dwanaście miesięcy wojny wykrwawiło Rosję sprzętowo, przy okazji objaśniając światu całemu trwałe rosyjskie deficyty. Zginęły, weźmy, tysiące rosyjskich żołnierzy. Czy tam setki tysięcy. I co? I nic, w Rosji wciąż ludzi pod dostatkiem.

ZBYT GORĄCZKOWO

        Ba. Do walki w “ofensywie wiosennej” przysposobiono ponoć kolejnych 120 tysięcy sołdatów, a niektórzy wspominają o następnym ćwierć milionie, co to radzić sobie mają w ramach jakiejś współczesnej wersji minionej, XX-wiecznej “wojny ojczyźnianej”. Latem bądź jesienią tego roku.

        Podobnie krwawi Ukraina. Z tym, że sporo amunicji dostarcza jej Zachód, podobnie sprzętu, klasyfikowanego jako “obronny”. Problemem nie do rozwiązania wydaje się – staje się, stała się bądź wkrótce się stanie – ukraińska “siła żywa”. Stąd między innymi, coraz głośniej artykułowane, przekonanie Rosjan, że Ukraińców pozabijali i walczą teraz z wojskami NATO. Ewentualnie, że lada moment z wojskami NATO walczyć im przyjdzie. Skąd prawdopodobnie bierze się koncepcja przywołująca w sferze propagandy wspomniany wyżej mit “Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”.

        Jak się wydaje, to jest również przyczyna, dla jakiej – mimo buńczucznych deklaracji, czy raczej w poprzek wielu obietnicom, kanclerz Scholz od dawna optuje za “ostrożnym kursem” w sprawie ciężkiego wojskowego sprzętu dla Ukrainy. W tym dla czołgów. Twierdząc, że gorączka szkodzi (że ta kwestia procedowana jest nazbyt “gorączkowo”). Nikt nie ma wątpliwości, że postępowanie kanclerza wynika z przekonanie, iż decyzja pozytywna mogłaby oznaczać bezpośrednią konfrontację militarną Niemiec z Rosją.

        Okazję, by milczeć, zaprzepaściła także Austria. Tamtejszy minister spraw zagranicznych zaapelował o “zachowanie proporcji” w reakcji na działania Rosji i reagowanie mniej impulsywne.

ROZWIĄZANIE OSTATECZNE

        “Musimy myśleć o następnym dniu, następnym tygodniu i kolejnych miesiącach” – powiedział Alexander Schallenberg, odnosząc się do niedawnego, warszawskiego posiedzenia państw-członków Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, na które nie zaproszono Siergieja Ławrowa, i podkreślając, że Rosja to wszakże stały członek Rady Bezpieczeństwa ONZ.

        Summa summarum, Berlin nie zgodził się równie na reeksport na Ukrainę niemieckich Leopardów, pochodzących z zasobów innych państw europejskich. Czy raczej zgodził się pod warunkiem, że najpierw to samo uczynią Amerykanie ze swoimi czołgami M1 Abrams. I wiedząc przy tym, że armia USA nie może wysłać tych czołgów dokądkolwiek, nie zapewniając pojazdom i załogom zabezpieczenia logistycznego. Przykładowo w tym zakresie, nie tylko zaplecze techniczne byłoby konieczne, ale także specjalne “rakietowe” paliwo do czołgowych silników.

        Tymczasem car Putin wciąż nazywa Ukrainę “historycznymi terenami Moskwy”, a wojnę w Donbasie “walką z neonazistamni”. Z kolei car mniejszy Ławrow podkreśla ustawicznie, że mowy nie ma o jakichkolwiek rozmowach z Ukrainą, a co najwyżej z Zachodem, który “Ukrainę kontroluje”. Obaj przywódcy oskarżali Ukrainę, a teraz oskarżają Zachód, o całe zło tego świata, o eksterminację Rosjan, o “ludobójstwo narodu rosyjskiego”, wręcz o budowanie koalicji, której celem z kolei będzie “ostateczne rozwiązanie kwestii rosyjskiej” na podobieństwo działań niemieckich z czasów II wojny światowej, skierowanych przeciwko Żydom.

PRZYJAŹŃ BEZ KOŃCA

        W chwilach wolnych od opowiadania głupot, Putin z Ławrowem (i vice versace) muszą pękać ze śmiechu, słysząc o możliwości interweniowania na Ukrainie jakowychś “Połączonych Sił Ekspedycyjnych”, utworzonych powiedzmy przez Finlandię, Estonię, Łotwę i Litwę, a dalej Polskę ze Słowacją i Rumunią. Że niby nie żadne NATO, tylko w ogóle, i tylko z poparciem oraz pod sztandarem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Ale poprą USA podobną koalicję czy nie poprą (a bez owego poparcia koalicji nie będzie wcale), dla takich absztyfikantów, rodem niechybnie z odległego jakiegoś księżyca, dla takich absztyfikantów, powtarzam, Rosjanie trzymają w arsenałach śliczne i lśniące “jądrówki”.

        Warto przy tej okazji przypominać słowa Putina, wypowiedziane w roku 2010 w Berlinie, o konieczności zbliżenia Rosji i Europy: “Jeśli chcą przetrwać, jako cywilizacja”. Od tamtej pory strategiczne partnerstwo między Rosją a Niemcami, Niemcami rozumianymi jako głowa i biceps Europy, ma się coraz lepiej. Jak to ujmował car mniejszy Ławrow: “Rosja i Niemcy przyjaźnią się przez lata, a spierają tylko czasem”. Więc.

        Jak będzie? Więc? Będzie tak (to zamiast podsumowania): “Seneka” out, “Mahomet” in. Ten sam wydawca (Państwowy Instytut Wydawniczy), ta sama seria (Biografie Sławnych Ludzi). Ale tym razem nastawię sobie budzidło. Muszę jeno odczekać nieco, bo po moim “spóźnieniu plackowym” Szanowna Właścicielka strzeliła focha. Tygodniowego. Uroda taka, a gest i wymowny, i bardzo dla niej charakterystyczny.

ESKALACJA I SŁONIE

        Cóż było począć, kierując się zasadą wzajemności oraz regułami tak zwanej drabinki eskalacyjnej, odpowiedziałem ogniem ciągłym. Mianowicie fochem piętnastodniowym. Skończyło się zwyczajowo: już trzeciego dnia eskalacja wymknęła się spod kontroli – w efekcie zmuszony byłem konstruować krosna. A co do tego naszukałem się po górach dolinach zdatnej na przędzę sierści koziej, to moje (o sierści wielbłądziej nawet nie pomyślałem). Następnie tkać począłem włosiennicę.

        Wyznam też, iż w nielicznych chwilach wolnych przesiadywałem nad atlasem Europy. Pokuta pokutą, acz niełatwo dziś wytyczyć bezpieczny szlak wiodący do Canossy. O tej porze roku przeprawa przez Alpy to nie byle jakie wyzwanie. Zresztą, zapytajcie Hannibala. Czy tam jego słoni. Z trzydziestu jeden mu został. I jedno oko. Tak, że ten, tego.

        Tytus Liwiusz w “Historii Rzymu od założenia miasta” przytacza krytykę Maharbala (jeden z dowódców armii wielkiego Hannibala), które ów wypowiedział jakoby pod adresem przełożonego, gdy po łaźni, jakże krwawej, najkrwawszej w dziejach Rzymu, sprawionej rzymskim legionom w bitwie pod Kannami (II wojna punicka, 2. sierpnia 216 przed Chrystusem), naczelny dowódca wojsk Kartaginy zrezygnował z marszu na Rzym: “Zwyciężać umiesz, Hannibalu, zwycięstwa wyzyskać nie potrafisz”. Co, kończąc niniejszym, dedykuję – tylko teoretycznie bez związku – Kaczyńskiemu Jarosławowi.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl