OPOWIEŚCI RODZINNE EMIGRANTKI Julitty Rybczyńskiej z domu Marynowskiej, zwanej Tunią

        Nasz syn Maciek zasugerował spisanie części historii rodzinnej dla swoich trzynastoletnich córek bliźniaczek a moich wnuczek. Pewnego dnia mogą się one zainteresować swoimi korzeniami – wszak są w połowie Polkami…

POCZĄTKI

        Zacznę od losów rodziny LIPSKICH, z której pochodzi moja Matka Irena, zwana Renią.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Rodzinne gniazdo rodziny Lipskich położone było w Lipie, w okręgu lubelskim (18 wiek). Pra-pradziad Antoni Lipski, herbu Grabie, wbrew woli swoich rodziców ożenił się z córką leśniczego, młodszą o trzydzieści lat Julią Zwierzchowską. Spłacony ze swojej części majątku rodzinnego, osiedlił się w posiadłości ziemskiej Czerniejów w pobliżu Chełma Lubelskiego jako administrator rodziny Osieckich. Antoni i Julia doczekali się pięciorga potomstwa, które dorosło i rozproszyło się w różnych stronach zaboru rosyjskiego. Jeden z synów, Wiktor, został wojskowym w armii carskiej i zrusyfikował się po małżeństwie z Rosjanką. Drugim synem był mój dziadek Edmund Lipski, żonaty z Eugenią Karnkowską, z którą miał dwoje dzieci Tadeusza i Renię. Dziadek był farmaceutą, właścicielem dobrze prosperującej apteki w Kozielcu, okręg czernihowski (obecnie Ukraina). Rewolucja bolszewicka zmusiła rodzinę Lipskich do wyjazdu/ucieczki do Kowla na Wołyniu, który był wtedy w polskich granicach (obecnie Ukraina).

        Tam została założona nowa apteka “Lipski i Prażmowski “, w nowo zakupionej kamienicy przy ul. Niezależności 89, gdzie zresztą do tej pory się mieści, będąc w rękach ukraińskich. Ich spokojne i dostatnie życie zostało zakłócone wybuchem drugiej wojny światowej i zdradzieckim atakiem bolszewików na wschodnią Polskę 16 września 1939 roku. Tadeusz, brat Reni, młody inżynier leśnik, porucznik Wojska Polskiego, uwięziony przez Sowietów, został zamordowany strzałem w potylicę w obozie dla jeńców wojennych w Katyniu, wraz z tysiącami wojskowych, naukowców, urzędników państwowych i księży – prawdziwą elitą przedwojennej Polski.

        Dygresja – Tadeusz miał polisę ubezpieczeniową towarzystwa finansowego Prudential na wiele tysięcy przedwojennych złotych. W końcu lat pięćdziesiątych Renia dostała wypłatę tego ubezpieczenia w sumie… 27 zł. Tak PRL traktował ofiary bestialstwa Moskowii; z oburzeniem odesłała przekaz do nadawcy.

        Po raz drugi rodzina Lipskich musiała uciekać przed bolszewikami, tym razem do centralnej Polski, do Milanówka przy ul. Dębowej, gdzie obecnie stoi wypalona rudera willi “Chimera“; po serii morderstw na późniejszych właścicielach.

        ● Więcej na ten temat w “ Tajemnicy willi Chimera “, archiwum “ Rzeczpospolitej “

        Renia ukończyła studia romanistyczne na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie a następnie studiowała literaturę francuską na Sorbonie w Paryżu. Była przez całe życie zawodowe nauczycielką języków francuskiego i rosyjskiego w Liceum im. Tomasza Zana w Pruszkowie, w którym uczniowie nadali Jej pseudonim “Madame“.

RODZINA MARYNOWSKICH

        Mężem Reni a moim Ojcem był Lucjan Juliusz Marynowski, prawnik, absolwent Gimnazjum i Liceum Ojców Marianów na warszawskich Bielanach oraz Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Rodzina Marynowskich wywodziła się z średniej szlachty powiatu sandomierskiego, herbu Niezgoda. Jego ojciec, również Lucjan ( 1876- 1947 ) był żonaty z Wieńczysławą von Thor, z naturalizowanej rodziny niemieckiej; urodzoną i wychowaną w majątku Iłowiec a przez nas wnuków zwaną Bunią. Po ślubie osiedlili się w Kowlu i tam Renia i Lucjan junior poznali się i pobrali.

        W czasie drugiej wojny światowej Bunia, w odróżnieniu od swoich dwóch braci przyznających się do identyfikacji niemieckiej, była aktywna w organizacji “ Żegota “, zajmującej się pomocą

prześladowanym przez okupantów Żydom. Wykazała się w tej działalności wielką odwagą i polskim patriotyzmem. Po wojnie owdowiała Bunia zamieszkała w Warszawie z rodziną swojej córki Lili, za zagrabiony przez komunistów majątek Iłowiec otrzymując niewielką dożywotnią rentę.

        Lili – siostra mojego Ojca Lucjana, była także prawnikiem, absolwentką KUL; miała pięcioro dzieci, moich kuzynów – Mysię, Ewę, Wuwu, Justynę i Jacka.

        Ewa Jaroszyńska Pachucka była artystką rzeźbiarką w Australii i na emeryturze we Francji (patrz Wikipedia).

        W domu Wuwu na Żoliborzu w stanie wojennym dawał swoje spektakle Teatr Domowy Emiliana Kamińskiego, a w piwnicy działała tajna drukarnia.

        Mysia i Justyna wyemigrowały do Szwecji,

        Jacek jako geolog pracował w Australii w kopalni złota przez 30 lat i na emeryturę wrócił do Warszawy.

        Sięgając głębiej do genealogii rodu zacznę od pra- pradziadka Ignacego Marynowskiego (1802-1865), herbu Niezgoda, z majątku Otoka w Małopolsce. Ignacy był patriotycznym uczestnikiem dwóch powstań przeciwko zaborcy rosyjskiemu – Powstania Listopadowego, po którym był zesłany w głąb Rosji i Powstania Styczniowego jako porucznik kawalerii sandomierskiej, uczestnicząc w nim wraz ze swymi trzema synami. W odwecie za jego udział w organizacji jazdy sandomierskiej, przechowywaniu broni i spiskowców został aresztowany i osadzony w Zamku Królewskim pełniącym rolę więzienia carskiego i tam zamęczony; nota bene był zadenuncjowany przez własnego stajennego.

        Ignacy miał z dwóch małżeństw ośmioro potomstwa, jednym z nich był mój pradziad Witalis Marynowski. Nagrobek Ignacego na cmentarzu Katedralnym został odrestaurowany staraniem sandomierskiego Towarzystwa Historycznego, a w samej Katedrze wmurowana jest tablica pamiątkowa rodziny Marynowskich. Przy grobie Ignacego zaciągana jest warta honorowa w rocznice powstań narodowych.

        Witalis Teofil Marynowski był prawnikiem, notariuszem i obrońcą karnym w sądzie w Sandomierzu. Jednym z jego ośmiorga potomków był mój dziadek Lucjan Sr. (1876 – 1947).

DZIECIŃSTWO

        Moje dzieciństwo i wczesną młodość, spędzone w Milanówku, wspominam jako czas swobody, uganiania się na rowerze po całej okolicy, kąpiele w dzikich jeziorkach (gliniankach) i grę w piłkę z miejscową dzieciarnią. Niestety ten szczęśliwy i beztroski okres został zamknięty nagłą śmiercią mojego Ojca, a miałam wtedy zaledwie 12 lat.

        Tak więc zostałyśmy same Mama i ja. Z nauczycielskiej pensji trudno było wyżyć więc Mama dorabiała prywatnymi lekcjami francuskiego, ale na bilety do teatru w Warszawie, raz w miesiącu, musiało starczyć nawet kosztem innych potrzeb. Kino “Orzeł “ w Milanówku wyświetlało głównie filmy radzieckie, na które mało kto chodził, ale udało mi się raz przemknąć na film amerykański “Śniegi Kilimandżaro“, pierwszy mój film dozwolony od lat 16.

        W Milanówku przy Spółdzielni PSS Społem działało kółko baletowe, w którym tańczyłam nawet solową rolę Pajaca w utworze “Pajac i Lalka“ wg. humoreski Dworzaka. Pokazy naszych umiejętności baletowych odbywały się na akademiach szkolnych. W szkole podstawowej należałam do harcerstwa w stopniu zastępowej i mile wspominam letnie obozy nad jeziorami mazurskimi.

        W wieku 14 lat zdałam egzamin do Liceum im. Tomasza Zana w Pruszkowie, gdzie moja Mama uczyła francuskiego i rosyjskiego. Rosyjskiego uczniowie nie bardzo chcieli się uczyć, jako że był to język narzucony odgórnie, ale ja przykładałam się do nauki, żeby Mamie nie było przykro… Miałam zawsze świetne oceny (oprócz czwórki z geografii), a zwłaszcza upodobałam sobie biologię i chemię u srogiego prof. Gerwatowskiego, myśląc już wtedy o studiach na wydziale medycyny weterynaryjnej. W naszym domu zawsze był pies, najczęściej przybłęda i tak już zostało do tej pory – obecny domownik, boston terrier Bubu jest moim siódmym psem. Kiedyś był też kot syjamski i świnka morska oraz biały szczur laboratoryjny o dźwięcznym imieniu Różyczka. Wielka była to rozpacz, kiedy ukochanego kundla Bajbusa otruł sąsiad, bo pies ganiał jego kury.

Po zdaniu matury z wynikiem bardzo dobrym i konkursowych egzaminów wstępnych zostałam przyjęta na wydział Medycyny Weterynaryjnej przy ul. Grochowskiej w Warszawie.

        Wydział mieścił się w starym pałacyku i jego oficynach; po przeprowadzce wydziału do nowych siedzib na Ursynowie mieści się w nim obecnie Sinfonia Varsovia, gdzie zbiegiem okoliczności dyrektorem jest mój daleki kuzyn Janusz Marynowski. Po czterech latach studiów wyjechałam na wakacje do Londynu, odwiedzić przyjaciółkę mojej Mamy. To był mój pierwszy pobyt na tzw. Zachodzie, nic więc dziwnego, że przedłużyłam go do roku, zostając au pair w arystokratycznej rodzinie księcia Jana Sapiehy.

        Do południa wypełniałam obowiązki domowe, ucząc się prowadzenia domu pod czujnym okiem Księżnej Marii, a po południu zgłębiałam tajniki języka angielskiego w Putney College w Soho.

        To okazało się świetną inwestycją na przyszłość. W Londynie poznałam wiele ciekawych osób z wojennej emigracji polskiej, lotników polskich walczących w Bitwie o Anglię, przeczytałam mnóstwo publikacji niedostępnych za “żelazna kurtyną“, a także dokładnie zwiedzałam muzea i galerie londyńskie, dostępne na studencką kieszeń – bo wstęp był za darmo.

        Dzięki tanim biletom na miejsca stojące obejrzałam też pierwsze wykonania musicalu “Hair“ i “Jesus Christ Superstar” a także “Oh, Calcutta “ z pierwszą całkowitą nagością na scenie – wielką sensacją w tych czasach.

        Po powrocie do Polski, w lecie 1971 roku, pojechałam do Chełma Lubelskiego na ślub kuzyna Jaśka Sawickiego i tam poznałam mojego przyszłego męża Marka Rybczyńskiego, przyjaciela ze studiów pana młodego na Politechnice Warszawskiej. Miłość od pierwszego wejrzenia doprowadziła nas na ślubny kobierzec już w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia 1971 roku, w kościele Św. Marcina w Warszawie.

        Tu dygresja – w grudniu 2021 roku obchodziliśmy złotą rocznicę ślubu, w Las Vegas, w formie zjazdu rodzinnego.

RODZINA RYBCZYŃSKICH

Ojciec Marka, Dariusz Rybczyński, był inżynierem geodetą; stryj Marka, Jan Rybczyński który wyemigrował do Los Angeles, był także geodetą. Zawodowa tradycja rodzinna była podtrzymywana przez Marka, jego brata Witolda i kilku kuzynów. Najmłodszy brat Marka, Zbigniew, wyłamał się z tej tradycji, kończąc prestiżową Akademię Filmową w Łodzi i w 1983 roku zostając pierwszym polskim zdobywcą Oskara za krótki film “Tango“. Zbig mieszka teraz w Tucson, Arizona, a Witold z żoną Sandy w Baltimore, Maryland.

MŁODOŚĆ

        W rok po ślubie skończyłam studia na kierunku sanitarnym (nie klinicznym) i zaproponowano mi pozycję asystenta na macierzystym wydziale, gdzie też w 1980 roku obroniłam pracę doktorską z biochemii zwierząt.

        W międzyczasie urodziły się nam dzieci: Maciek w 1973 i Ania w 1977 roku. Mieszkaliśmy w prawobrzeżnej Warszawie, na 10 piętrze nowego domu z widokiem na sąsiedni Park Skaryszewski i tereny zielone z przepływającym przez nie kanałkiem.

        Pogłębiająca się zapaść gospodarcza kraju, toporna propaganda i zdławienie “ Solidarności “ z którą wiązaliśmy nadzieje na upragnioną wolność skłoniły Marka do emigracji do Kanady w mylnym przekonaniu, że uda się mu szybko ściągnąć tam resztę rodziny. Nadzieja jak wiadomo jest matką głupich, toteż z powodu odmów paszportowych upłynęło 4,5 roku zanim dołączyliśmy do niego i to tylko dzięki jego wsparciu akcji głodówkowych pod konsulatem polskim w Toronto, szeroko komentowanych i nagłaśnianych przez media kanadyjskie.

        We wrześniu 1984 roku wyruszyłam z dziećmi w drogę do Kanady, na pokładzie SS ”Stefan Batory“, w jeden z ostatnich jego rejsów, dwutygodniową podróż trasą Gdańsk- Rotterdam Londyn – Montreal. 1 października znaleźliśmy się wszyscy w Toronto.

        Maciek i Anna szybko zaadaptowali się do nowej szkoły i obcego języka; Maciek po upływie pół roku był już najlepszym uczniem w swojej klasie. Marek pracował jako geodeta na różnych budowach przemysłowych, w tym na budowie Sky Dome – olbrzymiego stadionu z rozsuwanym dachem.

        Ja po roku pracy w laboratorium analiz medycznych zostałam przyjęta do szpitala dla chorych dzieci – Sick Kids Hospital, gdzie w dziale chemii klinicznej brałam udział w standaryzacji nowych testów diagnostycznych z zastosowaniem w pediatrii. Tam spędziłam 10 lat, wśród nowych wyzwań zawodowych i dużego tempa pracy.

        Miłym dodatkiem był mój udział w organizacji Polsko – Kanadyjskiego Stowarzyszenia Medycznego, pod wodzą niezapomnianego Dr. Kryńskiego.

        W 1996 roku Marek dostał propozycję nie do odrzucenia – pracy w telekomunikacji firmy Ericsson w Brazylii i ja postanowiłam towarzyszyć mu w wyjeździe do tego egzotycznego kraju.

        W ciągu lat szkolnych Ania i Maciek należeli do polskiego harcerstwa i w lecie wyjeżdżali na obozy na ontaryjskie Kaszuby – tereny wokół jezior Kamaniskeg i Wadsworth oraz rzeki Madawaska. Na tych terenach, pierwotnie zasiedlonych w dziewiętnastym wieku przez imigrantów z Kaszub, po drugiej wojnie światowej zaczęli swoje letnie domy budować Polacy. Obecnie jest tu ponad 300 takich polskich siedzib, w tym i nasza “Świerkowa“.

        W Brazylii spędziliśmy prawie 5 lat, w różnych miastach, głównie Sao Paulo, Campinas i Rio de Janeiro. Maciek i Ania byli w tym czasie na uniwersytecie w Toronto, ale też nas odwiedzali i razem zrobiliśmy piękną wycieczkę nad słynne wodospady Iguacu.

        Ja z kolei, z nowo poznanymi koleżankami z Campinas, poleciałam na wyprawę ekologiczną do Mato Grosso do Sul, oglądać niezwykłe ptactwo i inną faunę i florę.

        Marek i ja odbyliśmy też kilka świetnych podróży po Ameryce Południowej m.in. do Chile, Argentyny i Peru z Machu Picchu. Przełom wieku XX i XXI, czyli noc sylwestrową 31 grudnia 1999 roku, spędziliśmy na pokładzie jachtu zaprzyjaźnionego małżeństwa, żeglując wzdłuż wybrzeża Copacabana i Ipanema w Rio de Janeiro. Niesamowity widok innych jachtów, monstrualnie wielkich statków wycieczkowych i wspaniałych fajerwerków oświetlających plaże i charakterystyczną sylwetkę Głowy Cukru. A w lutym tego samego roku obejrzeliśmy szkoły samby z faweli Rio, występy na słynnym Karnawale brazylijskim.

        Thank you, general Jaruzelski – pomyślałam sobie w sekrecie…

        W Brazylii mieliśmy szczęście poznać wielu Polaków, zasłużonych dla tamtejszej społeczności i skupiających się wokół polskiego “Klubu 44“. Klub ten mieści się w pałacyku otoczonym pięknym parkiem , w centrum S. Paulo – w jednym skrzydle z restauracją a w drugim z domem opieki dla starszych osób z Polonii. Całość została ufundowana przez księcia Romana Sanguszko z Wołynia, jednego z najbogatszych posiadaczy ziemskich międzywojennej Polski, hodowcę koni arabskich. Weekendy spędzaliśmy na białym piasku plaż miejscowości kurortowej Guaruja, 70 km od S.Paulo do której trzeba było przedostać się przez przełęcze gór Serra do Mar, ciągnących się wzdłuż Wybrzeża Atlantyckiego. W razie często panującej tam mgły z samochodów formowany był konwój, w żółwim tempie podążający za chłopcem biegnącym z zapaloną pochodnią.

        W 2000 roku wróciliśmy do Toronto i przeprowadziliśmy się do nowo wybudowanego row house w stylu wiktoriańskim na obrzeżu dzielnicy Cabbagetown, której nazwa wywodzi się z czasów pierwszych osadników irlandzkich, hodujących we frontowych ogródkach kapustę… Niebawem nasza młodzież ukończyła studia – Ania geografię ze specjalizacją w ochronie środowiska a Maciek informatykę. Marek znowu zaczął wyjeżdżać do pracy przy telefonii komórkowej, tym razem do Nigerii, gdzie odwiedziłam go dwa razy – pierwszy i ostatni, przerażona postkolonialną dewastacją tego kraju.

        Markowi w jego pomiarach w terenie, oprócz kierowcy towarzyszył zawsze policjant a karabinem, ale w plastikowych klapkach. Tak więc pierwszym zakupem dla tej ekipy były zawsze mocne, skórzane buty na miejscowym targu.

        Ja zatrudniłam się na wydziale biologii Uniwersytetu York; zupełnie niespodziewanie wybrano mnie spośród prawie 300 kandydatów. Przygotowywałam tam materiały do laboratoryjnych kursów z zoologii i fizjologii dla studentów oraz nadzorowałam prowadzenie ćwiczeń praktycznych przez teaching assistants. W tej pracy spędziłam 17 lat, najdłużej ze wszystkich miejsc, w których pracowałam.

        Ania wyjechała z Ontario do Brytyjskiej Kolumbii, mieszka w Golden z mężem Dave, astrofizykiem prowadzącym swoja własną firmę turystyczną, specjalizującą się w wędkarstwie “na muchę“ (fly fishing); sama pracuje jako inspektor ochrony środowiska, latając małymi samolotami po całe ogromnej prowincji. Oboje są zapalonymi narciarzami, cyklistami i wspinaczami górskimi. Ania od wczesnych lat jest świetną narciarką, przez 4 lata studiów była z tego względu wybierana na kapitana uniwersyteckiej drużyny narciarskiej. Nic więc dziwnego, że swoim miejscem do życia uczyniła Góry Skaliste tuż przy ośrodku narciarskim Kicking Horse.

        Maciek z żoną Kate doczekali się w 2009 roku córek bliźniaczek Reni i Delli, pracują w firmach informatycznych – Maciek i na uniwersytecie – Kate.

ZŁOTA JESIEŃ

        Marek po siedmiu latach pracy w Nigerii przeszedł na emeryturę i zajął się budową cottage’u na Kaszubach, który sam zaprojektował i wzniósł przy pomocy miejscowych chłopaków. Wyremontował też trzyosobową żaglówkę (Czarną Rybę), sam uszył do niej żagle i dzięki temu na wodzie mogą uczyć się sztuki żeglowania najmłodsze latorośle.

        Ja też przeszłam na emeryturę w 2018 roku i teraz mieszkamy przez pięć letnich miesięcy na wsi, wśród jezior i lasów pełnych grzybów a zimę spędzamy w Toronto. Towarzyszy nam kochany piesek Bubu i grono przyjaciół – tak jak i my zapalonych brydżystów. Tak mija życie… Kocham Was, Szczęść Boże wszystkim.

KONIEC