Zbliża się kolejna rocznica drugiej deportacji na Sybir, Siostra Alfonsa jest znana wielu osobom w Toronto i ma ciekawą choć smutną historię życia…

Stanisława Kunicka – siostra Alfonsa, urodziła się w 1929 roku w okolicach Tarnopola. Wojna na zawsze rozłączyła jej rodzinę. Wywieziona wraz z trójką rodzeństwa drugim transportem na Syberię, mieszkała w barakach wraz z dwiema swoimi siostrami i młodszym bratem. Podczas wyjazdu z Rosji nastąpiła kolejna rozłąka rodzinna.

Starsze siostry nie wyjechały ze Związku Radzieckiego. Odtąd aż do 1949 roku Stanisława opiekowała się swoim młodszym bratem. Wraz z grupą polskich osieroconych dzieci dotarli do Kanady. W 1951 roku Stanisława Kunicka podjęła drogę życia zakonnego w Zgromadzeniu Sióstr Świętego Feliksa z Cantalicjo. Przyjęła imię Alfonsa. Przez wiele lat posługiwała pośród Polaków w Kanadzie, obecnie przebywa na emeryturze w domu Sióstr w Mississauga.

Urodziłam się na Podolu, w Krosienku, w województwie tarnopolskim. Wojna zniszczyła moją rodzinę „rozwiewając nas jak liście na wietrze” po całym świecie. Mój ojciec z zawodu był policjantem, a mama gospodynią domową. Zajmowała się wychowywaniem dzieci, a było nas sześcioro. Mama była dla nas wzorem, pomagała nam w odrabianiu lekcji, uczyła o miłości do Boga i bliźniego, a sama była przykładem.

Jako rodzina, byliśmy praktykującymi katolikami. Ojciec, po pracy służbowej letnią porą, przebywał z nami w ogrodzie i często przypominał nam, by nie „kaleczyć” mowy polskiej, bo przez ten drogi dla nas język ojczysty nasi przodkowie przecierpieli wiele, ale go zachowali. Te ojcowskie wskazówki utkwiły mi w pamięci, a później nabrały ogromnego znaczenia.

Mój najstarszy brat studiował prawo, jedna z sióstr uczyła się pierwszy rok
w gimnazjum, druga kończyła szkołę powszechną, którą ja zaczynałam, a młodszy ode mnie o sześć lat brat zaczynał mówić. Częściej będę go wspominać, gdyż z nim przewędrowałam kawał świata.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Beztroskie, spokojne życie na wsi, gdzie latem spędzaliśmy czas w ogrodzie wśród kwiatów, jarzyn i drzew owocowych, zamącił w 1939 roku wybuch II wojny światowej. Moja mama zmarła na rok przed wybuchem wojny.

Tragiczne skutki tej wojny są nam dobrze znane. Wkroczenie Armii Czerwonej N.K.W.D oraz Ukraińcy i Żydzi, którzy wydawali „niebezpiecznych Polaków”.
Nasza rodzina również znalazła się na tej liście.
Rosjanie należący do N.K.W. D przyszli do nas w nocy około godziny 23. Kolbą karabinu zastukali w drzwi. Następnej nocy powtórzyło się to samo, zabrano ojca na przesłuchanie i wrócił do nas. 13 kwietnia wydarzyło się znów to samo, zabrali ojca, ale już nigdy się z nim nie widzieliśmy.

Czy dowiedzieliście się, co się z nim stało?
Przez całe dziesięciolecia nie mieliśmy żadnych informacji na ten temat.
Ostatnio moja siostrzenica szukała i znalazła nazwisko taty na liście osób zbrodni katyńskiej… Tato zginął w Katyniu, gdzie Rosjanie mordowali policjantów. Został zabity w tym samym dniu, kiedy zabrano go z domu, 13 kwietnia 1940 roku.

13 kwietnia 1940 roku deportowano czwórkę z naszego rodzeństwa: dwie starsze siostry, najmłodszego brata oraz mnie. Rosjanie należący do N.K.W.D przyszli do nas w nocy około godziny 23. Kolbą karabinu zastukali w drzwi. Najstarszy brat ukrywał się, a jedna z sióstr zdążyła uciec przez okno. Największą tragedią i najboleśniejszym przeżyciem dla mnie nie było wzięcie nas do Rosji, ale podział mojej rodziny, która zawsze była zżyta ze sobą…

Czy mieliście podczas wojny kontakt z siostrą, której udało się uciec przed wywózką na Sybir?
Nie. Przez dziesięć lat nie wiedzieliśmy, co się z nią dzieje. Po latach dowiedzieliśmy się, że pewna ukraińska rodzina przyjęła ją w konspiracji pod swój dach. My nie mogliśmy nawet nic o niej wspominać, z uwagi na jej bezpieczeństwo. Gdyby Rosjanie dowiedzieli się, że uciekła przed wywózką, odnaleźliby ją.

Mały Alfons Kunicki

Jakie były jej dalsze losy?
Siostra wyszła za mąż za Ukraińca i na stałe została na Ukrainie. Miała bardzo dobrego męża, być może miał polskie korzenie, dokładnie nie wiem. Po wielu latach rozłąki razem z moim bratem miałam okazję odwiedzić ją na Ukrainie. Moja siostra mieszkała w naszej rodzinnej miejscowości w Krosienku. Obecnie mieszkają tam moi dalsi krewni.

Wróćmy do dnia wywózki. Jak Siostra wspomina podróż do Rosji?
Jechaliśmy w zamkniętych towarowych wagonach, przez trzy tygodnie.
W naszym wagonie były same starsze samotne kobiety oraz małe dzieci. Pamiętam szczególnie jedno z nich, niedawno urodzone. Nie było mężczyzn, oni znajdowali się w więzieniu, rozstrzelano ich albo zostali wcieleni do wojska. Wówczas były wywożone na Syberię rodziny wojskowych.
Dotarliśmy do Kazachstanu. Wiemy, w jakich warunkach funkcjonowali tam ludzie. Przy życiu trzymała nas nadzieja, starsi ludzie często nam powtarzali, że za jakiś czas będziemy wolni. Wierzyli, że Opatrzność Boża czuwa nad nimi, a nadzieja, że wkrótce będą wyzwoleni, dodawała im otuchy i energii do przetrwania.

Gdzie mieszkaliście?
Mieszkaliśmy w barakach, gdzie razem z nami było wiele ludzi. Byliśmy wraz ze starszymi siostrami, dorosłymi już siostrami. Jedna z nich miała osiemnaście lat. Mój brat Alfons był ode mnie o sześć lat młodszy. Starsze siostry chodziły do pracy. Rosjanie mieli w butelkach truciznę i stosowali ją do zabijania susłów, które pod ziemią miały swoje kryjówki. Naszym zadaniem było używać trucizny do zabijania tych zwierząt. Nie chodziliśmy do żadnej szkoły, czekaliśmy na możliwość wydostania się z Rosji. Doczekaliśmy się czasu uwolnienia, gdy podpisano dokument o amnestii.

Jak wówczas potoczyły się Wasze losy?
Ja i mój brat wraz z grupą dzieci wydostaliśmy się z Rosji pod opieką wojska polskiego. Starsze siostry pozostały w Rosji. Zapisały się do wojska jako „Pestki” – żeński oddział wojska polskiego. Ich dalsze losy w Rosji nie były mi znane. Po wojnie przy pomocy gazety pt. „Gdzie jesteś” z czasem odnajdywaliśmy się i tak dowiedziałam się, że moje siostry mieszkają w Polsce. Ze starszymi siostrami Antoniną i Aleksandrą spotkałam się dopiero po wielu latach podczas mojej podróży do Polski. Po kilku latach siostry powróciły do Polski, zaczynając życie od nowa.

To kolejna rozłąka. Ja wraz z bratem pozostawałam w sierocińcu przy wojsku polskim, które opiekowało się nami, sierotami. Byliśmy w Kazachstanie. Woda w baraku zamarzała. Nie było jedzenia.
Podczas dalszej wędrówki, trzymaliśmy się za ręce z bratem, by nie było kolejnej rozłąki. Z grupą dzieci, pod dobrą opieką dotarliśmy do Indii do Jamnagar, Balachadi, do przygotowanego tam osiedla dla dzieci. Do Indii zaprosił nas Maharadża, jako wyraz wdzięczności, że gdy przed laty studiował w Anglii, Polak, który studiował razem z nim, zaprzyjaźnił się z nim i traktował go z szacunkiem. Maharadża, dowiedział się, że polskie dzieci nie mają opieki i nikt nie chce ich przyjąć. Zaoferował nam pomoc, mimo, że nie miał nic wspólnego z naszym krajem, przyjął z Rosji tysiąc polskich dzieci.

Pani Maria Skurzyna, jedna z wychowawczyń przywitała nas słowami:” Dzieci, dziś 8 grudnia 1943 rok, Święto Niepokalanego Poczęcia Maryi. Już zakończyła się wasza tułaczka.” Znużeni i zmęczeni, radośnie przyjęliśmy to powitanie. Czekał też na nas i powitał nas ks. Franciszek Pluta, troskliwy kapłan i wielki patriota. Mieszkaliśmy w barakach.

 

Pobyt w Indiach było dobrze zorganizowany?
Nareszcie zaczęliśmy żyć normalnie. Mieliśmy możliwość prowadzić życie religijne, uczestniczyć we Mszy Świętej, katechezie, przyjmować sakramenty święte. Zorganizowano dla nas zajęcia szkolne. Skończyłam tam szkołę powszechną. W szkole uczono nas języka angielskiego. Mieliśmy też wakacje od szkoły. Wówczas mieliśmy zajęcia praktyczne, uczyliśmy się różnych przydatnych rzeczy, na przykład szycia.
Po ukończeniu szkoły powszechnej (podstawowej) w Jamnagar, zostałam przeniesiona do osiedla polskiego w Valivade Kalhapur, gdzie ukończyłam Gimnazjum Ogólnokształcące. Okres pobytu w Indiach był bogaty w przeżycia i rozwój pod każdym względem: nauki, miłości Boga i drugiego człowieka oraz patriotyzmu. Byliśmy tam sześć lat. Hindusi byli nam bardzo życzliwi, a kiedy zamykano nasz obóz i gdy wyjeżdżaliśmy, płakali.

Stanisława Kunicka (pierwsza z lewej strony) w gronie „Pięcioraczek” czyli najbliższych przyjaciółek. Wraz z nimi nauczyciel języka angielskiego. Indie.
Stanisława Kunicka wraz z bratem Alfonsem. Afryka.

Czy miała Siostra wówczas kontakt ze swoimi dwiema starszymi siostrami?
Najpierw docierały do mnie wiadomości o nich, które nie były do końca pewne, a potem miałam już sprawdzone i pewne wiadomości. Siostry po wojnie dotarły do Polski. Jedna z nich osiedliła się w Gdyni i do dziś mieszka tam jej rodzina. Druga siostra zamieszkała w Lęborku. Odwiedziłam Polskę cztery razy.
Losy moje i brata potoczyły się zupełnie inaczej. Polska zamknęła już granice na powrót, a w Indiach podjęto decyzję o zlikwidowaniu naszego obozu. Wówczas, w 1947 roku rozpoczął się dla nas dalszy okres wędrówki do sierocińca w Afryce, a konkretnie w Tanganice. Byliśmy tam dwa lata, oczekując na wyjazd. Naszą grupę w Tanganice dostał pod opiekę o. Lucjan Królikowski – franciszkanin.

W 1949 roku popłynęliśmy statkiem do Kanady. Razem z ojcem Lucjanem do Kanady przybyło ponad 130 polskich dzieci z Afryki. Płynęliśmy statkiem do Halifaksu, a następnie dotarliśmy do Montrealu, gdzie przyjął nas arcybiskup tego miasta. Podróżowaliśmy pod opieką o. Lucjana Królikowskiego, franciszkanina. Przybyliśmy do Kanady nie na zaproszenie rządu tego kraju, ale na zaproszenie Kościoła. Rząd kanadyjski nie chciał mieć konfliktu z Rosją i dlatego nie zajmował się sprowadzaniem nas do Kanady.

Gdzie was zakwaterowano?
Zostaliśmy przyjęci prze różne Zgromadzenia zakonne, dzieci i młodzież znów rozpoczęły naukę. Dziewczęta przyjęte zostały przez Zgromadzenia sióstr, a chłopcy przez męskie Zgromadzenia zakonne. Miałam wówczas dwadzieścia lat, zamieszkałam w Zgromadzeniu Sióstr Notre Dame. Siostry były francuskojęzyczne, niektóre z nich nie znały zupełnie języka angielskiego.

Czy Siostra uczyła się języka francuskiego?
Tak. Siostry prowadziły dla nas lekcje języka. Gdy zaczęłam pracę wśród Polaków, po części zapomniałam język francuski i angielski.
W 1951 roku wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr Felicjanek w Toronto. Cieszyłam się, że Siostry pracują społecznie wśród Polonii w polskich parafiach, ucząc religii i języka polskiego, odwiedzają chorych oraz pomagają tym Polakom, którzy stawiają pierwsze kroki na ziemi kanadyjskiej. Siostry felicjanki wieczorami uczyły także języka angielskiego Polaków nowo przybyłych po wojnie do Kanady.
Po wstępnym przygotowaniu do życia zakonnego, podjęłam kształcenie zawodowe w kierunku nauczania katechezy oraz uczenia języka polskiego przy polonijnych parafiach, a także przygotowanie do pracy społecznej. Moim powołaniem w powołaniu stała się praca na rzecz podtrzymywania polskości pośród Polaków, którzy zamieszkiwali Kanadę. Z radością i poświęceniem pracowałam w różnych polonijnych parafiach, przygotowując dzieci do przyjęcia sakramentów świętych i ucząc je języka polskiego, historii, geografii
i patriotyzmu.

 

Siostra pracowała również w Domu im. Mikołaja Kopernika w Toronto…
Tak. W 1984 roku, po 26 latach zakończyłam moją pracę w parafiach
i rozpoczęłam nowy etap życia oraz podjęłam nowy obowiązek, pracę w Domu im. Mikołaja Kopernika w Toronto. Byłam pełna obaw podejmując ten nowy obowiązek, ale z pomocą przyszli mi mieszkańcy Domu Kopernika. Po spotkaniu z nimi i rozmowie dowiedziałam się, jakie mają oczekiwania. Współpracę zaczęliśmy od śpiewu. Rezydenci dzielili się, że gdy mieszkali samodzielnie w swoich domach, nigdy nie opuścili parafialnych rekolekcji, patriotycznych akademii i innych polonijnych uroczystości. Zgodziliśmy się na obchodzenie tych ważnych wydarzeń w Domu Kopernika. Organizowaliśmy Akademie z okazji rocznicy Konstytucji 3 maja, świąt listopadowych. Świętowaliśmy też inne ważne dla Polski rocznice: zwycięstwa pod Monte Cassino połączone z urodzinami papieża Jana Pawła II, Cudu nad Wisłą i inne. Czynny udział brali w nich mieszkańcy Domu Kopernika. Wspólnie i licznie przeżywaliśmy te drogie i ważne dla nas rocznice. Weterani wojenni przychodzili ubrani odświętnie z odznaczeniami, dodawali uroczystościom większego splendoru.
Dla mnie osobiście praca w Domu Kopernika była dopełnieniem mojego życia
i jestem wdzięczna za uznanie mojego zaangażowania, przyjmuję je z myślą o wszystkich Siostrach Felicjankach, które na niwie pracy wśród Polonii naprawdę zasłużyły na wyróżnienie. Większość z nich jest już po drugiej stronie.

Gdy napisałam list do ojca Królikowskiego, że chcę zostać siostrą, on pomyślał, że chcę wstąpić do francuskiego zgromadzenia, a wiedział, że to nie najlepszy wybór dla mnie. I napisał mi, że w Kanadzie są polskie siostry. Siostry felicjanki zaproponowały mi ukończenie nauczycielskiego college, ale odmówiłam, gdyż chciałam pracować pośród Polaków. I tak się stało, całe życie pracowałam z Polakami. Zależało mi, by pomóc tym ludziom, którzy przeszli tułaczkę wojenną jak ja. Gdy przyjechała fala solidarnościowych emigrantów, to również im pomagałam, przygotowywałam dzieci do komunii, rozmawiałam z Polakami, żyłam ich problemami.

 

 

Wspominała Siostra, że z Kanady podróżowała cztery razy do Polski. Jakie wrażenie na Siostrze robił ojczysty Kraj?
Od początku naszego życia mieliśmy patriotyczne wychowanie. Pamiętam,
że gdy miałam ukraińską koleżankę, tato powiedział: „Możesz się z nią bawić, ale ty mówisz po polsku, a ona po ukraińsku.” Mieliśmy bardzo zakorzenione to, że jesteśmy Polakami. Ojciec Królikowski, z którym przybyliśmy do Kanady po latach mówił: „Jeśli chcecie dokuczyć siostrze Alfonsie, to mówcie przeciw Polsce!”
Był taki żal, że Polska znalazła się po wojnie w bloku komunistycznych państw…
Czekaliśmy wiele lat na wolność…
Ostatni raz byłam w Polsce razem z moim bratem. Pamiętam, że gdy szliśmy ulicą mój brat powiedział: „Tak czuję, że jesteśmy tu ostatni raz…” I tak się stało.

Byliśmy też na Ukrainie, gdzie mieszkaliśmy przed wojną. Po naszym domu nie było ani znaku, został zniszczony przez Ukraińców po naszej wywózce na Sybir. Odwiedziłam moją siostrę i spotkałyśmy się pierwszy i ostatni raz od czasu wojny, było to pod koniec lat siedemdziesiątych… Niedawno temu odwiedziła mnie tu w Kanadzie moja siostrzenica z Ukrainy, obecnie ma około sześćdziesiąt lat, a gdy podczas wizyty na Ukrainie ją poznałam, miała wówczas dwanaście lat. W domu mojej siostry na Ukrainie rozmawia się po polsku i dalsze pokolenia również znają język polski. Odwiedziłam grób mamy. Mój najstarszy brat podczas wojny ukrywał się, a po wojnie przeprowadził się do Lubziny w okolicach Przemyśla.

Kiedy Siostra nawiązała z nim kontakt?
Kilka lat po wojnie. Odnaleźliśmy się też za pomocą gazety. Brat przed wojną studiował prawo we Lwowie, skończył trzy lata studiów. W Polsce Ludowej nie zdecydował się kontynuować nauki, bo nie chciał pracować na usługach komunistów. Powiedział, że skończył tylko siedem klas szkoły podstawowej i całe życie pracował jako zawiadowca stacji kolejowej.

Czy Siostry rodzone dwie siostry miały po wojnie możliwość wyjazdu na do innego kraju, na przykład do Wielkiej Brytanii?
Myślę, że tak, ale byliśmy bardzo przywiązani do Polski. I z tego względu wróciły do Polski.

Co Siostra najbardziej lubiła w pracy z Polakami?
Pracę z dziećmi, ale też z osobami najstarszymi. Lubiłam przygotowywać akademie w Domu Kopernika, ludzie bardzo się angażowali i ich entuzjazm mi się udzielał.

 

Dziękuję za rozmowę.

siostra Halina Pierożak
Misjonarka Chrystusa Króla
dla Polonii Zagranicznej
23. 02. 2023 r.