Ostatni tydzień i finiszujemy przed wyjazdem. Nie wiem skąd Pani Basia czerpie siły? Jedna z przyczyn to może te gimnastyki on-line, w których uczestniczymy od kilku tygodni. Ćwiczenia są pozornie lekkie, ale pół godziny skłonów, podnoszenia butelek z wodą zamiast ciężarków i naciągania gumowych taśm, daje efekty.
Przestawiliśmy trochę mebli i opróżniamy częściowo szafy, aby zrobić miejsce dla Sebastiana, który się wprowadza na rok do naszego domu. Niektóre ubiory zasilą magazyny Value Village, inne są hojnie rozdawane. Tu Pani Basia jest decydentem i egzekutorem zarazem, ja się natomiast zżymam i narzekam, bo jak w po-marcowym (68) kawale cytowanym czasami przez jaśnie-redaktora Michalkiewicza –„nie ma logiki…”. Jak jednak wyniknie z poniższych dywagacji o Talebie, i jego teoriach, Ona może mieć rację…
Równocześnie jeździmy do mieszkania syna, aby pomóc mu w pakowaniu jego gospodarstwa. Poranny tłok na Kingston Rd. skłania do refleksji. Trzy pasy ruchu zredukowane do jednego. Dochodzę do wniosku, że to wciskanie się na siłę choć nie podobne, to jest jednak analogiczne do polowania np. na antylopy w wykonaniu lwa czy lamparta. Tam drapieżnik wybiera na ofiarę sztukę, która jest zbyt wolna, albo odłączyła się od stada. Na drodze jest to samo, wystarczy zostawić kilka dodatkowych metrów przestrzeni, a zaraz wjeżdża w nią pojazd z pasa obok. Z drugiej strony, ta masa pojazdów i tak musi się w tym zwężeniu zmieścić.
W środę firma przeprowadzkowa przewozi do nas dobytek Sebastiana i staramy się, aby ciężkie rzeczy były stawiane od razu na właściwym miejscu; niektórych nie dalibyśmy potem rady udźwignąć.
W czwartek, wcale nie ma oddechu, rano okulista, a zaraz potem ostatnia wizyta u chirurga ortopedy. Tu wypełnienie dokumentów na zabieg operacyjny wstawienia protezy nieszczęsnego palca u nogi, który uległ cukrzycowej degeneracji. Termin na połowę lutego dzień później zostanie przeniesiony na połowę listopada. Sebastian jest zadowolony.
Odpuściłem w tym tygodniu rolę ministranta. Tu trzeba się też skupić a my cierpimy na zadyszkę przedwyjazdową i na skupienie brak czasu.
W piątek uczestniczymy w ostatniej mszy w naszym kościele, żegnamy się z księżmi i z kilkoma znajomymi osobami. Wszyscy otwierają oczy ze zdziwienia, słysząc, że my znikamy niby to, na rok z okładem. Dodaję to wahanie, bo żadna z poprzednich wypraw nie skończyła się w planowanym czasie, choć wolelibyśmy, aby dramat tej ostatniej, związany z chorobą naszego syna się nie powtórzył.
W większości umysłów tkwi także przekonanie, że nie da się wyjechać na więcej niż na pół roku. To podobnie jak z odpowiedzią na pytanie, ile butelek wina można legalnie wwieźć przez granicą do Kanady? Większość odpowie, że dwie. Po prostu, często zatrzymujemy się na tej pierwszej przeszkodzie i nie próbujemy drążyć tematu dalej.
Do samolotu od lat zabieram małą wersję Pisma Świętego. Czytanie idzie mi powoli, bo lotów mniej niż w przeszłości, ale może zdążę… W Starym Testamencie, jestem na księdze Ezdrasza, który kaja się za grzechy swego narodu i pisze; „Panie, Boże Izraela, to łaska Twoja, żeśmy tym razem pozostali ocaleni „ (Ezd. 9,15), i choć nie używa tego słowa, to jednak jest w tym koncepcja miłosierdzia. Interesujące, bo potocznie, kojarzy nam się ono z Siostrą Faustyną i jeszcze z nie tak odległym Rokiem Miłosierdzia, a Ezdrasz to piąty wiek p.n.e., okres po niewoli Babilońskiej. Miłosierdzie i przebaczenie to u Ezdrasza łaska. Wspominam to, bo ostatnio częste wzmiankowanie miłosierdzia, może rodzić u niektórych błędne wrażenie, że to taki rodzaj Bożej amnestii, który się nam, katolikom w zasadzie należy, a my nie musimy już niczego robić.
Takie właśnie myślenie kojarzy się z Synodem o Synodalności. Ostatnio, pięciu kardynałów kościoła doręczyło Papieżowi Franciszkowi list zwany „dubia”, czyli wątpliwości, w którym zadają kilka mu kilka istotnych pytań, jako że w kręgach wysokich dostojników kościoła słyszy się rozmaite deklaracje, które wydają się być w sprzeczności z obecną doktryną kościoła i są, tym samym, źródłem zamieszania i błędnych opinii wśród wiernych i ludzi dobrej woli. „Dubia” dotyczą kontrowersyjnych tematów jak np. małżeństwa jednopłciowe, czy kapłaństwo kobiet, ale także czy skrucha jest warunkiem koniecznym rozgrzeszenia.
Przed wyjazdem skończyłem czytanie dwóch tomy wspomnień więziennych Kardynała Pella i dałem całość znajomym. Zabiorę się do tomu trzeciego jak wrócimy do Toronto.  Powracam teraz do „Antykruchości” Taleba, i okazuje się, że jest na czasie, bo w Polsce szaleje gorączka przedwyborcza. Nie wiem, dlaczego rząd nie zamówił, na tą okoliczność, jakiejś szczepionki albo czegoś podobnego? Przecież covid to pikuś w porównaniu z tym pomorem, jaki ma miejsce, a i firmy farmaceutyczne by trochę zarobiły i narodowi byłoby lżej. A tak, najpierw jakieś zboże z Ukrainy, potem filmy artystyczne, potem ktoś robi kasę na wizach gdzieś w Afryce, i jeszcze wiele innych rzeczy, a nam zostało kilka tygodni i to pytanie, na kogo głosować?
Skąd tu jednak Taleb? Ano, po pierwsze na polskiej scenie politycznej pojawił się czarny łabędź z jego słynnej książki o tym samym tytule. Ku zdziwieniu wszystkich pewniaków, PJJ (Polska Jest Jedna) zdołała się zarejestrować i jest teraz siódmym ugrupowaniem oficjalnie startującym w wyborach.
Przecież nie tak miało być! Skrócono czas rejestracji nowych ugrupowań i taki np. Maciej Maciak ze swoim ugrupowaniem „Ruch Dobrobytu i Pokoju” (DiP) nie zdążył. Wystraszono wszystkich posiadaczy peselu, że to niby numer poufny i nie należy go absolutnie nikomu podawać, a PJJ i tak się przez to ucho igielne przecisnął. Może jednak Matka Boska do której Prezydent Siemianowic się modli, miała coś z tym wspólnego?
No i konsternacja, między innymi dlatego, że prawicowe dziecko szczęścia, dotychczasowy jedynak, na które zresztą poprzednio głosowałem, ma konkurenta. Myślę, że konsternacja, bo nie bardzo wiadomo co mają teraz zrobić ci wszyscy publicyści, którzy w ramach patriotycznej postawy stali murem wyłącznie za Konfederacją. A teraz co? Przecież ten Piech to może i bardziej patriotyczny i bardziej bogobojny niż sam Pan Braun! Co prawda nie wtargnął jeszcze, o ile mi wiadomo, do żadnego budynku użyteczności publicznej, ale czas pokaże. Los na przykład kopalń bardzo go obchodzi, więc nie wiadomo!
No i Taleb po drugie. Zacznę od pytania; dlaczego nie należy głosować na partię przy władzy, tylko na pomniejsze ugrupowania, które dają nadzieję zmiany? Taleb pokazuje na szeregu przykładach, że kumulowanie się problemów w ramach tzw. stabilizowania systemu (czyli tu, istniejącego status quo) prowadzi do kumulacji wewnętrznych napięć, które później mogą wybuchnąć ze zwielokrotnioną siłą. Tak jest w przyrodzie; bardziej należy się obawiać wulkanów pozostających w uśpieniu przez setki lat niż tych, które co raz to upuszczą trochę pary i lawy. Gomułkowski reżim bał się podwyżek cen i problem się skumulował i pozbawił ich władzy. Pierwsza wojna światowa wybuchła po stu latach pokoju w Europie, podczas gdy jedno państwo urosło niepospolicie w siłę.
Przysłowiowe gotowanie żaby to jednak skuteczna metoda wprowadzania powolnych zmian, która gwarantuje większą stabilność niż czekanie na rewolucję francuską.
Czyli, utrzymanie teraz PIS-u przy władzy za wszelką cenę, może nas kosztować później dużo drożej. Przeciwnicy Konfederacji czy PJJ argumentują, że do władzy może dojść PO, a to katastrofa.
To prawda, że może wydarzyć się taka roszada, ale przecież nigdy nie ma absolutnej pewności, bo operujemy w strefach prawdopodobieństw i ryzyka i inaczej się nie da. Z drugiej strony wiemy, że współczesne systemy władzy wypracowały metody, które niepotrzebne niespodzianki redukują do minimum.
Zagłosowanie na mniejsze partie może jednak zmusić partię wiodącą do jakiejś koalicji, a tym samym do dopuszczenia do władzy innych sił, które jednak trochę przesterują statek. To właśnie te drobne korekty mogą być dużo lepsze niż czekanie na jedną wielką, która może mieć później rozmiary tajfunu.
Oczywiście, jest jeszcze teoria spiskowa, że te mniejsze partie to tylko wentyle bezpieczeństwa tych większych. Może, ale mam nadzieję, że nie.
Na koniec dodatkowy smaczek związany z książką Taleba. Wstęp do polskiego wydania napisał ówczesny Prezes Zarządu PKO Banku Polskiego.
Tak więc sama wierchuszka polskiej finansjery miała okazję zapoznać się z tą książką i z ideami autora. Może niektóre z nich można potraktować jako hipotezy, ale faceta, który jest jednym z najlepszych na świecie znawców zachowania się rynku finansów, byłoby błędem zignorować.
Na szczęście, na lotnisku czeka na nas Janusz. Nie tylko z samochodem, ale i z wałówką pierwszej pomocy, abyśmy nie zasłabli w drodze do Salou. Śniadanie w Airtransat jest podobne do Air Canada, czyli chleb bananowy. Wiadomo, że to się łatwo kroi, ale na tym koniec zalet, przynajmniej dla nas. Hiszpańska drożdżówka, zapieczona z suszonymi pomidorami, przeprawiona kaparkami i grillowaną papryką wygląda i smakuje dużo lepiej.
P.S. Dernière Virage to komenda wydawana (jedynie) przez pilotów Air France tuż przed skręceniem w kierunku miejsca postoju samolotu po wylądowaniu.
Leszek Dacko
Katowice
Ciąg dalszy nastąpi