Druga część dzisiejszego felietonu jest w dużej mierze oparta na komentarzu redakcyjnym dziennika National Post z 31 stycznia, b.r. Zaznaczam to, aby nikt mnie nie posądził o stronniczość akurat w sprawach dotyczących stosunków rasowych w naszym społeczeństwie.

Pamiętacie nasze oburzenie na politykę historyczną Niemiec, a potem nagle się okazało, że Polska takiej polityki historycznej nie ma – a mieć powinna. Do całkiem niedawna nie mówiło się głośno o tym, że naszym jedynym zwycięskim powstaniem było Powstanie Wielkopolskie, i częściowo jedno Śląskie. A poczytajcie dzisiaj o Powstaniu Styczniowym, którego 160 rocznicę dalej obchodzimy w tym roku, bo trwało aż do 1864 roku, a dowiemy się więcej niż byśmy chcieli.
Okres naszego Powstania Styczniowego był także okresem zawirowań historycznych w Europie i świecie (Wojna Krymska, Komuna Paryska, Powstanie na Węgrzech, Wiosna Ludów, bunty w Anglii, wojna Prusko-Austriacka, dążenie Bismarcka do zjednoczenia Niemiec, zamach na cara Rosji, sprzedaż Amerykanom Alaski przez Rosjan). Nikt nam nie pomógł? A czy nam pomoże teraz?
Powstanie Styczniowe doprowadziło do zesłania na Syberię 40 tysięcy najlepszych z najlepszych. Majątki tych zesłanych na katorgę Polaków wykupywali od rządu rosyjskiego Żydzi, albo dostawali za bezcen Rosjanie. Jak może przetrwać naród bez elit? Jak może się rozbudowywać naród bez fundamentów? Dlatego dalej stosowana jest wobec nas ta sama polityka – polityka długofalowa. Tylko taka długofalowa polityka zmodyfikowana: najlepsi i najaktywniejsi nie są już zsyłani na Sybir, sami wyjeżdżają. Jakoś niewielu Niemców wyjeżdża z Niemiec, Anglii, czy Francji. Tak zdarzają się tacy, ale to nie są wielkie liczby. Tak jak ja, tak jak ty – wypchnięto nas z Polski. Obojętnie czy ze względów politycznych, czy ekonomicznych. Chciano się pozbyć aktywnych i ambitnych, bo tacy mogli być zagrożeniem dla władzy wpływów zaborców (dzisiejszy deep state?) w Polsce.
Daliśmy się nabrać. Daliśmy się wykluczyć. Całą naszą energię i ambicje wpakowaliśmy w obce społeczeństwa. Owszem, osobiście dorobiliśmy się wiele, ale nie udało nam się przeskoczyć do elit kraju naszego osiedlenia, nie mamy zbyt wielkiego wpływu na to co się dzieje w naszym nowym kraju (zbyt często po prostu takiego wpływu mieć nie chcemy określając się ‘apolityczni’)), a jednocześnie straciliśmy wpływ na to co się dzieje w Polsce.
Takie programy jak ‘Jest nas 60 milionów’ Zrzeszenia Wspólnota Polska w Warszawie, są czystym gołosłowiem. Jednym słowem nie udało nam się zbudować skutecznego lobby, ani w krajach naszego osiedlenia, ani polonijnego w Polsce.
Tak wiem, są jakieś wyjątki. Te wyjątki z reguły potwierdzają tylko regułę. A wykształcenie? Po co ono niewolnikom do czarnej harówy? Dzieci elit rzadko uczęszczają do rejonowych szkół publicznych. Najczęściej lądują w szkołach prywatnych, albo tak jak dwójka Morawieckiego w szkole Chabad-Lubavitch.
Czy do tego także dąży obecny rząd polski celowo zaniżając poziom edukacji? Chodzi o to, aby wszyscy byli szczęśliwi, a jak nie? To mu się zaaplikuje jakąś pigułkę.
W Kanadzie to idzie tak:
– Are you happy? – (czy jesteś szczęśliwy?)
– No – (nie)
– Take a prozac – (zażyj pigułkę na szczęście)
Już nikt się nie pyta, dlaczego jesteś nieszczęśliwy. Uważa się, że szczęśliwym trzeba być zawsze, a jak nie, to pigułka. Wiecie co? Ja jestem z lasu, i u nas to człowiek był czasem szczęśliwy, a czasem nie. A na szczególnie dobre momenty w życiu (perfect moments in one’s life) nie musiał niczego jeść.
To dlatego zalegalizowaliśmy marihuanę w Kanadzie, żeby podnieść ogólny poziom samozadowolenia? Teraz rozumiem dlaczego pewne grupa z mojej zorganizowanej społeczności tak się dziwnie zachowuje. To niekoniecznie skutki marihuany. Oni są z innej generacji. I jeśli tak bez sensu latają po sali, i się głupio (i bezmyślnie) szczerzą zęby, albo siedzą przyśnięci z zaczerwienionymi policzkami i okiem, to są po prostu nawaleni. Taki inny, prastary, sposób uszczęśliwiania się. Tak się nawet mówiło ‘zalej robaka’, który nas dręczył. Na poweselenie należało się napić. Niektórym to zostało. Nie potrafią się cieszyć na trzeźwo.
Podczas okupacji niemieckiej narody niższe (untermensch, czyli podludzie, do których zaliczano Słowian – także Polaków), mieli zakończyć swoją edukację kiedy umieli narysować swoje imię i nazwisko, i liczyć do 500. Wygląda na to, że powoli do tego poziomu wracamy.
Zróżnicowania rasowe zmieniły swoje oblicze i sposób kwalifikacji, ale dalej są obecne, tylko w zmienionej, bardziej zawoalowanej formie. Zróżnicowanie rasowe i związane z tym niewolnictwo miało miejsce na przestrzeni historii ludzkości w wielu cywilizacjach, aż do dnia dzisiejszego. Niedawno czytałam wyliczenia, ile kosztował polski chłop pańszczyźniany (do 30 tysięcy obecnych złotych), i często był sprzedawany, nie tylko z całą wioską, ale także jako indywidualny człowiek. Ach, pomyliłam się, nie człowiek, bo chłop pańszczyźniany to było pół-zwierze. Tak go opisywano, i zaliczano do innej niż sarmaci rasy. Dopiero badania genetyczne z ostatniego półwiecza udowodniły, że nie ma większego zróżnicowania genetycznego na terenie polskim. Dodatkowo wyłoniono specyficznie polski gen z naszego terenu. Dobrze sobie takie badania genetyczne zrobić. Wtedy wiadomo na pewno kim się jest – to zawsze wiedzieliśmy, ale badaniami genetycznymi to potwierdzam. Jestem dumna z tego, że mam gen polski, choć różni inni podejrzewali mnie o inne geny. A tu zyg, zyg marchewka. Polski gen, polskim genem we mnie pogania.
Gdyby Niemcy w swojej polityce segregacji rasowej mieli takie narzędzia jak badania genetyczne, to dalej byłabym pół-człowiekiem, ale także sam Hitler, u którego z dużym prawdopodobieństwem wykryto by geny żydowskie. Wtedy by niemiecka teoria rasowa, Niemców jako rasy wyższej, po prostu upadła. W przypadku Polaków trudno na podstawie wyglądu ocenić pochodzenie. Przecież mamy wśród nas dużą różnorodność odcieni skóry, włosów, oczu, wzrostu, budowy ciała. Znacznie łatwiej jest wyróżnić osoby o zdecydowanie odmiennych cechach. Moje koleżanki z Azji zachwycały się moimi niebieskimi oczami – niespotykanymi w rejonie, z którego przybyły do Kanady. Moja córka (jasna blondynka) podczas pobytu w Kenii, była obiektem powszechnego zainteresowania w kenijskich wioskach. Szczególnie dzieci chciały jej dotknąć, tak jakby chciały sprawdzić, że jest prawdziwa. Moja koleżanka z pracy z Togo (Afryka) przyjechała na studia do Nowej Szkocji (Kanada), i tam dzieci we wioskach, też do niej podbiegały i sprawdzały, czy jej czarna skóra jest prawdziwa.
No i doczekaliśmy się odwróconej systemowej segregacji rasowej. Otóż coraz więcej organizacji, szczególnie akademickich, tworzy miejsca tylko dla Czarnych studentów. Na uniwersytecie Ryerson w Toronto, obecnie nazywanym Toronto Metropolitan University jest na pływalni wyznaczona godzina tylko dla Czarnych studentów. Tak sobie sami Czarni studenci zażyczyli i tak dostali. Zachodzę w głowę, czy jako part time studentka tego uniwersytetu pójdę popływać w tej godzinie, to mnie nie wpuszczą? Nawet ze względu na płeć, wiek i artretyzm w kolanach? Tylko kolor skóry się liczy?
No tak, świat naprawdę robi się zbyt skomplikowany na moje proste katolickie, a tym samym uniwersalne, poglądy. Nie tylko tego nie rozumiem, ale jestem dumna z tego, że tego nie rozumiem, bo to znaczy, że nie dam się więcej zwieść i nabrać.

Alicja Farmus
Toronto, 11 luty, 2024