“Aborcja jest w Polsce legalna w przypadku zagrożenia zdrowia i życia matki” – przypomniała Leszczyna Izabela, minister zatroskana szczerze o zdrowie Polek i Polaków.
Wypada przyjąć z grzeczności, że jedynie przez roztargnienie pani minister nie wprowadziła słuchających w strefę konsekwencji. Nawet gdy jacyś niegrzeczni mogliby zacząć zastanawiać się skąd właściwie to roztargnienie i czy nie bierze się aby z postawy: po co głupie denerwować, niech się głupie cieszą. Czy jakoś podobnie. Cicho i sza, pal i sześć, końce w wodę, idźmy do przodu. Więc.
Więc kilka uwag. “Zagrożenie życia” rozumnie chyba każdy. Kobiety z parasolkami i błyskawicami w głowach również powinny. Przynajmniej tyle. Natomiast termin “zagrożenie zdrowia” jest budowlą o ścianach z gumy – co oznacza, że jest legalna niezależnie od czasu trwania. Od poczęcia do porodu. A to, ponieważ “zagrożenie zdrowia” zawiera w sobie drastycznie obszerną przestrzeń interpretacyjną. Interpretacje zaś to jest to, co kauzyperdzi kochają najbardziej. Bardziej od coca-coli podobno. Tym bardziej warto zapytać decydentów-hipokrytów, po co im ten dwunasty tydzień? Jakim klejem łączą “prawa człowieka” z kwestią skazywania na śmierć maluchów w tym wieku? Z perspektywy ludzi przyzwoitych, wątłość rozumowa tego rodzaju postaw atencji nie wzbudza i nie wzbudzi. Przeciwnie.
Albo to: “Dzisiaj stygmatyzujemy kobiety, które chcą dokonać aborcji. Stajemy się jakimś zbiorowym sumieniem, które mówi: ty jesteś dobra, a ty zła”. To też pani Izabela od zdrowia. To wszak oczywiste, że w nowoczesnym i postępowym świecie dobra od zła odróżnić nie sposób, boć każdy takie rzeczy do swojej linijki przykłada, mówiąc na to: wolność. Legitymacja szkolna i wiśta wio. Z kolegą do parku. Czy gdzie tam. Kiedyś w celu okazania dowodu miłości, dziś dla igraszek. Kiedyś dla igraszek z kolegą, dziś dla harców z koleżankami i kolegami. Piekła nie ma, jest octan uliprystalu. Czy tam inny lewonorgestrel – choć w tym wypadku producent uprzedza lojalnie, że mechanizm działania antykoncepcyjnego substancji czynnej nie został jeszcze dokładnie zbadany. A co tam, zrobimy sobie słoneczko. Będzie ryzyko, zabawa będzie przednia.
“Nieludzkie prawo” – tak tymczasem marszałek Hołownia nazwał stan prawny, w którym kobieta nie może do dwunastego tygodnia “terminować” ciąży, ponieważ chce i potrzebuje. Najpierw miała ochotę na figle, a kiedy już sobie podokazywała, nie przyjmuje do wiadomości konsekwencji. “W interesie tych, którzy mówią, że są za życiem, jest doprowadzenie do sytuacji, w jakiej kobiety nie cierpią i nie płaczą, bo wtedy są szczęśliwe” – słyszę, a potem dziwię się, gdy znajomi pytają mnie, czemu marszałek polskiego Sejmu udaje głupszego od szpadla. Przyznam, że w podobnych okolicznościach staram się nie reagować. W trosce o powagę Sejmu. Bo przecież nie, nie jest pan marszałek byle szpadlem. Natomiast jest inteligentny w służbie inteligencji większej od siebie. Choć z natury dość mrocznej.
***
Tą ścieżką pójdźmy kawałek, to weźmy: “Mamy kilka lat, żeby się ogarnąć…” – gdy marszałek Szymon rozpoczął odpowiedź na pytanie dziennikarza, dzieląc się z nami i światem całym którąś z rzędu mądrością swą ponadprzeciętną, car Władymir aż uszami zastrzygł. Czego pan Hołownia najwyraźniej nie zauważył, chwacko kontynuując: “Mamy kilka lat, żeby cała Europa zrozumiała, jaka jest stawka i kilka lat, żeby przypominać naszym przyjaciołom z Ameryki, którzy jeszcze tego nie rozumieją, że stawką jest życie i śmierć, a nie polityczne zabawy”.
“Spasiba, Siemion!” – w jednej sekundzie car paniał, co należało. Aż pokraśniał. “Ładuj, Sierioża, paka jeszczo ptica nieogarnięta!” – rzucił zaraz. Sierioża załadował i pozycję “ruki pa szwam” przyjął. “Ja gatow!” – zameldował. “Nu, dawaj wpieriod!” – zdecydował pan car. “Budiem Jewropę wyzwalać!” – dokończył, a Sierioża ruszył wyzwalać Europę. Że Warszawa i parę innych miast po drodze trafiło się, żaden problem. Bo to pierwszy raz Sierioża wyzwalał gnębionych, chcieli czy nie?
***
Świat ludzi przyzwoitych od świata chaosu dzieli wątła nić, zbudowana z naszych sumień. Z norm, którym pozostajemy wierni. Z tego, co wspólnotową i indywidualną tożsamość każdego z nas konstytuuje, a następnie ocala, gwarantując bezpieczny rejs oceanem różnorodności. Nie możemy zmienić świata w całości i nie damy rady każdego człowieka na Ziemi uczynić przyzwoitym. Z drugiej strony nikt nie wymaga od nas porywania się z siekierą na to, co nawet świętym za pomocą modlitwy nie wychodzi zbyt często. Możemy jednak skutecznie zmieniać siebie, a potem próbować zmieniać tych, których świat do nas przyprowadzi. Albo do których sami dotrzemy, rozumiejąc, iż: “Non omne licitum honestum est”, nie wszystko, co dozwolone, bywa godziwe. Albo, że nie każde możliwe jest dobre, gdyż dobre nigdy nie bywa nikczemne.
To wszystko – plus modlitwa. Cóż więcej moglibyśmy czynić, nie chwytając za proce? Nie biorąc do rąk noży? To wszystko, powtarzam – i gorąca modlitwa. By nici naszych wspólnotowych i indywidualnych sumień pękać przestały, daj nam Boże.
Krzysztof Ligęza 
Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl