Wczoraj w nocy torontońska drużyna baseballowa przegrała ostatnie, siódme spotkanie tzw. „World Series”, czyli Mistrzostw Świata w baseballu, z drużyna Los Angeles Dodgers.
Dla wielu polskojęzycznych Kanadyjczyków to niby nic wielkiego.
Nie dla wszystkich, a szczególnie nie dla tych, którzy akurat ten sport znają, nim się fascynują czy sami uprawiają.
Ja akurat na baseballu się nie znam, ale uwagę moja przykuło ogólnokanadyjskie zainteresowanie się tegorocznymi finałowymi rozgrywkami.
Kanada nie jest podobna do Polski w zakresie socjalnej jedności, więc trudno spodziewać się jakiegoś wielkiego poparcia lub wzajemnego zrozumienia w czymkolwiek, jednak sport jest chyba w tym przypadku czymś wyjątkowym.
W czasie mojego życia w Kanadzie miałem do czynienia z takim szaleństwem zaledwie 4 razy: w 1992 i 1993 Kiedy zespół Blue Jays wygrał finały. Następnie – w roku 2010, w czasie Igrzysk olimpijskich w Vancouver.
Kolejnym takim zjawiskiem, w 2019 roku, było wygranie mistrzostwa NBA przez zespół koszykarski Raptorsów.
Tym razem mistrzostwa nie zdobyto, ale chyba cała polityczno-socjalna otoczka związane z nieprzyjazną polityką Trumpa w stosunku do Kanady wzięła górę.
Wyglądało na to, że była to wojna baseballowa USA przeciwko Kanadzie.
Ogólnie – bzdura. W zespole Blue Jays było więcej rdzennych Amerykanów niż zespole Los Angeles Dodgers.
To nie jest żadna walka czy współzawodnictwo międzynarodowe, więc aby ją zrozumieć trzeba chyba sięgnąć głębiej.
W USA, a w znacznie mniejszym stopniu w Kanadzie, od wielu pokoleń istnieje współzawodnictwo sportowe między uniwersytetami.
W dawnych czasach, kiedy przedstawiciele białej rasy reprezentowali ogromną liczbę studentów, to współzawodnictwo było, można powiedzieć, symboliczne.
W latach późniejszych, od czasu przybywania coraz większej liczby czarnoskórych studentów, współzawodnictwo nabrało innego wymiaru. Nie tylko sportowego, ale i socjalnego.
Nie jest tajemnicą, że przedstawiciele rasy czarnej prezentuje znacznie wyższy poziom sportowy, niż inne rasy.
I tu chciałbym zaznaczyć, że nie chodzi li tylko o rasę, ale styl życia z tym związany.
W Ameryce, od wielu pokoleń, jednym z nielicznych sposobów wyrwania się z getta był sport.
Podobnie zresztą ja w piłce nożnej w Brazylii, Argentynie czy krajach afrykańskich.
To nie rasa, ale styl życia z takim pochodzenie związany.
Dla przykładu podam, że znam wiele białych i czarnych rodzin, które są na welfare od pokoleń.
Styl życia, tradycje rodzinne są podstawami takiej sytuacji.
Tak czy inaczej – rozgrywki uniwersyteckie doprowadziły do niebywałego akcentowania przynależności do sukcesu.
Z reszta nie tylko po tej stronie oceanu.
Rok 1964 był rokiem największego sukcesu w czasie Igrzysk Olimpijskich w PRL.
Takiego sukcesu polska nigdy nie powtórzyła, ale z autopsji pamiętam, jak każdy obywatel wręcz pokazywał publicznie poparcie dla polskich sportowców, utożsamiał się (szczególnie nastolatkowie) z mistrzami i przez to nieświadomie popierał politykę „socjalistycznej jedności”.
W dzisiejszych czasach takie przynależenie do „grupy sukcesu” to normalka. Wystarczy popatrzeć na rzesze kibiców ubierające uniformy klubowe, wydające fortuny na oglądanie poszczególnych dyscyplin, które są znane rzeszom. (Skomplikowane sporty są w tym przypadku anonimowe.)
Baseball 2025 osiągnął pod względem marketingu i popularności, zresztą nie tylko w Kanadzie, wielki sukces właśnie na zasadzie „przynależności do gangu”.
Niepotrzebnie skomplikowana sytuacja polityczno-gospodarcza między USA i Kanada akurat dolała sporo oliwy do ognia.
Have a Great Day!
Bogdan





























































