Dziś miałem ciekawy bardzo dzień. Rozsadzałem z Vanessą banany, bo się strasznie rozkrzewiły, a jak jest więcej w gromadzie niż 2 lub 3 sztuki to owoce są zapyziałe, czasem mniej niż połowa kiści. Więc trzeba odrosty wycinać albo przesadzać.

Nagle psy zaczęły ujadać i ktoś krzyczy z podjazdu. Więc podszedłem, stoi 2 ludzi i pytają się czy ich pamiętam. Mówię, że nie bardzo kojarzę, bo rodaków spotykam dość często. Mówią, że ponad miesiąc temu spotkaliśmy się na lotnisku w Limie, no to zaskoczyłem.

– Czy mam czas na chwilę rozmowy, mówię, za pół godziny, bo trzeba wsadzić te wyrwane bananowce. Skończyliśmy i poszliśmy do domu przy okazji zerwałem 4 kokosy i 2 papaye, bo już ptaki się do nich chciały dobrać; jak zobaczą że żółknie to zaraz robią dziurę i wyjadają nasiona. A trudno dojrzeć między bananami, które dojrzałe, bo gęsto i z daleka nie widać. Przyszliśmy do domu żona nacięła kokosy do wypicia  i zrobiła sok  z papay do tego nasza nalewka ziołowa na Uno de Gato i innych ziołach.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

No i zaczęło się od przeprosin za Limę, mowie mu że już dawno zapomniałem. Ale On na to że nie zapomniał.

A zaczęło się to że, gdy już miałem opuszczać lotnisko, bo odwoziłem znajome co były u nas przez ponad miesiąc, podszedł facet wyglądający na Gringo i dziwnym akcentem pyta się czy mówię po angielsku i czy wiem, jak dostać się do Satipo,  bo nikt tu nawet nie wie z tych co mówią po angielsku, gdzie to jest. Ja mu na to mówię, że Satipo leży w Junin po drugiej, wschodniej stronie Andów 440 km stąd. On na to do kobity po polsku, „no nareszcie ktoś kumaty”. A ja mu na to, że wiem, bo mieszkam po drodze 139 km przed, w La Merced.

Jemu aż szczęka opadła, mówi że nie dość kumam, to jeszcze rodak. No i od słowa przedstawił się, że Staszek, a żona Basia. I że są zmęczeni podróżą i chcą do hotelu, mają kilka adresów w Miraflores. I mnie tam zapraszają. Ja im na to, że nie cierpię tej niby bogatej dzielnicy, a po drugie, mi nie po drodze, bo rano wybieram się na Malwine – to takie potężne targowisko ciągnące się kilka przecznic, gdzie po jednej stronie ulicy jest elektronika, a po drugiej materiały budowlane i inne, i z centrum to może  3 km. Są tam też hotele tanie ale dla mnie wystarczą, bo wszędzie blisko.

Zapakowaliśmy się do taxi, ich wysadziłem u Niemców, w Espanii, a sam poszedłem do Europy, bo taniej. Poszliśmy na kolację na Marcado centro koło Kongresu,  bo i wybór duży i ceny przystępne.

W czasie posiłku pytam się po co do Satipo?  Staszek mówi, że Basia się uparła, bo koleżanka jej poleciła Szamana Lucio, który ją uzdrowił z nowotworu. On w takie bzdury nie wierzy, w jakieś średniowieczne znachorskie metody. Choć rzeczywiście jej koleżance pomogło, ale to tylko przypadek jakaś niespodziewana remisja, a to się zdarza czasem. Sam jest onkologiem od ponad 20 lat .Żona leczyła się przez 18 miesięcy, najpierw w Polsce, a potem przez cały rok w najlepszej szwajcarskiej  klinice.  Kosztowało go majątek, ale zamiast poprawy nastąpiły przerzuty z jelita grubego i żołądka  na trzustkę i wątrobę i pomimo chemii naświetleń i operacji, rozłożono ręce mówiąc że już się nic nie da zrobić, że zostało, góra 2 miesiące, bo guzy rosną zbyt szybko i już jest przerzut do mózgu na razie nieduży guz, ale nieoperacyjny.

Żona rozpłakała się, bo ma 32 lata dwie kochające  córeczki 3 i 6 lat  i nie chce odchodzić, dlatego uczepiła się tego Szamana nie dała sobie wyperswadować tej podróży, dlatego tu są, ale twierdzi, że skoro najlepsi specjaliści są bezradni to co taki nieuk z jakiejś zapyziałej wiochy może pomóc….

Ja mu na to, że Satipo to spore prawie 200-tysięczne miasto. Jest tam parę dobrych szpitali leczących, jak w całym Peru, medycyną zintegrowaną, czyli połączoną z psychologią, ziołolecznictwem itp.

To go trochę zainteresowało. Koło południa, bo pojechał ze mną na Malwinę, był zaskoczony cenami i wyborem; że tu wszystko, a zwłaszcza elektronika tańsza niż w Polsce i wybór większy, że nawet jego smartfon, w którym bateria siadła, a zamontowana na stale czyli nie do wymiany i szybka popękana, bo mu kiedyś spadł, w ogóle do śmietnika nie wie czemu to wziął…

Podeszliśmy do pierwszego z brzegu stoiska pokazując… A facet mówi, że 3 zęby stad naprawiają ten typ, widząc że nie łapiemy, zaprowadził nas. Tam facet rozebrał, mówi że bateria i jeden czip 40 i szybka  30 soles i 6 minut będzie gotowe wylutował starą oczyścił środek wymienił szybkę i działa.

Przeszliśmy na drugą stronę, ja kupiłem parę rzeczy i do hotelu zapakować się i na Yerrba Terros, na terminal główny, co idą autobusy w nasza stronę.

Złapaliśmy do Tarmy po 15 soles od osoby potem taxi do La Merced też po 15 soli od łebka, dalej ich wsadziłem w busika do Satipo po 16 soli za osobę i tyle się widzieliśmy. Dałem moje namiary wizytówkę,  ale się nie odezwał ani razu aż do dzisiaj.

Mówi że dotarli późno w nocy na miejsce, znaleźli hotel. Rano zaczęli się rozpytywać o Lucio, ale nikt nie wiedział, w końcu trafili do szpitala. Tam go znali, ale powiedzieli, że się wyprowadził do Atalay, a to 2 dni drogi, albo 30 minut samolotem z Mazamari, a to 30 km stąd.

Basia już padała, bo podróż, poszukiwania, więc jej dali kroplówkę wzmacniająca z witaminami i ziołami i na 2 dzień, gdy już się lepiej poczuła, udało się złapać samolot.

Tam Lucio na szczęście znali, ale okazało się że jest do niego 3 godziny łódką i około godziny przez dżunglę.

Na szczęście, znalazł się przewodnik z łódką i ich zawiózł i zaprowadził na miejsce. A tam kurna chata, 2 bungalowy i 4 osoby w kolejce. W końcu spotkali też Belga, z którym mogli pogadać po angielsku trochę im się humory poprawiły, bo Staszek chciał wracać, ale przewodnik zniknął, a tu zaraz, wieczór komary tną i pełno robactwa, jak to w lesie  bywa pod wieczór.

Wyszedł szaman na ognisko rzucił jakiś zwiędłych liści, zadymiło  i wszystko odleciało.

Ale dość na dziś bo u mnie już późno, a rozpisałem się i nie wiem czy kogokolwiek te bazgroły zainteresują,  jeśli tak, to jutro dokończę, bo mnie wołają na lampkę wina.

Ciąg dalszy, historii wczorajszej.Gdy szaman Lucio przyjął pozostałych, to była już 9 wieczór.

Wcześniej jego pomagierka podała im kolację, czyli smażoną Yukę, po polsku maniok, z ryżem i sałatką z sałaty, pomidorów i innych warzyw ostro przyprawioną. Do picia była kokona. Potem rozlokowała ich w tych podwójnych bungalowach z łazienkami i toaletami na zewnątrz, gdzie umieściła lampy oliwne, a do pokoi dala lampy naftowe.

Lucio powiedział, że nazajutrz będzie ceremonia Ayahuaski i rano o świcie idą wycinać liany, zbierać liście chakruny i zbierać dziki tytoń oraz Uno de Gato i Tahuari, bo wszyscy pacjenci są z różnymi nowotworami, a to od razu będzie wstępna ceremonia oczyszczająco-diagnostyczna i lecznicza.

Ciężko było wstać prawie po mało przespanej nocy, bo hałas dżungli dla kogoś z zewnątrz jest trudny do przełknięcia. Rano kawa lub herbata i w drogę .

Zajęło im to zbieranie do dziewiątej chodzenia po błocie, teraz skromne śniadanie; jajka, ryż, sałata i warzywa, każdy sam sobie nabierał.

Potem przygotowanie wywaru, czyli tłuczenie liany Ayahuaski i rozdrabnianie. Część się tym zajmowała, reszta ogniskiem i gotowaniem, później na zmianę mieszaniem i pilnowaniem ognia.  Tak zeszło do wieczora; wcześniej skromny obiad też jarski z dodatkiem owoców, jak banany papaya i inne.

A na kolacje ceremonia.

Nie będę opisywał, bo wielu to zna. Oczywiście, czyszczenie było wszystkimi otworami, przerywane wizjami, okadzaniem, śpiewami, czyli Ikarusami no i po około 4 godzinach, koło północy poprowadzili ich do spania, bo nogi i ręce nie bardzo funkcjonowały, ale za to w mózgu tak jasnych myśli dawno nie mieli. Rano kąpiel; najpierw w rzece, potem tzw. Flaor, kąpiel czyli w płatkach kwiatowych, nawet przyjemne, dalej spacer po dżungli no i śniadanie, ale większość rzuciła się na owoce i soki.

Drzemka dwie godziny, skromny obiad no i rozmowy z Szamanem na temat ceremonii. Były pouczające zwłaszcza dla mnie, bo znalazł się przewodnik, który był tłumaczem z języka Ashaninka, bo Szaman słabo mówił po hiszpańsku.

Co go zaskoczyło, to że dokładnie, a nawet lepiej opisał, co Basi dolega, a o tym nie wiedział przewodnik, i jakie są nadzieje, a do niego powiedział, że ma nadżerki żołądka w wyniku niewłaściwej diety, zbyt ubogiej w minerały i witaminy, a wszak się suplementował  i złej flory oraz nieszczelnego jelita – stąd jego nadwaga, ale to wszystko łatwe do naprawienia.


I zaczęło się. Namiot potów, co drugi dzień jakieś okropne wywary, kąpiel dwa razy dziennie w tej mulistej rzece. Staszkowi rzeczywiście już po tygodniu zaczęła waga spadać, ze 132 kg na 124, ale to i spacery codzienne na boso i to jedzenie, niby syte, ale tylko raz na tydzień ryba, jakieś dziwne owoce.

Basia ciężko przeżyła ceremonię, bóle się nasiliły, ale Lucjo powiedział, że to dobry znak, że organizm zaczyna walkę.

Belg o mało się nie przekręcił, kilka razy mdlał, ale po 3 dniach już jakoś doszedł. Po 3 tygodniach znowu ceremonia, tym razem mniej i trochę inne mikstury. Niektóre trudne do przełknięcia.

I tak dzień za dniem. Po drugiej ceremonii, Szaman twierdzi że widzi znaczną poprawę u wszystkich; co do Basi mówi, że oprócz wątroby, gdzie guz zmalał, tylko o połowę, gdyż nie mógł działać ostrzej, bo by mógł ją uszkodzić, ale reszta prawie czysta, ale powinna jeszcze ze 2 tygodnie pocierpieć. Staszek mówi, że mu nie wierzy, więc powiedział, że najbliższy tomograf jest w Huancayo, lub w Limie, bo w La Merced jest w modernizacji. Więc wybrali się do Huancayo, zrobiono z kontrastem i o dziwo, potwierdziło się to, co powiedział. Lekarz był zdziwiony tak szybką poprawą trzustki, wątroby i zniknięciem pozostałych guzów.

Na szczęście, w miarę mówił po angielsku, więc mu z grubsza opisali jak to wyglądało, co go ani trochę nie zdziwiło. Poznał Staszka z tamtejszymi onkologami, zaprosili ich na obiad i sporo pogadali.

Co się okazało, że nawet w tak dużym mieście, ponad 600-tysięcy mieszkańców, nie stosują ani chemioterapii czy naświetlania – jedynie w Limie.

Pytał ich czy mają dużo pacjentów, mówią, że lokalnych kilku w roku, a najwięcej obcokrajowców co się świeżo osiedlili, lub przyjezdnych.Staszek pytał, ilu skierowali do Limy, mówią że w 2018 było aż 9, a w tym roku już 4, ale z tych 9 to 6 wróciło na ich leczenie czyli psychoterapia, ziołolecznictwo, indywidualna dieta itp.

Jakie są postępy? Mówią że nie takie jak u Szamana, ale progres jest spory.

A interesowało go to bardzo, spotkał 2 Anglików i po rozmowie z nimi i obejrzeniu ich wyników i przy pomocy Johna rozmawiał z innymi i po analizie historii choroby szczęka mi opadła; że truje ludzi chemią, a efekty fatalne, a oni czasami usuwają guzy, gdy są nadmiernie rozrośnięte i nie na żywca, tylko kiedy nowotwór się kurczy.

Spędzili tam 3 dni, które zmieniły jego podejście do życia, zawodu itp. Dowiadywał się jak zrobić nostryfikację, jak zdobyć pobyt. Wie, że w Polsce nie da się nawet pomyśleć o takich metodach, a walczyć z całym systemem nie ma siły i ochoty, bo łatwo można stracić prawo wykonywania zawodu, a ma dopiero 50 lat oraz młodą żonę i małe dzieci, a nic innego nie potrafi.

A chce naprawdę pomagać ludziom, takie było kiedyś jego marzenie. Wie – co ja mówię – że naszym rodakom trudno pomóc, ale są inne narodowości, a może i pomału też duch w narodzie się obudzi. Na to liczy, chce w końcu zacząć leczyć a nie truć, dlatego postanowili jak najszybciej się tu przenieść, najpierw Lima, bo tam praktyka i myśli  o Satipo, bo mi się tam podoba i niedaleko do Lucio, a od niego chce się wiele nauczyć.

Dlatego jeszcze raz przeprasza i dziękuje za pomoc i rozmowy oraz nocleg wracają do Atalay na dokończenie kuracji. Żona czuje się o wiele lepiej, on teraz waży już 109 kg, Basia śmieje się z jego niedowiarstwa i ma racje…

Zgodzili się, abym to opisał, ale bez podawania więcej szczegółów.

Przeczytał to, pouzupełniał o szczegóły, na mojej klawiaturze nie da się wszystkiego poprawnie wpisać, a Word nie wszystko właściwie poprawia za co przepraszam.

Nie mogłem zasnąć po koniaku i rozmowie, Staszek też dopiero poszedł, a jeszcze do tego 2 telefony.

Mógłbym więcej napisać, ale uważam to i tak za przydługie.

Może następnym razem będę nagrywał, bo szybciej i składniej mi opowiadać niż stukać w klawisze.

Idę spać, bo już koguty pieją.

Mitch – Dziki Mietek

Adres:

La Merced – Nijandari Caratera Central km 113.2, Chanchamayo, Junin, Peru

Z Limy dojazd najlepiej autobusem linii La Merced, Lima Av 28 de Julio 1575 La Victoria tel. +51 930 232 936. Na tej samej ulicy trochę dalej mieszczą się agencje Molina,Central i Junin.