Jekiełek: Warszawska radość porwała inżynierów do tańca w Parku Paderewskiego

4 godziny w ostatnią sobotę 20-go lipca w Parku Paderewskiego skojarzyły się autorowi z dawnymi czasami wycieczek turystycznych w PRL-u kiedy rozbawieni na biwaku zapominaliśmy o przeraźliwej szarości życia codziennego. Piknik Stowarzyszenia Inżynierów Polskich, spontaniczna akcja kilku zapaleńców pod wodzą Krysi S., zainicjowana na niepełny tydzień przed datą imprezy, plus zapowiadane deszcze i paraliżujący upał, nie rokowały dużej frekwencji. Zaproszeni byli wszyscy członkowie Stowarzyszenia, z rodzinami i przyjaciółmi.

Biorąc powyższe pod uwagę zaskakujące było, że w sumie przez piknik przewinęło się prawie 40 osób, a w tym nieustępliwy rdzeń, co wytrwał do końca, w postaci solidnych 25. osób. W tym rdzeniu wiodąca była bezcenna grupa Warszawiaków z ich rewelacyjnym duetem muzycznym. Najwyższej klasy repertuar i wykonanie akordeonu i skrzypiec, narzuciły nam wszystkim ten nieuchwytny ton niepowtarzalnie beztroskiej zabawy.

Czar Parku Paderewskiego miał zasadnicze znaczenie. Do tego to wspaniałe zarówno architektonicznie, jak i estetycznie, ogromne zadaszenie z wielką sceną, zaprojektowane na kilkaset osób. Zadaszenie to, chroniło nas przed bezlitosnym tego dnia słońcem i potencjalnymi ulewnymi deszczami, które zaczęły się wkrótce po zakończeniu imprezy. Dziękowaliśmy też Opatrzności za pojawiające się od czasu do czasu przewiewy, podczas których zapominało się o upale.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Osobnym, wartym opowiadania tematem była strona kulinarna. Od początku wydawało się, że mamy wszystkiego za dużo, a to co było, było bez wątpienia z najwyższej półki. Nie było do pomyślenia, żeby w takim tropikalnym klimacie można można zjeść i wypić tak dużo! Konkurencja była potężna. Niezrównane kiełbaski z południowej Mississaugi, delikatesy i żytny z Etobicoke walczyły z wytwornymi wyrobami domowymi Warszawiaków. Wynik nieznany, ale pochłonięto prawie wszystko. Powstały też bardzo popularne potrawy chwili, np. często chrupkie krewetki w lodzie.

O czym mówiono przez te 4 godziny? Trudno ustalić jakikolwiek wspólny temat, ale autor, pilnie śledzący i przysiadający się do szeroko rozrzuconych grupek rozmawiających i słuchających muzyki, nie zauważył ani jednej skwaśniałej miny czy też podniesionego głosu. Przeważały śmiechy i uśmiechy, a czasami śpiew do muzyki, która, wydawałoby się, miała tylko bardzo krótkie przerwy.

W pobliżu zakończenia nastąpił zaskakujący, ale zrozumiały przez wszystkich “spontan”. Owacja na stojąco i wielozwrotkowe Sto Lat dla pomysłodawcy, generała i najnieustępliwszego szeregowego tej niepowtarzalnej imprezy. Błagamy o BIS!

Jan Jekiełek, lipiec 2019