W październiku będą miały miejsce wybory do najważniejszego gremium politycznego w Rzeczpospolitej Polskiej – wybory parlamentarne. Wszyscy uprawnieni do głosowania Polacy mają prawo wybierać swoich przedstawicieli, a więc tych, którzy przez najbliższe 4 lata będą kierować i sterować naszym państwem. To brzmi bardzo dumnie. Pytanie, które należy tutaj postawić, brzmi: czy Polacy mają również pełne bierne prawo wyborcze? Czy każdy obywatel ma prawo do swobodnego, indywidualnego kandydowania do Sejmu?

Niestety tak nie jest, bowiem polski kodeks wyborczy odbiera Polakom tę możliwość, łamiąc jednocześnie Konstytucję.

Kandydat na posła musi mieć zawsze w zapleczu jakąś partię polityczną i musi uzyskać zgodę partyjnego wodza albo kierownictwa partii. W przeciwnym razie może tylko pomarzyć o kandydowaniu. A jeśli już przepcha swoją kandydaturę, musi powalczyć o dobre miejsce na liście wyborczej. Walka o tak zwane „jedynki” jest bardzo ważna, bo pierwsze miejsce na liście wyborczej daje realne szanse na zwycięstwo i związane z tym wszelkie przywileje. Ta walka jest nie zawsze przyjemna, ale warta świeczki – w sumie chodzi o zapewnienie sobie spokojnej egzystencji przez najbliższe 4 lata i błogosławieństwa wodza partyjnego.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Więc walka o stołki trwa – między wodzowskimi partiami, ale również wewnątrz nich. Wodzowie natomiast kontrolują całą sytuację. Oczywiście jest dobrze, jeśli kandydują zaufani koledzy, ale jeszcze lepiej, jak na listach wyborczych pojawią się bliscy krewni. Wówczas przywileje i władza zostają niejako w rodzinie. Dlatego do najwyższego gremium politycznego w państwie kandydują nie tylko sami celebryci, ale również ich ojcowie, córki, synowie, wujkowie i ciotki.

Czy ci przyszli posłowie, reprezentanci dumnego Narodu, będą bronić interesów swoich wyborców? Czy będą godnie reprezentować polskie państwo i dbać o jego dobro? Czy staną ponad partyjne interesy?

Janusz Sanocki rozpracował problem dysfunkcji polskiego Sejmu już przed laty. Sam jest ofiarą ordynacji wyborczej, bowiem jako tzw. niezrzeszony poseł, nie może powtórnie kandydować. Dlatego zdecydował się na kandydowanie do Senatu, gdzie ordynacja wyborcza przybrała bardziej demokratyczne formy.

Otóż, Janusz Sanocki opisał konformistyczne zachowania posłów w Sejmie w książce, której Jan Kubań i ja jesteśmy współautorami, a która ukaże się w najbliższy dniach. W tej książce pod znamiennym tytułem: „Kulisy polskiej demokracji. Obywatel wobec systemu”, (Wydawnictwo pafere, Warszawa), Sanocki opisuje szczegółowo dysfunkcje i paradoksy polskiego Sejmu, posłuszność posłów wobec dożywotnich liderów partyjnych, fakt naruszania Konstytucji przez polski kodeks wyborczy i wiele innych semi-demokratycznych aspektów polskiej sceny politycznej.

Janusz Sanocki zna doskonale nie tylko realia, ale i teorie ordynacji wyborczych w państwach europejskich. Jest zwolennikiem wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych. Jego wystąpienia i artykuły są kompetentne, fachowe i nacechowanej wiedzą polityczną, co nie jest mocną stroną polskich polityków. Bo na przykład, kto z nich wie, że kandydując do Sejmu, łamią Konstytucję? Czy sięgają wzrokiem dalekowzrocznie, czy widzą tylko „jedynki” na horyzoncie?



W naszej rozmowie telefonicznej Janusz Sanocki wyraził żal i rozczarowanie faktem, że tak zwani antysystemowcy nie potrafili się na tyle zorganizować, aby zdominować Senat, wykorzystując do tego bardziej demokratyczną ordynację wyborczą do tej izby parlamentu.

Wówczas sytuacja na polskim parkiecie politycznym stałaby się co najmniej ciekawe, a Senat stałby się przeciwwagą dla Sejmu.

Ale zostawmy te dywagacje i pobożne życzenia. Polskie realia polityczne są jakie są.

A jakie są? Otóż, pojęcie demokracja jest w III Rzeczpospolitej na ustach praktycznie każdego polityka. Obywatelem wbija się do głowy, że możliwość wrzucenia do urny, raz na kilka lat, kartki do głosowania, to podstawa polskiej demokracji. Rodzące się ciągle ruchy wolnościowe, narodowe i temu podobne również nie są w stanie doprowadzić do gruntownej zmiany systemu, bowiem działają chaotycznie i dążą do zdobycia szczątek władzy – społeczeństwo traktowane jest znowu instrumentalnie.

Ruchy te nie mają umiejętności, a może i chęci na stworzenie prawdziwej alternatywy i nie wychodzą poza antysystemowe hasła, a logika systemu wciąga je w swoje mechanizmy.

Radykalna zmiana kiedyś nastąpi, bo musi nastąpić. A na razie? Na razie dalej jak w kiepskim teatrze! Celebryci, wizyty, uroczystości, wybory, medale i pomniki, rocznice, afery, nominacje i dymisje, budżety i limuzyny, podejrzane partie i śpiewanie hymnu państwowego w wielkie rocznice.

Po co to wszystko? Oczywiście, „w imię racji stanu”. Niestety, żaden z polityków nie potrafi dokładnie określić, co to za racja i jaki to stan? Potrzeba zmiany jest konieczne uzasadniona – najlepsze jest to, że wszyscy to widzą i czują, niewielu jednak ma receptę na przeprowadzenie radykalnych zmian.

W Polsce obowiązuje prawo, którego podstawa jest przestarzała i nie dostosowane do dzisiejszych potrzeb – Konstytucja. Polityczna socjalizacja społeczeństwa znajduje się w powijakach – jedni protestują, inni rezygnują, a jeszcze inni usiłują coś zmienić.

Do tych ludzi należy Janusz Sanocki. Co prawda, jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale bez tej jaskółki polskie społeczeństwo stałoby na jeszcze bardziej „straconej pozycji” i żebrało o względy u wybrańców Narodu.

Prof. Mirosław Matyja