Kanadyjska demokracja jest tak silna, że nie jest jej w stanie zaszkodzić nawet głosowanie ołówkiem – tak przynajmniej uważają wszyscy główni gracze politycznej sceny, skoro nikomu te ołówki do zakreślania nie przeszkadzają.
Pół biedy, jeśli głosowanie odbywa się maszynowo, jak to ma miejsce w przypadku wyborów prowincyjnych, gdzie trzeba flamastrem złączyć linię i włożyć kartę do maszyny, która ponoć bez żadnych kłopotów to odczyta i odnotuje, gdzie trzeba.
W przypadku wyborów federalnych mamy jednak do czynienia z tradycyjnym sposobem oddawania głosów; dostajemy kartkę, zaznaczamy krzyżykiem kogo trzeba i oddajemy pani, która odrywa od tego numerek indywidualnego go głosu i oddaje nam do wrzucenia do urny.
Problem tylko z tym, że w „kabinie do głosowania” czyli za tekturową osłonką, leżą same ołówki. U mnie w lokalu pewna pani Arabka nawet się tym nie zdziwiła, w końcu niejedno pewnie fałszerstwo wyborcze w życiu widziała, wyciągnęła więc własny długopis i zostawiła na miejscu dla kolejnych wyborców.
Dzięki temu mogłem z niego skorzystać, ale ponoć w innych lokalach wyborczych wręcz zabraniano ludziom używania własnych przyborów i tłumaczono, że ołówek to najlepszy sposób, bo władza wie co robi.
Pewnie że najlepszy, jeśli się chce wybory sfałszować, a można to zrobić na poziomie właśnie takiego niewielkiego lokalu wyborczego w którym czasem jest ruch, jak w ulu, ale czasem przed południem całkiem spokojnie, dużo możliwości.
Oczywiście, mamy to wszystko super zabezpieczone, czuwają bezstronni urzędnicy na ten czas specjalnie zatrudnieni – w moim przypadku, w mojej izbie do głosowania były to wyłącznie panie w nakryciach głowy, uśmiechały się przyjaźnie, nie wiem czy zostały w ten sposób dobrane czy akurat tak się złożyło.
Tak czy owak, wygrał znowu Trudeau, który ekstatycznie się ucieszył i wygłosił przemówienie godne przytłaczającego zwycięstwa, tymczasem uzyskał jedynie mniejszościowy gabinet, zaliczając porażkę, jeśli chodzi o bezwzględną liczbę oddanych głosów, bo na Partię Konserwatywną głosowało 34% z groszami Kanadyjczyków, a na Liberalną 33% z groszami. Niestety podział mandatów jest taki, że konserwatyści dostali wiele mniej, a liberałowie wiele więcej. Taka ordynacja.
W tych wyborach dodatkowo podzielił się konserwatywny głos za sprawą Partii Ludowej Maxima Berniera, która choć nie zdobyła żadnego mandatu to jednak w wielu przypadkach odebrała konserwatystom trochę głosów.
Tak czy owak, będziemy mieli więcej tego samego „progresywnego” premiera, który opowiada się za aborcją na żądanie, eutanazją oraz chętnie nas zglobalizuje na najbardziej nowoczesną modłę.
Takiego żeśmy sobie tutaj w Toronto wybrali, takiego lubią nowo przybyli Kanadyjczycy; w siną dal odchodzi kwestia domykania granicy w Quebecu, przez którą nielegalnie przedostają się migranci. Właśnie tak się rządzi; jednym da się marihuanę; innym dosypie do dzieci; jeszcze innym pomacha się przed oczami ekologiczną katastrofą.
No, a naszej reszcie pozostaje cieszyć się, że nadal mamy „ciepłą wodę w kranie”.

Andrzej Kumor