Pytają mnie, co między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca

cuchnie najmocniej. Jak to co, odpowiadam zdziwiony.

To samo, co od trzech dekad: szeroko rozlany geniusz.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

A to tej geniusz, a to tamtej, a to znowu tego czy owego. Dla przykładu weźmy jeden z nie ostatnich, za to rozlanych najszerzej jak tylko to możliwe, to jest geniusz Hartmana Jana. Zresztą profesora. Z tym, że bierzmy ostrożnie, jeśli do rąk. Jak powiedziałem: cuchnie niemożebnie, rozlewając się szeroko.

Przy okazji: wrogowie zaprzysięgli Hartmana powiadają, że “Profesor geniusz ma niewielki, a do tego dwa małe bąbelki”, ale ja nie wiem. Skąd miałbym wiedzieć? Na co dzień zarobiony jestem, wciąż wydzwania do mnie telefon międzynarodowy, doprać skarpetek nie mam czasu, więc szwendam się w brudnych. Ewentualnie paznokcie swoim kotom obgryzam.

ZA SWOJE

Proszę? Czemu mianowicie wzmiankowane paznokcie obgryzam swoim kotom? Co za pytanie. Spróbujcie cudzym kotom paznokcie obgryzać. Więc.

Więc może rzeczywiście zaprzysięgli wrogowie Hartmana Jana uważają, że “Profesor geniusz ma niewielki, a do tego dwa małe bąbelki”, powtórzmy dla utrwalenia, lecz nigdy, przenigdy, zasłyszanych danych nie odważyłbym się weryfikować w naturze. Czy w nie wierzę? Znaczy, w zasłyszane dane? Ależ wierzę, wierzę. Absolutnie. W wielkość profesora Hartmana wątpić nie wypada, czy nawet nie wolno wątpić. Czy raczej w wielkość u pana profesora.

Ale dzisiaj nie o Hartmanie będzie. Tytuł nie tytuł, profesor nie profesor. Hartmana Jana ukąsimy sobie przy innej okazji. Się okazja zdarzy – a zdarzy się, bez obaw – się usiądzie wokół paleniska w starannie dobranym towarzystwie, się ognisko roznieci, piwo się otworzy, czy tam grzańca uwarzy, z sokiem malinowym zmiesza się, się ukąsi pana profesora, się po ukąszeniu przegryzie, piwo, czy tam grzańca (z sokiem malinowym) popije się spirytusem, wypluje się w płomienie resztki o panu profesorze przegadane, się zapomni. Więc.

Dzisiaj więc o trendach będzie. Czy tam o trendzie. Jednym, za to naczelnym.

BRACIA W ROZUMIE

Oto zatem ów trend ogólnoświatowy, a zarazem clou idei, sedno tak zwanej “globalnej narracji”: wychować “zasób ludzki” na idiotów, do tego właściwie otumanionych, by w dalszej kolejności ów “zasób” jak otumanionych idiotów móc traktować. Wychodzi taniej, niż przekonywanie do złego całej populacji normalsów. Ekonomia first, jakże inaczej?

Ktoś pyta o szczegóły? Proszę, oto one: “wolność osobista” od dawna brzmi bezpodstawnie – na tyle mianowicie bezpodstawnie, iż w dzisiejszych czasach przekonanie o wolności osobistej prezentują wyłącznie istoty naiwne. Mało tego. Wspomniane przekonanie o “byciu wolnym” hołubią w sobie istoty naiwne ponadprzeciętnie. Dalej: demokracja przeobraziła się we współczesną doktrynę zarządzania zasobem – nie byle jakim przecież, bo ludzkim. Dalej: wolnego rynku nie ma czy to za grosz, czy to za miliard miliardów groszy, podobnie jak ze świecą szukać przyzwoitości w człowiekowatych, którym ukradziono grzech, spopielono sumienia i połamano charaktery, wysysając z nich obyczajność jak homo sapiens wysysał szpik z kręgosłupów “braci w rozumie”, to jest neandertalczyków.

DEFICYT KANDELABRÓW

Normalnie nie ma już prawie niczego normalnego, więc tak zwana nowoczesność ekspanduje w “robimy co chcemy” – czy raczej w “robimy na co nadzorcy nam pozwolą, przekonując świat, że robimy co chcemy” – więc tak zwana nowoczesność ekspanduje w luz największy we Wszechświecie. Mówią, że w większy luz i bardziej cuchnący niż przy największej szympansiej biegunce. Czy tam słoniej. Znaczy słoniowej.

Coś w tym jest, skoro kandelabrów nigdzie dziś nie uświadczymy – daremne żale, próżny trud – boć istniejące przetopiono na wszechobecny złom, nowych zaś nie produkują, a to z kolei z braku popytu. W każdym razie nic mi o masowej produkcji kandelabrów nie wiadomo – jeśli ktokolwiek widział, jeśli ktokolwiek wie, gdzie i kto ewentualnie zajmuje się wspomnianą działalnością, będę zobowiązany za sygnał.

Wspominam o deficycie kandelabrów, bo czym innym, jeśli nie kandelabrem, traktować naprzykrzającego się prostaka, który nie rozumie, albo udaje, że nie rozumie, albo rozumie i nie udaje, albo nie udaje i nie rozumie, że we współczesnym świecie wyłącznie bicie po pysku, ostatecznie pranie po mordzie, a jedno i drugie kandelabrem właśnie, daje niejakie perspektywy, prawda, że dość wątłe, by wychować absztyfikanta na człowieka świadomego siebie i zagrożeń dla kultury, która wydała go na świat?


PRZEBRANI ZA PUSTKĘ

Dość wątłe perspektywy, powiadam, skoro dziś nawet wychowywaniem naszych następców zajmują się media, chciałoby się rzec: media-sredia, czy wręcz: mendia, za pomocą degenerującego przekazu tresujące jednostki do poziomu intelektualnego przypominającego poziom intelektualny knura we wrotach masarni przy Wiertniczej. Co najwyżej knura. Czy tam cielaka, unieruchomionego na stanowisku rzeźnym w ubojni na Czerskiej.

A obie, znaczy masarnia i ubojnia, wielce nowoczesne, proeuropejskie i w ogóle nie ma to, tamto. Cut-miut świecidełka oraz duchy wychowanków Buły Edmunda. Czy tam Kiszczaka Czesława. Czy tam Dukaczewskiego Marka. A wszyscy generałowie. Z tym samym stopniem, można gorzko zakpić. Bo przecież tym akurat duchom sprzeciwiać się niebezpiecznie. No tak, czy nie tak? No tak.

Tymczasem w tak zwanym międzyczasie, tak zwany lud, co parę lat zwany również elektoratem, coraz rzadziej uczęszcza na niedzielne msze święte, coraz częściej odwiedzając kina i galerie handlowe, a w wersji “człowiek odpowiednio nowoczesny i należycie postępowy, a do tego wyrafinowany artystyczne”, inne jakieś tam wernisaże odwiedza, błąkając się po galeriach “sztuki współczesnej” i zachwycając pustką przebraną za wartość.

WŁASNE ZDANIE MIEĆ

Wieczorami zaś, udawszy się już na spoczynek, zamiast modlitwy, człowiek odpowiednio nowoczesny i należycie postępowy (i wyrafinowany artystyczne) nawozi umysł TVN-em. Generalnie i niezależnie od pochłanianego bezprzytomnie me(n)dium: nawozi umysł łepkowszczyzną tryskającą z fabuły osiemnaście tysięcy trzysta pięćdziesiątego czwartego odcinka ulubionego serialu. By tuż przed snem ogarnąć zmęczonymi oczy, stronę czy dwie najnowszego “bestsellera” autorstwa najpoczytniejszego aktualnie autora, którego książki w milionowych nakładach – i tak dalej, i tak dalej – a wszystko powyższe po to tylko, żeby przed trzecim ziewnięciem “wyrobić sobie własne zdanie” o tym, o tamtym, o owym. Czy tam hurtem o wszystkim. Wszak człowiekom odpowiednio nowoczesnym, należycie postępowym oraz artystycznie wyrafinowanym, mie uchodzi własnego zdania nie mieć.

Dosyć. Pora na przypomnienie finalne, z dzisiejszych przypomnień najważniejsze. Oto słowa Stanisława Michalkiewicza, wypowiedziane krótko po sejmowym wystąpieniu nadwiślańskiego ministra od spraw zagranicznych, Czaputowicza Jacka. Michalkiewicz mianowicie zauważył, zresztą nie po raz pierwszy i raczej nie ostatni, że: “W sprawach istotnych dla państwa i narodu, obóz rządowy i opozycja zachowują się identycznie, tocząc na użytek publiczności tylko takie walki kogutów, w których gdakanie podnosi się aż pod niebiosa, wokół sypią się pióra – ale Polska żadnej korzyści z tego nie ma”.

***

Bingo. Jak w innym miejscu i przy innej okazji, choć nie wyłącznie w kontekście miejsca kształcenia ministra Czaputowicza, ktoś równie przytomny co sam Michalkiewicz, dopowiedział: “Jeśli ludzi do zarządzania państwem przygotowuje Uniwersytet Warszawski, to kadr dla realizacji porządnej strategii dla rozwoju państwa polskiego nie widzę”.

Wykorzystam okazję, by siebie dodać, że jeśli podbudowę mentalną dla wzmiankowanych kadr miałby wykuwać Uniwersytet Jagielloński, dajmy na to przy współudziale tamtejszego Instytutu Filozofii, czy tam Zakładu Filozofii i Bioetyki UJ (prowadzanych na manowce za przewodem Jana Hartmana) – wówczas “kadr dla realizacji porządnej strategii dla rozwoju państwa polskiego” nie widziałbym tym bardziej.

I tyle gorzkiej puenty wystarczy aż nadto. Tak sądzę. W każdym razie na dziś.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl