Wspomina doktor Zdzisław Kryński (odc. 9)

Irena naturalnie zaczęła naciskać na wyjazd, bo to już pokłóciła się ze wszystkimi.

W Scarborough, kupiliśmy piękny architektonicznie dom na Rouge Hills Street i zacząłem praktykę w Toronto.

W tym czasie Krzysztof był już w college, a Grzegorz w high school w VII klasie w Messene w USA. Na weekendy przywoziłem go do Toronto.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Irena ciągle studiowała i zdawała bezskutecznie. Dowiedzieliśmy się o kursie przygotowawczym trwającym dwa tygodnie i kończącym się egzaminem. Pojechała tam, ale i to nic nie pomogło. Po prostu nie mogła się przestawić na multiple choice system.

Zdecydowaliśmy, że pojedziemy na jakiś czas do Londynu w Anglii i tam zacznie pracować w szpitalu. Była tam około 6 miesięcy, pracowała w jednym ze szpitali, no i nic z tego nie wyszło. W domu nie mogła siedzieć bez pracy, napięcie wzrastało, życie stawało się nie do zniesienia.

Któregoś dnia otrzymałem list z mennicy w Londynie, że z okazji dwudziestopięciolecia małżeństwa królowej Elżbiety z księciem Filipem wykuto dla Cayman Is. złote monety i można je zamówić. 6 monet na osobę zamawiającą. Wysłałem zamówienie, ale nikt nie słyszał o takiej wyspie. Zajrzałem do encyklopedii – nazywała się kiedyś „Tortuga” i leży między Kubą, a Jamajką.

W szpitalu Scarborough General pracował w Emergency Room lekarz z Jamajki, który był synem gubernatora. Rozmawiałem z nim często. Niektóre prowincje Kanady uznawały dyplomy uniwersyteckie z Jamajki. Przez tę znajomość namówiłem Irenę, aby spróbowała tam pojechać i zdawać. Miałaby dobry dyplom na kolonie angielskie.

Pojechała tam na 2 tygodnie i zdała ten egzamin.

W międzyczasie nadeszła zima. Zdecydowaliśmy się pojechać z państwem Nyka na 2 tygodnie na Bahamas, ale przedtem też chcieliśmy zobaczyć jak wygląda Cayman Island. Lot z Miami trwał półtorej godziny. Zobaczyliśmy maleńkie lotnisko, wyspę całą zieloną, kilka małych hoteli między innymi Holiday Inn. Dookoła piękna plaża, ludzie bardzo sympatyczni. Po 2 dniach pobytu na plaży zaproponowałem, aby zwiedzić miejscowy szpital. Budynki małe, drewniane. Przyjął nas Medical Officer dr McGladdery. Okazał się niezmiernie sympatycznym człowiekiem. Oprowadził nas po szpitalu i po dłuższej rozmowie zaczął się żalić, że jeden z lekarzy musi wyjechać na dwa  miesiące do Anglii i nie ma zastępstwa. Wtedy zaproponowałem, że może moja żona mogłaby go zastąpić. Irena zgodziła się, chociaż nie bardzo chętnie.

Dr  McGladdery obiecał napisać do nas list w tej sprawie. Wakacje mieliśmy bardzo miłe. Po paru tygodniach nadszedł list z Cayman z zaproszeniem do pracy na dwa miesiące. Żona pojechała tam, a ja obiecałem, że będę przyjeżdżał co miesiąc na parę dni.

Teraz moje życie stało się łatwiejsze, zostałem w Toronto wraz z Grzegorzem, Krzysztof był już żonaty, właśnie kończył studia uniwersyteckie w USA. Moja praktyka lekarska rozwijała się bardzo dobrze, dom prowadziła pani Krysia, która przyjechała do rodziny na rok po to, aby zarobić trochę na życie w Polsce.

Po dwóch miesiącach Irena zaproponowała, że może kupimy plac, wybudujemy dom i ona otworzy tam swoją praktykę. Pomysł był dobry. Zdecydowaliśmy się, że wówczas ja będę dojeżdżał co 6 tygodni na tydzień i też będę przyjmował pacjentów, a po pewnym czasie też przeniosę się na wyspę.

Życie na wyspie układało się bardzo przyjemnie. Mieliśmy już masę znajomych, z którymi ciągle spędzaliśmy czas na przyjęciach i spotkaniach. Ludności na wyspie było około 4 tys. (1972 rok). Połowa ludności to rodziny byłych niewolników, w większości bardzo przystojni ludzie różnych wymieszanych raz.

Byliśmy częstymi gośćmi w domu gubernatora, doktora McGladdery, jak też i innych lekarzy. Widywaliśmy się też z panem Thompson. Zauważyłem już wówczas, że bardzo podoba mu się Irena.

Krzysztof po skończonych studiach dostał pracę na Jamajce, w Kingston. Wyjechali stamtąd w okresie przemian politycznych. Bonny, jego żona urodziła córeczkę – Krystynę. Wtedy przenieśli się do Kolorado do jej rodziców.

Ponieważ Krzysztof miał trudności w znalezieniu pracy, zdecydował się wstąpić do armii. W 1975 r. dostał rangę porucznika i zaczęto go szkolić do pracy przy ambasadach, jako chargé d’affaires.

Był rok 1976.

Wyjechaliśmy na wakacje. Zwiedziliśmy Islandię, statkiem opłynęliśmy Morze Śródziemne. Kiedy byliśmy na Morzu Śródziemnym otrzymaliśmy na statek wiadomość telefoniczną z USA . Dowiedzieliśmy się, że Krzysztof jest ciężko chory i przebywa w szpitalu. Myślałem, że nie przeżyję tego czasu, kiedy lecieliśmy do Kolorado.

Okazało się, że jest to nowotwór układu limfatycznego, z przerzutami do płuc. Zaczęła się gehenna chemioterapii, naświetleń i zabiegów. Z armii otrzymał zwolnienie i emeryturę. Cała rodzina była zrozpaczona, a nadzieja na wyleczenie bardzo mała. Jego starsza córeczka miała 3 lata, młodsza –  Kathy zaczynała chodzić.

Ja byłem zupełnie załamany łzy same cisnęły mi się do oczu, gdy tylko zaczynałem o nim myśleć. Co 2 tygodnie dojeżdżałem do niego do Kolorado na 2 – 3 dni. Stan jego zdrowia poprawiał się nieco i znów był nawrót i znowu nowe ogniska. Składałem różne przysięgi sobie i Bogu modląc się o jego zdrowie.

Któregoś dnia zadzwonił do mnie i zapytał czy dla niego już nie ma żadnej nadziei. W tym momencie przypomniałem sobie o ziołach Indian – którymi ich szamani leczyli ludzi od pokoleń, a obecnie były one badane przez laboratoria rządowe w Ottawie. Powiedziałem mu o tym.

Po pewnych kłopotach uzyskałem z Ottawy parę butelek wyciągu z tych ziół i przesłałem do Kolorado. Poradziłem mu, aby nie przerywał leczenia szpitalnego, a te zioła brał dodatkowo.

Po miesiącu zadzwonił do mnie: tato, wszystko się cofnęło. Czuję się dobrze.

Stał się chyba cud, nie chciałem wierzyć własnym uszom. Brał te zioła przez kilka lat.

Nadszedł rok 1979. Stosunki rodzinne między mną, a moją żoną stały się nie do zniesienia. Żona naszego znajomego pana Thompsona popełniła samobójstwo, a ja po paru miesiącach dostałem list z Cayman, że Irena prosi o zgodę na rozwód. W tej sprawie dostałem list od adwokata. Poleciałem na Cayman, moja żona umieściła mnie w hotelu, a z sądu otrzymałem zawiadomienie o sprawie rozwodowej.

Sprawa odbyła się bez mojego udziału, jedynie reprezentował mnie adwokat. Irena jako powód rozwodu podała to, że ją porzuciłem i zostawiłem samą.

Przyznam się, że odetchnąłem i poczułem ulgę, gdyż ostatnie lata były jedną wielką męczarnią wśród ciągłych awantur. I tak, po 35 latach małżeństwa znowu zostałem samotnym kawalerem.

Praktyka moja układała się dobrze. Mieszkałem w apartamencie. Grzegorz – mój młodszy syn – ożenił się z koleżanką ze studiów, bardzo miłą i elegancką pochodzenia włoskiego panną z zamożnej rodziny. Ja, będąc teraz samotnym, zacząłem być częstym gościem na czwartkowych obiadach w klubie polskim przy SPK. W klubie tym mieściło się również między innymi Stowarzyszenie Polskich Inżynierów. Pewnego dnia spotkałem tam bardzo miłą panią, pełniącą funkcję sekretarza tego stowarzyszenia – inżynier Elżbietę Dobrowolską z domu Kołaczkowską.

Przedstawiłem się i zaprosiłem do wspólnego stolika na obiad. Tak to się zaczęło i po kilku miesiącach znajomości zdecydowaliśmy się na ślub, który odbył się w Mississauga w towarzystwie 4 osób.

Zacząłem nowe życie, w zupełnie innym układzie. Oboje pracowaliśmy, wyjeżdżaliśmy poznając świat: Hiszpania, kraje Afryki Południowej, Dania. Wreszcie w 1981 roku wyjazd na Światowy Zjazd Otolaryngologów do Budapesztu.

Przy okazji spotkaliśmy się z Wandą i jej mężem Zygmuntem, Stefanem i Dodą Żebrowskimi, Bogdanem i Marysią Kołaczkowskimi oraz z Anią Sakowicz. Mieszkanie w hotelu było bardzo eleganckie i duże. Ganialiśmy całą dziewięcioosobową gromadą po Budapeszcie. Wszyscy oni robili zakupy na wywóz do Polski, bo w krajowych sklepach nie było nic, gdyż był to okres stanu wojennego.

Wracaliśmy do Kanady przez Jugosławię i Niemcy jadąc samochodem. Zwiedziliśmy po drodze wiele ciekawych rzeczy, no i nie omieszkaliśmy, ja po raz drugi, odwiedzić Postojną Jamę, gdzie ciągle jest co oglądać.

Czas teraz upływał spokojnie, ale bardzo szybko. Ciągle coś się działo. Krzysztof – chwała Bogu – czuł się doskonale. Grzegorz założył przedsiębiorstwo budowlane i powodziło mu się dobrze, ja nareszcie miałem  spokój i miłe życie w domu. Elżbieta z chłopcami i wnuczkami miała miłe i dobre stosunki. Z Cayman dochodziły złe wieści. Irena sprowadziła z Polski swoją matkę, co nie pomogło jej w pożyciu z nowym mężem. Matka po roku pobytu na wyspie zmarła, a Irena wkrótce rozwiodła się po raz drugi.

My z Elżbietą wyjeżdżaliśmy co sześć tygodni – najpierw na Antiguę, później na Cayman.

Nadszedł rok 1985. Uzyskaliśmy zwolnienie z polskiego obywatelstwa i zdecydowaliśmy się polecieć do Polski na 2 tygodnie.

Wrażenie po 25 latach było okropne – brudne, zaniedbane ulice, dziury w jezdni i na chodnikach, brak podstawowych rzeczy i artykułów spożywczych, kolejki po chleb w piekarniach.

Tak wyglądała wówczas Polska. Zadzwoniłem do Borejko–Chodkiewiczów i powiedziałem, że mam polecenie spotkania się z nimi od doktora Kryńskiego.

Zaprosili nas na następny dzień.

Idąc do ich domu na ulicę Saską, w oknie – zobaczyłem ich oboje – czekających na nas.

Zarówno niespodzianka, jak i samo przywitanie było niesamowicie wzruszające.

Naszym rozmowom nie było końca, a samo przyjęcie trwało przez kilka godzin, gdyż po latach mieliśmy sobie wiele do powiedzenia.

Nasza Warszawa zrobiła na nas wrażenie miasta rozpadającego się. Trotuary i jezdnie zdewastowane. Sklepy zaniedbane. Przykro było patrzeć na ciągnący ulicami szary, ubogo wyglądający tłum.

Zadzwoniłem do mojej koleżanki Basi Olszewskiej i umówiłem się z nią na spotkanie w Hotelu Europejskim, na które ona miała zaprosić również – naszych wspólnych przyjaciół. Zebrało się nas około 10 osób. Spotkanie rozpoczęło się tym, że najpierw nakrzyczano na mnie, za to że po wyjeździe nie odezwałem się ani razu. Wysłuchałem wszystkich z „pokorą”, no i zaraz potem – wszyscy poczuliśmy się jak przed laty. Zamówiłem herbatę i ciastko, spróbowałem herbatę z przerażeniem krzyknąłem.

-Co to jest?

Wszyscy zaczęli się śmiać, mówiąc że to nie trucizna, i nie od razu zabija, to po prostu nasza woda z Wisły, czyli połączenie fenolu i innych mieszanek.

Zostałem, wraz z kilkoma kolegami i koleżankami, zaproszony na kolację do Barbary. Czas mijał bardzo szybko.

Pojechałem do Rembertowa, gdzie odnalazłem pielęgniarkę – Irenę Wojciechowską – znajomą z okresu mojego pobytu w tym mieście. Okazało się, że reszta lekarzy i personelu z okresu wojny już nie żyje. Przeszliśmy się do szpitala, gdzie obecnie znajduje się przychodnia lekarska. Bardzo chciałem odnaleźć i odwiedzić innych znajomych, ale niestety Irena nic o nich nie wiedziała. Wybraliśmy się do Łodzi, aby odwiedzić moją siostrę – Wandę. Przy tej okazji okradli nas w pociągu na Dworcu Głównym, gdzie skradziono nam kilkaset dolarów i dowody osobiste.

Łódź zrobiła na nas przygnębiające wrażenie: brud i bieda.

Pierwsze po latach, wakacje minęły szybko, a my – od tego czasu zaczęliśmy odwiedzać Warszawę każdego roku.