Sobota rano. Nie wstaję, bo jeszcze szarówka. Z reguły wstaję wcześnie, bo mam takie dobre chłopskie (ach, przepraszam rolnicze) geny, i lubię zaczynać dzień tak jak przystało w dobrej rodzinie od wczesnego ranka. Ale nie mogę spać. Sprawdzam godzinę. Już wpół do ósmej, tylko że ciągle szaro. Ta szarość mnie zmyliła. Po pierwszej kawie wyglądam przez okno. Dalej szaro. O godzinie 9-tej zrobiło się pochmurnie, więc szarość zintensywniała.

Co robić, ach co robić, żeby się nie dać i nie popaść w taką samą szarą melancholię. Teraz się już tego słowa ‘melancholia’ mało używa, więc nie chcę popaść w szary nastrój. Kiedyś to się szło pod wieczór do sąsiadki na skubanie piór na pierzyny. Ale kto to pamięta, i kto robi? Tak po prawdzie ja też nie pamiętam, ale pamiętam, że mi mama z babcią opowiadały. Na zakończenie były tak zwane wyskubki, i gospodyni, u której darło się pierze, szykowała dobre jadło, i coś na ząb. A to na ząb to znaczyło coś do wypitki. Na wyskubki byli zapraszani także chłopi, ach przepraszam rolnicy. A po naszemu faceci. Pogawędki ciągnęły się  długo w noc. Wspomnień i emocji musiało starczyć do wiosny. A tu nawet nie ma gdzie pójść, żeby się rozweselić, bo prawie wszystko zamknięte na szlus. Oprócz sklepów monopolowych i dużych korporacyjnych sieciowych sklepów. Małe biznesy skazano na zagładę. Ach, zakończyć z tymi szarymi myślami, bo szarzeje coraz bardziej. Telefon. Zadzwoniła koleżanka, z nadzieją pyta co u mnie słychać. Co ja jej będę mówić? Więc pytam a co u ciebie z nadzieją, że mnie rozpogodzi. A ta mi mówi, że u niej nic.

– Jak to nic? – pytam.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

– A nic. Kot śpi, ja też podsypiam. Czytam.

– A co ciekawego czytasz? – dramatycznie próbuję zaczepić się o jakikolwiek grunt, żeby wyleźć z grzęzawiska szarości.

A ta mi opowiada jak to na Internecie zaczyna się czytać, i potem wchodzi na coś innego, i jeszcze coś innego. Więc zamiast mi powiedzieć, o czym czyta, to mi mówi jak czyta. Och! Powiedziałam, że muszę coś pilnego skończyć. Postanowiłam zadzwonić do zazwyczaj pogodnej osoby. A ten mi z kolei mówi, że go boli biodro. I zaczyna opowieść od Lenino do Berlino, o tym jak to kolano, ale to właściwie biodro, bo jak jest problem z biodrem to kolana płaczą. Uch! Nawet poetycznie, ale wcale nie kolorowo.

Tego też pożegnałam pod pretekstem telefonu z pracy. Dobrze, że nie zapytał, dlaczego pracuję w sobotę. Po raz trzeci nie próbowałam.

Zabrałam kijki do chodzenia i poszłam w pole. Jak wróciłam, to mnie gorąca herbatka z rumem ładnie rozgrzała.

Resztę dnia spędziłam na pożytecznych przedświątecznych porządkach, i na czytaniu interesujących rzeczy. Żeby nie zapomnieć, to podkreśliłam mazakiem na żółto co istotniejsze. Będę miała o czym mówić, jak ktoś zadzwoni  i opowiem o czymś ciekawym.

A szaruga?  Może być gorzej, bo na przykład na dużym terenie Kanady szaruga i noc trwa przez kilka miesięcy. A u nas już tuż, tuż a będzie lepiej. Po świętach Bożego Narodzenia zaczyna przybywać dnia, a na Nowy Rok, będzie go już więcej o cały  barani skok.

MichalinkaToronto@gmail.com

A pierzynki usypane z takiego pierza były praktycznie niezniszczalne. Jedyne to mogło im zaszkodzić to wietrzenie na dużym mrozie, bo wtedy pierze się ‘kudłaciło’.  Nie wiem co to znaczy, ale pewnie tak jak nieczesane włosy na głowie zamieniają się w kudły, tak i pierze na mrozie zamieniało się w coś podobnego. A tu nikt pierza dzisiaj nie skubie długimi zimowymi i szarymi wieczorami.

Co roku dokupywałam szklanych świecidełek  wyprodukowanych w Polsce w sklepie Winners. Ale są one w Toronto zamknięte.

Jest walczący o przetrwanie sklep polski Agatka, ale to jest w Mississauga na plazie Wisła, i trudno tam dojechać publicznym transportem.