Kontynuujemy druk nigdzie nieopublikowanych wspomnień – zapisu dziejów jednej polskiej rodziny, wyimka polskich losów. Tragiczna historia naszych ziem, w wielu wypadkach przerwała ciągłość międzypokoleniowych relacji, dlatego tak ważne są dzisiaj opowiadania o tym, jak było; jak było naprawdę…


W środku grupy (z przodu) Jan Kramarski i Helena z Wilczyńskich Kramarska, rodzice Krystyny Kramarskiej-Anyszek, autorki Książki Babci.

Po upływie kilku lat z kolei ja odwzajemniłam się cioci doglądając jej dzieci, dla których mogłam być już opieką jako dziewięcioletnia dziewczynka, a zawsze bardzo lubiłam dzieci.
Ciocia miała ich troje: Marysię, Jacka i Zosię. Z rodziną cioci Janki stykaliśmy się codziennie, bo długi czas i ona mieszkała w domu babci. Stąd z dziećmi jej powstała większa zażyłość, niż z innymi kuzynami. Pamiętam, kiedyś mały Jacek udał się na wędrówkę i nikt nie wiedział, w którą stronę. Cóż za popłoch zrobił się w rodzinie. Wszyscy rozbiegli się na poszukiwania. A malec usiadł na kamieniu nad Wisłą i patrzył, jak woda płynie. Rzeka była ogromna, w stadium wylewu, z daleka widać było chłopca niby maleńką, kolorową kropkę nad szarą rozlaną wodą. Obyło się bez obicia skóry, Jacek schronił się u babci. Ale widocznie miał zacięcie do turystyki.

Na drugi raz potajemnie wyszedł z domu i wsiadł do tramwaju na pętli pod Norbertankami. Konduktor widząc dziecko bez opieki zaczął go wypytywać gdzie mieszka, dokąd chce jechać. Jeszcze niewiele się zdążył dowiedzieć, bo chłopczyk podał adres: Tam, gdzie Anielka i porzeczki i agrest, a już dopadnięto zbiega. Jak stąd widać, Anioł Stróż miał zawsze dużo do roboty w domu mojej babki.

Ciocia Janka miała bardzo kochającego męża, i takiego nieco nowoczesnego, bo nieraz stawał jej do pomocy w pracach domowych, co wtedy nie było jeszcze w modzie. Będąc młodym technikiem budowy maszyn, w chwili wybuchu wojny wstąpił do Legionów J. Piłsudskiego. Z pierwszymi oddziałami, tzw. kadrówką, pomaszerował na wojnę. Zdobył wysokie odznaczenie za waleczność. Gdy inni ludzie z podobnym startem porobili niesłychane kariery, on tego nigdy nie wykorzystał. Po wojnie wrócił do pracy, borykał się z bezrobociem, chociaż był zdolnym wynalazcą, skończył studia i uzyskał stopień inżyniera. Dzielnie przezwyciężał przeszkody.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Łatwo dostosowywał się do zmieniających się warunków życia. Inżynier Franciszek Rutkowski (bo o nim mowa) doczekał sędziwego wieku i jako nestor cieszył się ogólną sympatią rodziny. Fizycznie świetnie się trzymał. Jeszcze mając osiemdziesiąt lat potrafił dorosłego chłopaka wyrzucić za kołnierz z klasy, bo mając tyle lat nie zaprzestał uczyć przedmiotów zawodowych w technikum.

Należy zaznaczyć, że zięciowie udali się babci, miała idealnych zięciów, ale też daleka była od przysłowiowych teściowych. Nigdy nie mówiła o ludziach źle i nie powtarzała plotek, wszystkim się dzieliła, dla siebie nie miała wymagań. Rutkowscy nie mieszkali w Krakowie zawsze. Zrobili kilka wypadów w Polskę, bo wuj chciał znaleźć sobie jakiś warsztat pracy. Byli w Lubartowie, Hrubieszowie, Skrobowie, zawsze w Lubelskiem, potem już blisko, w Swoszowicach. Mieszkanie w domu babci czekało ciągle na powrót. Wreszcie zamieszkali na długie lata przy ul. Królowej Jadwigi 29.

Rutkowscy zawsze okazywali mi dużo serdeczności. Dowodem tego jest choćby ich piesza wędrówka na mój ślub ze Swoszowic do Krakowa, gdy zawiodła komunikacja. Ciocia była już wtedy osobą niemłodą i słabego zdrowia. Marysia, przez moje córki nazywana Totą, jest chrzestną matką mojej córki Krystyny (mamy Iwonki). Z Jackiem (wtedy już Jackiem Rutkowskim) pewną cząstkę życia spędziliśmy w Gliwicach i tam, mimo różnicy lat, zbliżyło nas bardzo wielkie przywiązanie i tęsknota do rodzinnego miasta, co Krysia, żona Jacka, określiła jako „szowinizm krakowski”, bo mogliśmy godzinami wspominać. Inż. Jacek Rutkowski i Krystyna z Tworkiewiczów mają dwoje dzieci: Piotra i Katarzynę, mieszkają w Krakowie na osiedlu „Widok”. Najmłodsza z dzieci cioci Janki, Zofia z Rutkowskich Tolińska jest chrzestną córką mojej mamy. Zosia kiedyś przyszła do domu i mówi do matki: Ciocia Hela dała mi takie jabłko, ale to nie było jabłko, nazywa się zipa (rzepa).

Ale wracajmy do charakterystyki mamy. Mimo wielkiej zażyłości, jaka nas z nią łączyła, mama cieszyła się u nas aż do śmierci najwyższym autorytetem. Po zgonie ojca, chociaż wszyscy oprócz brata Stefana byliśmy dorośli, głową rodziny była właściwie mama. Zawsze liczyliśmy się z jej zdaniem i chętnie słuchali jej zdrowego sądu. Bardzo ładnie wchodziła w wiek sędziwy, nikt nie mógł jej określić mianem staruszki. Była zgrabną, zawsze z szykiem, choć skromnie, ubraną starszą panią. I tak było zawsze.

Popielata blondynka, wysoka, przystojna i prosto się trzymająca, mama była w każdym czasie modnie i stosownie ubrana. Oczywiście w młodości miała znacznie większą obfitość strojów, niż w późniejszych latach. To jest zupełnie zrozumiałe.

W dzieciństwie do wielkich przyjemności zaliczaliśmy asystowanie mamie albo ojcu przy robieniu porządków w szafach. Każde z nich zawsze robiło to osobiście w swojej szafie. U mamy były koronki, żaboty, wachlarze, pióra, suknie z trenami, sterty kapeluszy o przeróżnych kształtach (wtedy panie zawsze chodziły w kapeluszu) i przedmiot naszego zachwytu: biała parasolka ze szwajcarskim haftem, która miała chronić przed opalenizną. W małym pudełeczku zebrane były „precjoza”, z których mnie bardzo podobały się liczne breloczki od srebrnej bransoletki: śliczny, maleńki dzbanuszek i dzwoneczek, jaki noszą owce. Był także maleńki srebrny zegarek kieszonkowy. Zegarków na rękę panie nie nosiły. Ten był zamknięty w kopercie, na łańcuszku wieszało się go na szyi, a nosiło w kieszonce naszytej na spódnicy. Taki sam zegarek miała ciocia Janka, a wujek Kazek, wtedy student, miał zegarek na ręce, tylko on. Zegarek był niklowy i miał dla zabezpieczenia szkiełka niklową, grubą kratkę, można z nim było cuda wyczyniać, bo był zabezpieczony. Potem dał go Marianowi.

Jan Kramarski (1881 – 1937), ojciec Krystyny Kramarskiej-Anyszek, autorki Książki Babci

U ojca w szafie był tak skrupulatny porządek, że w nocy bez światła mógł wydobyć z niej potrzebny przedmiot. Tu znów zachwycał nas cylinder z kreciego futerka, umieszczony w specjalnym pudle łącznie ze szczoteczką do gładzenia go; galowy mundur wojskowy, do niego nakrycie głowy o dziwnym formacie z kogucim piórem, połyskujący zielono i szabla ze złotą kitą. Uczyliśmy się nazw ubiorów: z ogonem to frak, surdut trochę dłuższy niż normalny to anglez, spodnie w paseczki to wizytowe i.t.d. U ojca w najmniejszych pudełeczkach były nasze zęby mleczne, każdego w osobnym pudełeczku. Gdy wyszłam za mąż, ojciec przekazał zęby Krysi mojemu mężowi, oczywiście żartem, jako nieodzowną cząstkę mnie.

Mama jako dziecko chodziła do szkoły parafialnej ufundowanej przez Norbertanki, nad brzegiem Wisły. Szkoła była koedukacyjna, stąd nieraz w późniejszym wieku wskazywała nam mama swoich kolegów, którzy zawsze witali ją serdecznie, bo była nie lada „wybijokno” i potrafiła w figlach przewyższyć niejednego chłopaka. Przytoczę jeden przykład. Pewnego razu w szkole podstawowej (wtedy ludowej) nauczyciel całą klasę zamknął za karę w pomieszczeniu na piętrze i poszedł do mieszkania. Ile czasu miał trwać ten areszt nie wiadomo. Gdy dzieci bardzo zgłodniały, postanowiły się uwolnić i wtedy chłopcy jako jedyną drogę wskazali rynnę przytykającą do okna, po której można było zjechać w dół. Największy ryzykant wypróbował drogę. Nauczyciel zapomniał o tej karze, ale wreszcie przypomniał sobie i pędził, aby dzieci wypuścić w chwili, kiedy właśnie Helena (moja mama) jako pierwsza zaczęła się zsuwać. Włosy stanęły mu na głowie, a jej również, tylko nie z tego samego powodu. On drżał z obawy, co będzie, jak się dziecko zabije, a ona wyobrażała sobie, jakie zbierze lanie, ale nie miała powrotu. Do góry wrócić się nie dało. Skończyło się na strachu. Nauczyciel był szczęśliwy, że obeszło się bez wypadku.

Młode ciotki Heleny, Wiktoria i Maria Modelskie, mieszkające w sąsiedztwie, nigdy nie wiedziały, jaką niespodziankę szykuje im mała Hela. To po kryjomu używała ich kosmetyków, w najnowszym kapeluszu ciotki pojechała do siana, bo dziewczynki musiały dbać o cerę i chronić ją przed słońcem. Ciotka zmartwiała ze zgrozy, jak zobaczyła, w jakim stanie jej śliczny kapelusz ledwo trzyma się na głowie rozbawionej dziewczynki. Albo, gdy cała rodzina w skupieniu słuchała następnego odcinka „Ogniem i mieczem” w prenumerowanym czasopiśmie, wpadła z głośnym okrzykiem: Bohun!!!, aż wszyscy zerwali się jak do ucieczki. A spała tak, że gdy kiedyś brat rozłożył jej łóżko, nie czuła tego i dalej spała na podłodze. Od tego czasu brat jej mówił, że nie może wyjść za mąż, bo przy tak śpiącej mamie dziecko zakrzyczy się na śmierć. Ten talent odziedziczyłam po mamie, nieraz z tego powodu dostałam burę. Kiedyś, już będąc studentką, usnęłam siedząc na kanapie między Marianem, a moim przyszłym mężem. Oni sobie dyskutowali, a ja zdrzemnęłam się na chwilę. Akurat przyszła mama. A to panna, co śpi nie zważając na towarzystwo młodych ludzi!! powiedziała z oburzeniem. Była bardzo uważająca. Wydawało jej się to niesłychane. Przeszłam jej oczekiwanie.

Raz w kinie usnęłam tak, że widziałam tylko początek, a obudziłam się, gdy młodzi całowali się na zakończenie filmu i nieopatrznie zapytałam, kto to. Tym razem mama się przeraziła. Myślała, że mam gorączkę, bo jakże można sobie to wytłumaczyć, gdy ktoś po obejrzeniu filmu nie poznaje głównego bohatera.

Krystyna Kramarska (w kapeluszu). Kraków, Planty, 17 września 1930.

Wyższe klasy skończyła mama u S.S. Prezentek przy ul. św. Jana, a potem u S.S. Duchaczek przy ul. św. Tomasza, bo u Norbertanek była szkoła tylko dla pensjonarek. Nauka odbywała się dwurazowo z przerwą na obiad. I wyobraźcie sobie, że to dziewczę dziesięcioletnie dwa razy dziennie wędrowało z Półwsia do szkoły, a tramwajów w tamtym kierunku jeszcze nie było. Były już konne tramwaje, ale tylko w starym mieście. Nieraz była obładowana owocami, które z własnego ogrodu nosiła koleżankom zamkniętym w pensjonacie.

Mama bardzo lubiła czytać i to pozostało jej na zawsze. W klasztornych szkołach duży nacisk kładziono na roboty ręczne. Mama znała właściwie wszystkie „sztuczki” wchodzące w zakres tej dziedziny wiedzy, nawet robienie strzyżonych dywanów. Babcia dodatkowo posyłała ją na naukę dziania na drutach, W ten sposób chciała utemperować żywą jak iskra dziewczynkę, która w życiu okazała się energiczną, samodzielną i bardzo wartościową kobietą. Szyć na maszynie i kroju nauczyła się sama, po prostu na własnych dzieciach, a robiła to w takim tempie, że potrafiła mnie i siostrze uszyć sukienki w ciągu jednej doby. Szydełkowanie traktowała jako odpoczynek po domowej krzątaninie. W pamiętniku wpisała mi wiele mówiące słowa: Orłem przez młodość człowiek przeleci, przez życie idzie oraczem. Wytrwaj!.

Wydatki domowe prowadziła bardzo racjonalnie, ojciec nigdy jej nie kontrolował. Nie słyszałam, aby z tego czy innego powodu były między nimi jakieś spory. W ogóle moi rodzice nigdy się nawet nie sprzeczali. Ojciec, przez nas tytułowany „tatusiem”, był jedyną osobą dostarczającą środków utrzymania. Jeżeli mama załatwiała jakiś duży sprawunek dla nas, dzieci, nigdy go nie kwestionował. Gdy byliśmy mali, pytał tylko „czy drogi”, potem zawsze pytał „czy ładny”. Nie lubił rzeczy brzydkich, ładnymi głośno się zachwycał, brzydkich nie omieszkał zganić.

Pamiętam, byłam sporą już dziewczynką, gdy w Krakowie koncertował Paderewski i z tego względu było w mieście wielkie poruszenie. Wieczorem ojciec rozprawiał coś na temat koncertu, a Mamusia wysunąwszy jeden palec spytała go: A ty wiesz, że Paderewski tym palcem nie gra? Tatuś aż się poderwał: Co ty mówisz, może ma sparaliżowany? A mama na to: Nie, tylko to jest mój palec, a on gra swoim. Ojciec nic się nie odezwał, ale za parę dni, w czasie obiadu mówi: Lasak kopyta wyciągnął (Lasak to był szewc, który robił rodzicom buty na zamówienia). Mama głośno się zdziwiła: Co ty mówisz, umarł? A ojciec Nie, z butów wyciągnął. Masz za swojego Paderewskiego.
Ojciec mój, Jan Kramarski, był człowiekiem ogromnie solidnym i bardzo słownym. Nigdy nikogo nie zawiódł. Podstawą małżeństwa, które jako 25-letni młodzieniec zawarł z 24-letnią panną Heleną była miłość. Pozostali jej wierni do końca. Jak się poznali, nie wiem, jakoś nie wpadłam na to, aby zapytać.