Dzisiaj o wartościach w polityce zagranicznej. Od jakiegoś czasu Kanada promuje wszędzie na świecie tzw. „kanadyjskie wartości”; dawniej określano w ten sposób demokrację i tzw. rządy prawa, dzisiaj – od kiedy nowi bolszewicy „przeszli przez instytucje” –  stało się to nieco mniej zdefiniowane; wiadomo na przykład, że jest to między innymi powszechny dostęp do tak zwanego „zdrowia reprodukcyjnego”, czyli antykoncepcji i aborcji, a ponadto konglomerat wielu politycznie poprawnych postulatów.

        Kanada robi to również w Polsce, gdzie finansuje organizacje, które de facto naruszają polski porządek prawny, a jeśli nawet nie naruszają, to kontestują czyli – można to prosto określić, jako ingerencję w polskie sprawy wewnętrzne, które powinny być rozstrzygane przez Polaków.

        Czy nie przyszedł zatem czas, by polska polityka zagraniczna była w podobny sposób asertywna w dziedzinie promowania „polskich wartości” na terenie Kanady? „Polskich”, czyli na przykład, chroniąc życie, (również na mocy odpowiednich umów  dwustronnych) nas Polaków mieszkających poza granicami kraju; także tych, którzy mają podwójne obywatelstwo?

        Bardzo namacalnym przykładem takiej potrzeby było odłączenie od aparatury podtrzymującej życie Polaka, mieszkającego w Wielkiej Brytanii. Polska nie mogła uratować tego człowieka, bo w Wielkiej Brytanii życie ludzkie nie jest chronione, mimo że w Polsce jest; według „polskich wartości” człowiek ten powinien był otrzymać pomoc i być ratowany, a niestety w kraju, w którym króluje eutanazja,  jak Wielka Brytania, został on skazany na śmierć.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Tutaj, w Kanadzie, niebawem zaczną obowiązywać najbardziej radykalne przepisy dotyczące eutanazji, bo przed parlamentem jest właśnie ustawa, która dopuści „eutanazję” w stosunku do ludzi, którzy są psychicznie chorzy, a więc praktycznie oznaczać to będzie ich zabijanie.

        Czy Polska w imię uniwersalnych wartości  ochrony życia; „polskich wartości”, nie powinna interweniować, wspierając hojnie kanadyjskie ruchy, które domagają się poszanowania ludzkiego życia? Kanada wspiera inicjatywy LGBTQ w Polsce; czyż nie nadszedł czas, aby Polska czy na przykład Węgry wspierały inicjatywny chroniące tradycyjne, uniwersalne wartości również poza swoimi granicami?

        Czy polska polityka zagraniczna nie powinna bardziej pewnie podchodzić do promocji „polskich”, a w swej istocie uniwersalnych wartości naszej cywilizacji, również na obszarze takich państw, jak Kanada, choćby na zasadzie wzajemności i uznania bilateralnego charakteru stosunków?

        A jeśli Ottawie to nie będzie się podobać, jako ingerencja w wewnętrzne sprawy, to czyż  na zasadzie wzajemności  Polska nie powinna się domagać zaprzestania wspierania przez kraj klonowego liścia ruchów podważających polskie wartości i polski porządek prawny w Polsce?!

         Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Bilateralizm w stosunkach dwustronnych jest jedną z ważniejszych rzeczy i czas na to, by Polska nie tolerowała obcej kurateli. Z tego już Polacy wyrośli!

        A jeśli jesteśmy przy ingerowaniu w wewnętrzne sprawy, to czyż to, co Kanada robi w wielu krajach tak zwanego Trzeciego  Świata; w Ameryce Południowej, Afryce nie ma charakteru neoimperializmu kulturowego?

        Kanada popiera w tych krajach ułożenie spraw społecznych często sprzeczne z tradycyjnymi czy lokalnymi uwarunkowaniami. Zachowuje się podobnie jak potępiani dzisiaj oficjalnie kolonialiści z państw europejskich, którzy narzucali swoje przywiezione w walizkach rozwiązania. Czy nie jest to nowa forma kolonializmu? Neokolonializmu popartego marchewką pomocy materialnej?

        Kanada hojnie łoży na pomoc dla biednych krajów, ale pod licznymi warunkami i to nie tyle związanymi z rozliczaniem tych pieniędzy, co realizacją programów socjalnych i medycznych – wszędzie stawia się warunek dostępu do aborcji i innych usług sprzecznych  często z miejscowym systemem wartości.

        Mamy więc do czynienia z kolonializmem aksjologicznym, który podobnie, jak to miało miejsce w czasach tego politycznego, przejawia się brakiem szacunku dla miejscowej ludności.

        Zadufani w sobie neokolonialiści beserwiserzy, niczym walec prasują miejscowe społeczeństwa milionami naszych dolarów, usiłując wtłoczyć tubylców w wymyślone dla nich w Ottawie ramy politycznie poprawnego świata.

        Nie może więc dziwić, że od czasu do czasu ci lokalni ludzie stawiają opór, tylko że my, tutaj w Kanadzie, nawet się o tym nie dowiadujemy. Bo niby skąd mamy się dowiedzieć; z CBC?!

    Jednym słowem, szanujmy się wzajemnie, nie używajmy dywersji ideologicznej i politycznej pod pozorem pomagania biednym i uciśnionym. Tak się składa, że ci „biedni i uciśnieni” mają często wiele lepsze rozeznanie w sprawach tego świata niż nasze pożal się Boże „liberalne kierownictwo”, a Justin Trudeau od niejednego mieszkańca Afryki mógłby się wiele nauczyć.

        Andrzej Kumor