Że ciekawych czasów doczekaliśmy, każdy wie. Wszelako martwić się nie ma czym, skoro jeszcze ciekawsze czasy nadchodzą.

Nadbiegają ku nam, można powiedzieć. Pędząco nadbiegają, rzekłbym. Nieważne. Tak czy siak, psują nam charaktery i łamią kręgosłupy. Te niezłamane dotąd. A co ciekawszy czas jeden od drugiego, tym bardziej kły ku nam szczerzy. Czy tam pysk rozdziawia, rozśliniony nie na żarty. Bo nienażarty w istocie.

        No tak? Czy jakoś inaczej? No jasne, że tak, bo jakże inaczej. Ale więcej jeszcze da się powiedzie: gdybyśmy z jakichkolwiek powodów postanowili zredefiniować termin “współczesność”, zaraz należałoby przyznać, że nowa wersja zaczynałaby się dokładnie tak samo, jak znane wszystkim hasło “koń”, autorstwa ks. Benedykta Chmielowskiego, mianowicie: “Współczesność jaka jest, każdy widzi” (“Nowe Ateny”, rozdział “O zwierzętach”, Lwów 1745, t. I, s. 475). I tyle wstępu wystarczy.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Dalej zauważmy, że ludzkie istnienie indywidualne, zaczynając się w momencie pierwszego podziału diploidalnej komórki (czyli posiadającej dwa zestawy chromosomów), powstałej z połączenia haploidalnych gamet matki i ojca, w wymiarze wspólnoty zaczyna się po narodzinach. Niemniej, wbrew powszechnemu mniemaniu, rzeczywista równość zaczyna się dopiero po śmierci człowieka. Dopiero wtedy mamy do czynienia z równością modelową. Ze wzorem równości, można powiedzieć. Nad powierzchnią grobu o równości mowy nie ma. Na powierzchni rządzą pieniądze. Dysponujesz gotówką – możesz więc być. Nie dysponujesz, to zupę szczawiową siorbiesz przez szpary w uzębieniu. Czy tam mirabelki wcinasz. I już. Takie czasy sami sobie sprokurowaliśmy: “Ekonomia first!”. I co z tym zrobić, skoro niczego z tym zrobić się nie da?

– A gdzie w tym wszystkim aksjologia, etyka, moralność, przyzwoitość?

– Aksjo… co? Jak pisze się ta aksjologia i z czym to się je?

        Zadzwonił do mnie znajomy (to refleksja a propos szpar w uzębieniu). Zapytał czy wiem, jak wielu stomatologów informuje o “leczeniu na NFZ”. Wiedziałem. “A czy wiesz, że ze świecą szukać takiego, który w ramach deklarowanego kontraktu wyleczy ci kanałowo jedynkę?” – rzucił.

        To również wiedziałem. Wiem również, że świadczenie pod tytułem: “Usunięcie zęba przez dłutowanie wewnątrz zębodołowe z zastosowaniem wierteł i dźwigni”, nie obejmuje “odpowiedniego znieczulenia”. Czy obejmuje nieodpowiednie, też nie wiadomo. Zresztą odpowiednie czy nieodpowiednie, proszę to sobie jednakowoż wyobrazić. Gdyby kogoś rzecz zainteresowała, kod wspomnianego świadczenia według Międzynarodowej Klasyfikacji Procedur Medycznych “brzmi”: 23.17. Podobnie nie zawierają “odpowiedniego znieczulenia” świadczenia takie jak “usunięcie zęba jednokorzeniowego” (ICD 23.1701) oraz “usunięcie zęba wielokorzeniowego (ICD 23.1702).

        Znieczuleniom – w dobrej woli zakładać należy, że odpowiednim – przypisano inne cyferki. Jeden NFZ wie czemu. Dany gabinet stomatologiczny może więc mieć w kontrakcie dłutowanie, ale bez znieczulenia, za które należałoby dopłacić “z fotela”. To znaczy z portfela, tkwiąc w fotelu. Niezbadane są ścieżki myślowe urzędników Narodowego Funduszu Zdrowia. Czy raczej: stać NFZ na leczenie jedynek, dwójek i trójek, a z resztą, Polko i Polaku, radzisz sobie we własnym zakresie.

        Pewien polityk oznajmił przed laty narodowi, że ów sam sobie winien, bo przewidując dramat powodzi “należało się ubezpieczyć”. NFZ mówi nam to samo mniej więcej: “trzeba było oszczędzać”.

        Jeszcze w tym samym wątku: wiedząc to, co wiem, uznałem już za niestosowne wykładanie znajomemu tej oto generalizacji, iż Polki i Polacy, płacący składki ubezpieczeniowe przez cztery czy pięć dekad – uczciwie płacąc, choć przecież pod przymusem – na starość zwykle nie mogą korzystać z owoców pracy, a to dlatego, że na szpitalnych łóżkach oczekują na utylizację. To jest, jasna rzecz, na żadną utylizację oczywiście, a tylko na przesympatyczną eutanazję. Stanisława Michalkiewicz: “W Polsce praktykuje się eutanazję “a la polonaise”, która polega na tym, że NFZ tak kraje, jak mu staje i po krzyku. Kto ma żyć, ten przeżyje, no a komu pisana śmierć, to i tak nic na to poradzić przecież nie można”.

        Przesada? Wcale. Taka sytuacja: “Wczoraj dzwoniłam po karetkę dla mamy po dwóch udarach, z padaczką, cukrzycą, demencją. Czy mama szczepiona, pyta dyspozytor. Odpowiadam, że nie. “A pani?” – dopytuje dalej. “Ja też nie” – wyjaśniam. “To na co Pani czeka?” – słyszę. Zagotowana co miałam odpowiedzieć? Odpowiedziałam więc: “Na karetkę!”.

        Inna dramatyczna wypowiedź. “Kolega leży w śpiączce farmakologicznej. Zaintubowany, respirator pomaga mu respirator. Ciężkie zapalenie płuc, zjechana wątroba, powiększona śledziona, niewydolność nerek, małopłytkowość. Za rogiem sepsa. Lekarze nie znają przyczyny, więc nie wiedzą, jak mu pomóc. Ale nie chcą przyjąć do wiadomości, że wszystko zaczęło się w dniu szczepienia druga dawką”.

        “Boję się żyć w takim kraju”. Jestem przerażona” – powiedziała publicznie pani Anna. Anna Bazydło.

        Pani Anna dosłownie “wbiła się” w nadwiślańskie telewizory przekazem najprostszym z możliwych: “Patrzcie, to ja!”. Mało kto ostatnimi czasy tak energicznie rozkroił przestrzeń publiczną swoim ego. Podobno przewodniczący Porozumienia Rezydentów schował się w którymś z namiotów “Białego miasteczka” zapowiadając, że już nigdy stamtąd nie wyjdzie.

        Anna Bazydło, dopowiedzmy, jest wiceprzewodniczącą Porozumienia oraz rezydentką, ze specjalizacją w psychiatrii dorosłych na głowie. Podczas którejś z konferencji prasowych, pani Bazydło podkreślała także, że politycy deklarowali służbę w interesie narodu, a teraz naród “próbują zamordować przewlekłym brakiem opieki”. Ostro, choć przecież bez skalpela. Ze skalpelem podobne brzmi pod adresem “polityków” jeszcze ostrzej: “Stać was na to, aby powiedzieć ludziom: nie mamy psychiatry, nie mamy karetki, nie mamy kardiochirurga, zbierajcie sobie na operację w Bostonie, jedźcie do kliniki w Niemczech. Jesteście bezczelni, mówiąc to Polkom i Polakom w twarz. Nie będziemy tego tolerować”. No nie tolerujcie, pewnie.

        A co widać z drugiej strony medalu? Podobno Urząd Skarbowy nie kontroluje ordynatorów, albowiem urzędnicy od lat pewni są, że dochody na tym poziomie fachowości “nie spinają się” z posiadanym majątkiem i wydatkami. Skarbówka owszem, też swoje za uszami nosi, ale podejrzewam, że każdy jeden urzędnik chciałby ordynatorem być. Dobrze, niechby co drugi. Więc.

        Skoro więc ponarzekaliśmy sobie na ciężką dolę klientów Narodowego Funduszu Zdrowia, zapytajmy, co słychać w wielkim świecie.

        Oto Brytyjczycy “wypuścili” do akcji zespoły “antycovidowe”, podające mRNA dzieciom w wieku 12-15 lat. Tym samym rekomendacja tamtejszej Komisja Szczepień i Immunizacji – brak wskazań medycznych do “szczepień” zdrowych dzieci ze względu na niewielkie ryzyko związane z przechorowaniem Covid-19 w tej grupie wiekowej – zaledwie po dziesięciu dniach trafiła do kosza. Co jednak wydaje się ważniejsze, wspomniane “zespoły” podają preparat dzieciom, uwaga: bez względu na zdanie rodziców w tej kwestii, a nawet więcej: o ile małoletni wyrazi chęć przyjęcia preparatu wbrew woli rodziców, lekarz może uznać, że głos dziecka przeważa. Ładne pozłotko, trzeba przyznać.

        Teraz Włochy. Tu już od połowy października, pracownicy sfery budżetowej, firm państwowych i prywatnych, będą musieli dysponować i okazywać na żądanie – albo dowód szczepienia, albo negatywny wynik testu, ewentualnie zaświadczenie potwierdzające powrót do zdrowia po infekcji. “Rozszerzamy stosowanie Green Pass w całym świecie pracy, w sferze publicznej i prywatnej” – poinformował włoski minister zdrowia.

I jeszcze oczywiste w tej sytuacji pytanie oraz zaskakująca w powyższym kontekście odpowiedź, mianowicie jak wygląda we Włoszech poziom “wyszczepialności”? Otóż w pełni “zaszczepionych” jest 75 procent osób w wieku powyżej 12 lat. Kto zatem, mimo faktów, wciąż jeszcze ufa władzy, ten dla rozumności stracony jest – prawdopodobnie już na zawsze.

        Co do sytuacji w Kanadzie, nie będę wypowiadał się na tych łamach. Z drugiej strony, co prawda do Australii też mam daleko, ale tu wskażę już na parę faktów. Reżym tupie. Tupie buciorami policjantów. Gumowe kule świszczą. Opór społeczny rośnie. Reżym nie poddaje się i pętlę zaciska. I tak dalej, i tak dalej.

        W szczegółach: australijska młodzież może uczęszczać do szkół, jeśli mają “zaszczepionych” rodziców. Zajęcia na basenach, udział w szkolnych wycieczkach – to samo. Zapowiedzi głoszą, że wizyty u fryzjera staną się możliwe wyłącznie “dla zaszczepionych w pełni” – cokolwiek miałoby to znaczyć. W podobny sposób władza zamierza podejść do kościołów i obecności weń wiernych. Epoka segregacji sanitarnej dopiero nabiera rozpędu.

        Nie za wiele? W każdym razie komu za mało, ten winien położyć się na kanapie, zamknąć oczy i już nigdy ich nie otwierać. Na wszelki wypadek. Umrze wcześniej czy później, acz szczęśliwy – ponieważ bez wiedzy, że poddano go wymuszonej eutanazji.

        Cóż, do techniki mRNA, jako panaceum przeciwko pandemii, nastawiony byłem sceptycznie od samego początku. Prawdopodobnie dałbym namówić się na szczepionkę tradycyjną, znając dane o ryzyku i skuteczności, i mogąc je zweryfikować w stopniu zadowalającym. Ale pozwolić bez oporu, na własne życzenie, wstrzyknąć sobie instrukcję wymuszającą zachowanie moich komórek? Mojego ciała na poziomie komórkowym? Profilaktycznie? Toż to jakiś absurd. Jeśli nie uznamy TEGO za odebranie nam podmiotowości, to przyjmiemy bez oporu wszystko, nawet gdy wmawiać nam będą, że jesteśmy żwirkiem w kociej kuwecie.

        Dokąd to wszystko nas prowadzi i kto nas tam prowadzi? Tego nie wiemy, choć do czegoś wszak prowadzić to musi. Co gorsze, tam właśnie to nas doprowadzi. Bo w mojej opinii to naprawdę jest przekręt jakiś – zarazem gargantuiczny i wielowymiarowy, iście szatański w założeniach. Coś się zmieniło, ktoś nacisnął coś, coś warczeć zaczęło i przestać nie zamierza.

        Mówiąc otwarcie: moje dzieci przeszły program szczepień obowiązkowych tradycyjnymi szczepionkami – i Bogu dziękować, że bez powikłań, boć dopiero dziś widać, jak bardzo oszukiwano nas w kwestiach związanych ze stosunkiem korzyści do ryzyka. Moje wnuki (4,5 lat i 6 lat) córka zaszczepiła dodatkowo przeciwko meningokokom, a rozważa zaszczepienie przeciwko odkleszczowemu zapaleniu mózgu. Warunek: to muszą być tradycyjne preparaty, a dane ryzyko/korzyści znane w największym możliwym stopniu. I to nie handlarze naszym zdrowiem mają to ryzyko szacować. Bo to nasze zdrowie, nie ich.

        Zadziwiające swoją drogą, z jaką łatwością poprzekręcano człowiekowatym rozumy na każdą możliwą stronę. Mało kto już pamięta, na przykład, że nie można było poddać dziecka szczepieniu, jeśli tylko podejrzewano, że coś dziecku doskwiera. Innymi słowami, szczepionki były dla zdrowych. Owszem, ta kontrola w praktyce i tak okazywała się dość iluzjoryczna, no ale jakaś była. Teraz stręczy się “preparat szczepieniowy” każdemu, dorosłym i dzieciom, a zwłaszcza ludziom starszym, z natury rzeczy obarczonymi rozmaitymi schorzeniami; w każdym razie tej grupie wiekowej daleko do zdrowia. Zatem narracja pt. “szczepmy się!” zgrzyta niemiłosiernie, a mimo to ludzie łykają ją bezrozumnie. Nie ogarniam tego i chyba nawet na tę akurat perspektywę szkoda czasu i emocji.

***

        Czyli, powtórzmy sobie dla zapamiętania: mało, że w ciekawych czasach żyjemy, to jeszcze ciekawsze czasy nadchodzą. Czy tam nadbiegają. Ktoś wie, gdzie można schować się, by w szeroko rozdziawione paszcze, pomiędzy ich kły obślinione złowrogo, nie trafić? I czy to w ogóle możliwe?

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl