Jest takie angielskie powiedzenie ‘between perfect and nothing is good enough’, co tłumaczy się właśnie tak jak ten tutuł, pomiędzy doskonałym a niczym jest dobre. Z reguły irytują mnie powiedzenia tak zwanych perfekcjonistów robiących wszystko wyłącznie dokładnie i doskonale. Efekt jest taki że najczęściej nie robią nic i niczego nie kończą, bo nie będzie to doskonałe. Jakby tak każdy, kto zaczyna naukę muzyki robił, to nigdy nie zostałby mistrzem.  To po prostu takie proste wytłumaczenie niemożliwości, nazywane u nas ‘impossibilismem’. Jeśli nie mogę, bo mi sie nie chce, albo boję się krytyki, to zwalam to na mają fantastyczną cechę doskonałości.

        I już.

        Wcale nie namawiam na robienie byle jak, na aby-aby, i na niby. Wręcz przeciwnie. Namawiam do robienia tak, jak się da najlepiej. Moja koleżanka mówi mi, że źle prasuję obrusy. Też coś! Obrus ma być wyprasowany przed wylądowaniem na świątecznym stole. A tych świąt z nakrytym stołem to coraz mniej – na palcach jednej ręki zliczy.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Przyjechali do mnie znajomi na grzyby. Maślaków w bród, ale nikt nie chce zbierać takich pospolitych i mało szlachetnych. Szukają rydzów, kozaków, borowików. Takich grzybów lepszych. A niech tam! Ja zbieram maślaki, bo zaraz przy ścieżce, nie trzeba się za bardzo schylać, ani łazić po wertepach i skałach, w górę i w dziurę. W try miga i już miałam pełny koszyczek. Siadłam z pieskami pod rozłożystą sosną wsłuchując się w szum odlatującego lata. Zaczęli się schodzić grzybiarze na serio.  W koszyczku każdego najlepsze grzybki na wierzchu, kapeluszem do góry.

        – A co ty tak kiepsko?  – pytają mnie.

        – Jak to kiepso?  Przecież mam pełny koszyczek. Więcej mi nie potrzeba. Tereny po-indiańskie. Trzeba się od Indian uczyć, że zbiera się i zużywa tylko tyle, ile można zjeść.

        – Ale nie masz żadnych kozaków. Popatrz, a ja mam ich połowę. Powiem ci gdzie rosną.

A mów sobie, co chcesz – odpowiadam w myślach, żeby nie być niegrzeczną. Las do lasu podobny. Nie będę robić mapy. I tak po kolei. Każdy grzybiarz lepszy od drugiego. Jak rybacy: zrobili sobie zawody na taaaką rybę. Chcą przyjechać jeszcze raz na grzybobranie po obiedzie.

        – Po obiedzie? – pytam. – Przecież już nie potrzebujecie więcej grzybów. Trzeba je suszyć i marynować, póki świeże.

        –  Ususzymy i zamarynujemy wieczorem.

        Ok, ok! Co się będę wtrącać do starych ludzi. Oczywiście wieczorem po drugim grzybobraniu byli padnięci jak dętki. Nawet nie mieli siły trzymać kiełbasek na patyku nad ogniskiem. Ze zmęczenia szybko poszli spać, obyło się bez nocnych Polaków rozmów. Następnego dnia  pojechali. Nie wiem co zrobili z taką dużą ilością grzybów. Sporo jest z nimi roboty: i obrać, i odpiaszczyć, i przygotować do suszenia, i marynować.  Ten drugi raz po obiedzie poszli na grzyby – żeby tym grzybom za nic nie przepuścić i dokładnie co do jednego je wyzbierać. Maślaki nie są dla nich doskonałe więc nie dostatecznie dobre.

        Lato mi zaszumiało przed odlotem, żeby uważać kogo zapraszam, bo grzyby się skarżą, że nie mogą spokojnie i radośnie rosnąć, choć są u siebie. Acha! Zrozumiałam. Będę zapraszać tylko tych, którzy zbierają tylko tyle ile mogę zjeść, i nie pogardzą grzybkami niedoskonałymi takimi jak maślaki.

MichalinkaToronto@gmail.com