Postępactwo przeżywa rozterki. Nie dlatego, by zwątpiło w postęp, co to, to nie. Warto przy tej okazji przypomnieć definicję postępu, popularyzowaną przez Edka, jednego z bohaterów sztuki Sławomira Mrożka “Tango”, Otóż Edek twierdził, że postęp jest nie wtedy, gdy przód podąża do przodu – bo to rzecz zwyczajna, a nie żaden postęp – ale dopiero wtedy, kiedy do przodu podąża i przód i tył jednocześnie. Fenomen ten godzien rozbiorów, bo przy takim jednoczesnym podążaniu do przodu, zanika różnica między przodem a tyłem. Tymczasem – jak pisze Stanisław Lem – na pewnej planecie naukowcy spędzali życie na pisaniu uczonych dysertacji, jak nie o różnicy między przodkiem i tyłkiem, to z kolei – o budowie cudnej tronu monarszego, jego poręczach słodkich i nogach sprawiedliwych. Za to byli obsypywani tytułami i godnościami, niczym pani filozofowa Magdalena Środa, która w postępactwie nie da się wyprzedzić nikomu. Stalina co prawda już nie pamięta, bo urodziła się w 1957 roku, ale gdyby nastąpiło to wcześniej, to ho, ho! Kto wie, czy nie byłaby jeszcze bardziej umiłowaną duszeńką, niż Ulubieniec Ojca Narodów, Trofim Łysenko?

   Wróćmy jednak do rozterek, jakie w dniach ostatnich stały się udziałem postępactwa. Nie chodzi oczywiście o żadne spory ideologiczne, bo te ostatecznie zakończył już cytowany Edek, tylko o rodzaj – jak to nazywają wymowni Francuzi – l`embarras de richesse, co się wykłada, jako kłopot z nadmiaru.  Rzeczywiście – w dniach ostatnich było tyle okazji do manifestowania, że wielu postępowców mogło dostać od tego kołowacizny. Ledwo tylko Donald Tusk zwołał ogólnopolski zlot folksdojczów i europejsów, a tu Pierwsze Matki-Polki, w osobach Jolanty Kwaśniewskiej, Anny Komorowskiej i Danuty Wałęsowej urządziły manifestację przed budynkiem Straży Granicznej w pobliżu linii stanu wyjątkowego, żeby zaprostestować przeciwko „mordercom koreańskich dzieci” – to znaczy – nie koreańskich, ale też egzotycznych, których nad granicę przyprowadzili niemniej egzotyczni rodzice, zwabieni na Białoruś perspektywą przeszwarcowania się do Niemiec, gdzie wiedliby już życie godne, bez konieczności podejmowania żadnego trudu.

        Kiedy zobaczyli, jaki wysoki protektorat Byłych Pierwszych Dam został nad nimi roztoczony, natychmiast wstąpiła w nich otucha i przeszli do natarcia, przecinając concertinę i rzucając w żołnierzy kijami i kamieniami. W rezultacie dwóch funkcjonariuszy zostało rannych od uderzenia kamieniem i kijem w twarz, ale w końcu nic im się nie stało, podobnie, jak napastnikom, którzy zostali wyparci poza linię polskiej granicy.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Postępactwo, które – jeśli tylko trzeba – na łzy dziecięce jest czułe niczym król z poematu Aleksandra Fredry na łzy niewieście, nie szczędziło żołnierzom i ich przełożonym słów potępienia tym bardziej, że wkrótce potem okazało się, iż jakaś egzotyczna turystka z Konga wzięła i poroniła po tym, jak została przerzucina na stronę białoruską „niczym worek ze śmieciami”.

        Na dodatek jakaś francuska durnica, postawiona na czele Amnesty International, zaczęła smagać Polskę, powołując się na zdjęcia satelitarne polsko-białoruskiej granicy w okolicach miejscowosci Usnarz.

        Jakby tego było mało, w Parlamencie Europejskim odbyła się dintojra nad Polską, gdzie pan premier Morawiecki wygłosił dłuższe przemówienie, ale im dłużej mówił, tym bardziej wśród tamtejszych europejsów, wśród których znajdowała się też frakcja folksdojczów z Polski, narastała wrogość wobec naszego nieszczęsliwego kraju. Całe szczęście, że ten cały Parlament jest rodzajem lazaretu i przytułku dla „byłych ludzi”, którym albo powinęła się noga na jakichś przewałach, albo przezornie próbują zaopatrzyć się na starość, bo wystarczy jedna kadencja i taki jeden z drugim parlamentrzysta jest ustawiony na resztę życia tak, że daj Boże każdemu!

        Widząc tedy ten wybuch wścieklizny, Nasza Złota Pani doszła do wniosku, że  na razie lepiej nie przeciągać struny, bo cała IV Rzesza może spalić na panewce, że lepiej wziąć na wstrzymanie dopóty, dopóki  sytuacja nie dojrzeje do zastosowania „klauzuli solidarności” z traktatu lizbońskiego, której naprzeciw wychodzi ustawa nr 1066, przewidująca możliwość interwencji sił zbrojnych państw trzecich w tłumieniu zagrażających demokracji rozruchów. Toteż pani Urszula, delegowana przez nią do Komisji Europejskiej w charakterze niemieckiego owczarka ogłosiła, że póki co nie będzie wiązania szmalu z praworządnością – czego „byli ludzie” gromko się domagali.

        Ale bo chociaż Unia trzyma w szponach portfel z „subwencjami”, to i Polska nie jest całkiem pozbawiona atutów.

        Po pierwsze – w  myśl art. 50 traktatu lizbońskiego, każde państwo może Unię opuścić na właśne życzenie. A contrario oznacza to, że nie można żadnego państwa z Unii wyrzucić wbrew jego woli.

        Po drugie – wiele decyzji w UE musi być podejmowanych jednomyślnie – więc Polska razem z Węgrami, które też znajdują się na niemieckim celowniku, mogłaby dość skutecznie różne rzeczy blokować.

        Zatem Nasza Złota Pani musiała dojść do wniosku, że niech najpierw Donald Tusk przygotuje w naszym bantustanie Lebensraum dla Niemiec, a dopiero potem można będzie przejść do natarcia. Toteż kiedy w rocznicę „rewolucji macic” pani Marta Lempart wezwała uczestniczki „Strajku Kobiet na „manifę”, to przyszło może jakichś sto kobiet płci obojga. Słowem – mizeria.

   Tymczasem Naczelnik Państwa najwyraźniej musiał dojść do wniosku, że na Naszego Najważniejszego Sojusznika za bardzo już liczyć nie można i przypomniał sobie starożytne rzymskie powiedzenie „si vis pacem para bellum”, co się wykłada, że jeśli chcesz pokoju, szykuj się do wojny. Szkoda, że 30 lat zostało zmarnowanych i że np. Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, ani Leszkowi Millerowi nie przyszło nawet do głowy, by podjąć próbę uzyskania zgody prezydenta Busha na militarną konwersję polskiego długu zagranicznego – ale lepiej późno, niż wcale. Przybrało to postać ustawy o obowiązku obrony ojczyzny, której jeszcze nie ma, ale Naczelnik Państwa wraz z ministrem Błaszczakiem już się namawiają. A tu w dodatku mamy kolejną rekonstrukcję rządu. Najpierw na stanowisko przewodniczącej Rady Polskie Agencji Kosmicznej została wyniesiona pani Olga Semeniuk. Dotychczas największym jej osiągnięciem była bliska współpraca III stopnia z gadatliwym panem ministrem Dworczykiem, ale nie na darmo starożytni Rzymianie ułożyli sentencję: per aspera ad astra, co się wykłada, że przez trudy do gwiazd.

        Najwyraźniej współpraca z panem ministrem Dworczykiem do łatwych nie należy, ale czyż podróż do gwiazd  nie jest wystarczającą rekompensatą? Co tam ona wśród tych gwiazd będzie robić – tajemnica to wielka – ale przecież każdy pretekst dobry, jeśli można utworzyć odpowiedni urząd.

        Dlatego też odtworzone zostało Ministerstwo Sportu, które objął protege pana Adama Bielana, pan Bortniczuk, rolnictwem, na miejsce pana Pudy, dla którego przygotowano Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej, zajmie się pan Kowalczyk, protege pani Szydło. Z klimatem, zamiast pana Michała Kurtyki, będzie walczyć pani Anna Moskwa, a rozwojem i technologią w specjalnym ministerstwie będzie zajmował się Piotr Nowak. Podobno oznacza to osłabienie pozycji premiera Morawieckiego, co by oznaczało, że po wymanewrowaniu pobożnego posła Gowina, pan minister Ziobro, w porozumieniu z panią Beatą, podchodzi pana Morawieckiego. W tej sytuacji trudno się dziwić, że znękany tą walką diadochów Naczelnik Państwa, od stycznia planuje abdykację z rządu i zajęcie się już tylko partią.

                  Stanisław Michalkiewicz