Co rozstrzyga o istnieniu czy nieistnieniu? W znaczeniu, że o istnieniu czy o nieistnieniu instytucji pod tytułem kworum? Bo kworum to ważna rzecz. A już w demokracji, to wręcz brakuje słów.

        Tymczasem dylemat – że pojęcie kworum co innego znaczy w trakcie obrad Sejmu, a inaczej to samo pojęcie rozumieć należy podczas obrad innego gremium, dajmy na to Trybunału Konstytucyjnego – ów dylemat podzielił środowisko sędziów nadwiślańskich, tym samym inaugurując sezon wiosenny sędziowskiej szermierki interpretacyjnej. Tomasz Pietryga, autor terminu “szermierka interpretacyjna”, przypomina, iż: “Dla obozu rządzącego szybkie rozpoznanie ustawy o SN [Sądzie Najwyższym] i odblokowanie KPO [Krajowego Planu Odbudowy] przed wyborami to absolutny priorytet”. Moim zdaniem chodzi o jeszcze więcej, a samo zjawisko będzie miało, z perspektywy wspólnoty polskiej, charakter znaczniejszy. By dopowiedzieć słowem bliskim memu sercu: objętościowo znaczniejszy.

        Ale o tym przy innej okazji. Dzisiaj, sfastrygowane naprędce przekonanie, że o istnieniu czy nieistnieniu kworum rozstrzygają biorący udział w głosowaniu, a nie liczba obecnych w jego trakcie, nie chce trzymać pionu, choćby opierać je o mur niechęci do obozu rządzącego. Zwłaszcza gdy ustawa o organizacji i trybie postępowania przed Trybunałem Konstytucyjnym stanowi wprost: “Zgromadzenie Ogólne TK podejmuje uchwały bezwzględną większością głosów, w obecności co najmniej 2/3 ogólnej liczby sędziów”. Koniec, kropka. Profesor Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista, przykłada ów zapis do ostatniego posiedzenia sędziów Trybunału, po czym tłumaczy, iż warunek bezwzględnej większości został spełniony, oraz: “W obecności co najmniej dziesięciu sędziów, a tylu było na posiedzeniu”. I chociaż dwóch sędziów nie głosowało, dodaje prof. Piotrowski, nie sposób przecież uznać, że nie głosowali z powodu nieobecności. Tomasz Pietryga konkluduje, że kluczowa instytucja w państwie przestaje działać, mało tego, że pogrąża się w coraz większym chaosie. I to akurat fakt, z którym polemizować dałoby się, wszelako polemizować z nim nie wypada.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

***

        Teraz Polska. Przepraszam, teraz wojna (i obym stał daleko od intuicji pana Freuda). Otóż z jednej strony słyszymy, że podtrzymanie tej wojny jest w interesie Polski, bo to jedyny front chroniący nas przed rosyjską agresją. Z drugiej strony, ci sami ludzie utrzymują, że możemy spać spokojnie, ponieważ chroni nas NATO. “Te dwie tezy są całkowicie ze sobą sprzeczne” – utrzymuje profesor Witold Modzelewski, którego wypowiedź znalazłem w poprzednim wydaniu tygodnika.

        Owszem, tezy przywołane w tym kształcie wydają się i sprzeczne, i całkowicie. Tyle, że taka jest natura tez konfrontowanych ze sobą, acz pochodzących z odmiennych planów poznawczych. Inaczej: nie powinniśmy weryfikować prawdziwości słonia w oparciu o istnienie cukru pudru, porównywać odległości z masą, czy też różnicować barw na podstawie objętości saudyjskich złóż gazu ziemnego (zamiast badać długość fal światła). I tak dalej. A to akurat uczynił profesor Modzelewski: zderzył porządek praktyki z porządkiem teorii, precyzyjniej: porządek tego, co właśnie wydarza się (wojna na Ukrainie), z porządkiem założeń (chroni nas NATO).

        Podkreślmy wyraźniej: że wojna na Ukrainie, to wiemy. Że NATO nas chroni, tylko domniemywamy. Ba! NATO ochoczo deklaruje ochronę, nas, gdy Rosja zdaje się przegrywać. A w każdym razie, kiedy nie wygrywa. Czyli obecnie, teraz, dziś. I tyle faktów. Natomiast czy NATO ochroniłoby nas w rzeczywistości teoretycznej, w której Rosja zawłaszczyłaby Ukrainę w podobnym tempie co Krym w lutym roku 2014 czy Donbas dwa miesiące później, tego już nie możemy pojmować w kategoriach wydarzenia przeszłego. Domniemane to coś innego niż odbyte. Czy tam odbywające się, jak wojna na Ukrainie. Inne, prawda, porządki poznawcze. Zatem – co było do wykazania – profesor Modzelewski pozwolił sobie na popełnienie błędu o charakterze epistemicznym.

***

        Na koniec pewien obrazek. Jeden zaledwie, za to jaki. Obrazek i słów parę. Oto minister obrony rządu ukraińskiego przeciska się przez właz dopiero co dostarczonego na Ukrainę, polskiego Leoparda 2A4, a wychyliwszy głowę dostatecznie, by rzec cokolwiek, i zapytany o pierwsze wrażenia, odpowiada:

        – Którędy na Moskwę?

Znaczy, podobało się ministrowi. Super. Jak wiadomo powszechnie, o poranku dobrze ucieszyć się zapachem napalmu. Czy tam prochu. Lecz odpowiedzieć panu ministrowi chce się… jakby to ująć… warcząco.

        – Prosto, panie ministrze, potem w lewo. Za czwartym grzybkiem.

        – Za jakim grzybkiem?!

        – Za atomowym.

        Kurtyna nie opada. Spłonęła, skwiercząc. Dla odmiany opada właz, ministrowi na umysł, odnoszę wrażenie. Czy tam na rozum. Leopard zaś, to jeszcze jedno moje wrażenie, aż kwiczy z uciechy. Chyba rozumiem tę lufę. Czy tam te gąsienice. Czołg nie czołg, nikt nie chce umierać, nawet jeśli swój kres znajduje każdy przedmiot, a umiera każdy człowiek.

        …Jednakowoż, jeśli o ludzi chodzi, czy strach przed śmiercią to na pewno odpowiednio dobrany argument, uzasadniający rezygnację z walki o podstawowe wartości?

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl