Najwyraźniej minister sprawiedliwości, pan Adam Bodnar musiał dojść do wniosku, że jak jeszcze trochę potarza pana prezydenta Dudę w smole i pierzu, to może przytrafić mu się brzydka sprawa. To znaczy – nie tyle może jemu, co Mariuszowi Kamińskiemu, który akurat trafił na oddział ratunkowy szpitala w Radomiu z powodu problemów kardiologicznych, a w dodatku niezawisły sąd nakazał karmić go pod przymusem, żeby nie umarł z głodu. To wszystko jednak stwarza ryzyko, że Mariusz Kamiński tak czy owak umrze, a wtedy nad panem Bodnarem zaczęłyby gromadzić się czarne chmury. Można bowiem bezkarnie “j…ć PiS” i niezawisłe sądy – ale do czasu, kiedy pojawi się pierwszy trup.
Wtedy premier Donald Tusk zaraz by sobie przypomniał, że przecież wcale nie kazał panu ministrowi Bodnarowi tarzać pana prezydenta w smole i pierzu i rzuciłby go na pożarcie, niczym biali podróżnicy murzyńskiego chłopca, którego wyrzucali do rzeki, gwoli odwrócenia uwagi krokodyli od pirogi, którą płynęli. Toteż pan minister Bodnar, czując pismo nosem, przekazał panu prezydentowi akta obydwu więzionych dygnitarzy, żeby teraz on się tym gorącym kartoflem poparzył.
W ogóle ciekawe, jak długo vaginet Donalda Tuska będzie mógł postępować w myśl formuły Ottona Bismarcka: “siła przed prawem”? Chodzi o to, że dotychczasowe ostentacyjne lekceważenie niezawisłych sądów np. przez ministra-pułkownika Bartłomieja Sienkiewicza, mogło wywołać zaniepokojenie nie tylko wśród tzw. “neo-sędziów”, czy “sędziów-dublerów”, ale nawet wśród działaczy Iustitii – że w ślady ministra-pułkownika może pójść prosty lud i trzeba będzie przy każdym niezawisłym sędzi postawić policjanta, a jak coś pójdzie nie tak – to jeszcze drugiego. A kto upilnuje tych strażników, kiedy nawet pan prezydent przekonał się, że nie może liczyć na lojalność własnej ochrony z SOP, która pamiętnego dnia wystawiła go panu ministrowi Kierwińskiemu, ośmieszając go przed całą Polską?
Podobno nawet kazał tym ochroniarzom się “wynosić”, ale oni wtedy stanęli na nieubłaganym gruncie porządku prawnego oświadczając, że “ustawa” nakazuje im chronić pana prezydenta nawet jeśli on sobie tego nie życzy.
Najgorsze są nieproszone rady, ale gdyby tak pan prezydent na własny koszt wynajął sobie ochronę z Grupy Wagnera, to może ona ochroniłaby go przed jego własną ochroną? Wiadomo, że sektor prywatny działa skuteczniej od publicznego.
Na razie jednak pan prezydent sprawia wrażenie bezradnego, zwłaszcza po deklaracji pani Reichsleiterin Very Jurovej, która na jego lamentacje w Davos oświadczyła mu, że Komisja Europejska i w ogóle – IV Rzesza – nie zamierza wtrącać się w “wewnętrzne sprawy” naszego bantustanu. Znaczy – na razie żyrują wszystko, co zrobi premier Donald Tusk, któremu przecież zadanie obezwładnienia naszego mniej wartościowego i zbędnego państwa zleciła sama Reichsfuhrerin Urszula von der Layen. Nie tylko zresztą takie, bo i inne też.
Właśnie 22 stycznia premier Tusk odbył pielgrzymkę do Kijowa. Tym razem prezydent Zełeński, który dotychczas każdemu gościowi puszczał syrenę alarmową, żeby mógł on sobie do wieńca sławy przyprawić również epizod heroiczny, premieru Tusku chyba tej syreny pożałował.
W zamian za to premier Tusk nie tylko oświadczył mu się z nieograniczonym poparciem, ale nawet zadeklarował wspólne zakupy uzbrojenia. Ponieważ – o ile mi wiadomo – parafowana przez złowrogiego Antoniego Macierewicza umowa między rządem polskim i ukraińskim z 2 grudnia 2016 roku nie została dotychczas wypowiedziana, to “wspólne” zakupy mogą wyglądać tak, że Ukraina broń zamówi i sobie weźmie, a Polska zapłaci. Art. 12 tej umowy bowiem stanowi, że Polska ma udostępniać Ukrainie zasoby całego państwa, w dodatku – “nieodpłatnie”.
Tymczasem amerykański prezydent Józio Biden kombinuje, jakby się tu z ukraińskiej awantury wyplątać, ale tak, żeby odium spadło na Republikanów. Toteż rękami i nogami zapiera się przed zwiększeniem wydatków na ochronę granicy amerykańsko-meksykańskiej, a Republikanie w odwecie blokują uchwalenie budżetu. Toteż przed kilkoma dniami trzeba było uchwalić już trzeci “tymczasowy” budżet, który będzie obowiązywał do marca, a w którym – podobnie jak w dwóch poprzednich – nie ma żadnych środków na pomoc dla Ukrainy.
W tej sytuacji Ukraina może liczyć tylko na Niemcy, ale one z kolei, akurat przeżywają wielkie zgryzoty, bo burzy się im proletariat. Od czego jednak mają premiera Tuska i nasz nieszczęśliwy kraj? Niech Polska finansuje zaopatrzenie Ukrainy w broń – aż do ostatecznego zwycięstwa! Oczywiście premier Tusk wprost pęka z dumy, że Rzesza powierzyła mu takie odpowiedzialne zadanie i sztorcuje rząd węgierski, że “zdradził Europę”. Ale węgierski minister spraw zagranicznych poradził mu życzliwie, by pilnował własnego nosa, bo Węgry są państwem suwerennym, które – i tak dalej. No proszę! Jak tylko węgierskich bezpieczniaków zachodni cwaniacy wyślizgali ze wszystkiego, co tam sobie wcześniej nakradli, to jednym susem przeskoczyli oni na stronę umęczonego narodu węgierskiego, dzięki czemu premier Wiktor Orban może sobie politykować, w odróżnieniu od naszych mężyków stanu, którym bezpieczniackie watahy, wysługujące się Naszym Sojusznikom, na żadne politykowanie nie pozwalają. Naszym mężykom pozwalają tylko na obezwładnianie państwa, żeby w ten sposób przerobić je na Generalne Gubernatorstwo, stanowiące nierozerwalne ogniwo IV Rzeszy. Oczywiście – jak to zawsze u nas – nie brakuje przy tym niezamierzonych elementów komicznych.
Oto premier Tusk przy okazji pielgrzymki do Kijowa mianował Wielce Czcigodnego Pawła Kowala pełnomocnikiem swego vaginetu dla “odbudowy Ukrainy”. Wielce Czcigodny Paweł Kowal to ciekawa postać w ruchu robotniczym. Z niejednego komina wygartywał. Najpierw wygartywał z PiS, ale potem wykombinował sobie nową partię pod tytułem Forsa Jest Najważniejsza. To znaczy – pardon – nie żadna tam “forsa”, tylko Polska – Polska Jest Najważniejsza! Ale partia wzięła i się rozleciała, toteż pan Kowal wylądował na łaskawym chlebie w Volksdeutsche Partei Donalda Tuska. Ja oczywiście wiem, że nie jest on żadnym ukraińskim agentem, ale gdyby był, to nie musiałby robić nic innego, niż robi. Co on będzie odbudowywał – tego jeszcze nie wiemy, bo wprawdzie Polska wylosowała do odbudowy obwód doniecki, ale na razie nie tylko jest on w rękach rosyjskich, ale w dodatku – razem z obwodem ługańskim, zaporoskim i chersońskim – został wcielony do Federacji Rosyjskiej. Żeby zatem Wielce Czcigodny Paweł Kowal mógł się przed prezydentem Zełeńskim wykazać, to najpierw musi nastąpić ostateczne zwycięstwo. Tymczasem okazało się, że z Ukrainy uciekło ponad 6 milionów mężczyzn i rekrutów trzeba już brać z łapanki. Toteż pan generał Skrzypczak nawołuje, żeby między innymi polski rząd zaczął ich wyłapywać i ciupasem dostarczać prezydentowi Zełeńskiemu. Wprawdzie pan generał szczęśliwie już niczym nie dowodzi, ale to się zawsze może zmienić, jeśli Reichsfuhrerin Urszula go zauważy i z jakichś powodów uzna, że właśnie takich ludzi Rzesza w naszym bantustanie potrzebuje, by przenieść działania wojenne również na nasze terytorium, a przynajmniej sprowokować tu rozruchy, co umożliwiłoby uruchomienie procedur przewidzianych w ustawie numer 1066, która cały czas obowiązuje.

Stanisław Michalkiewicz