Każdy z was jest w tym mistrzem Mam na myśli znajomość języka polskiego.
Nawet sobie nie zdajecie sprawy jak on jest skomplikowany! Dla nas naturalny, bo bez zastanowienia posługujemy się przypadkami, koniugacjami, liczbami, wyjątkami. Po prostu tak naturalnie, bez zastanowienia. Ale spróbujcie nauczyć kogoś polskiego z innego niż słowiańska grupa języków – a zobaczycie, co umiecie, docenicie to i spotęgujecie chęć dociągnięcia do mistrzostwa.
Ostatnio jestem w trakcie uczenia polskiego pewnego obcokrajowca. Jest on z grupy językowo zbliżonej, ale nie słowiańskiej. Takie rzeczy jak rodzaje, liczby, koniugacje i przypadki nie są mu obce. Jego naturalnym językiem jest język z grupy języków romańskich.
Umówiliśmy się, że będzie brał lekcja na programie Duolingo, a także poprzez bardziej formalne kursy. To ostatnie nie jest takie proste, bo po prostu takich formalnych kursów języka polskiego dla dorosłych za wiele w Toronto i okolicy nie ma. Może uściślę – prawie wcale ich nie ma. Jedyna szkoła dla dorosłych ‘Polish Language School’ w Mississauga, ogłasza swoje kursy dla początkujących dopiero we wrześniu 2024. A tu dopiero kwiecień, a wyjazd do Polski temu gościowi szykuje się właśnie we wrześniu.
Owszem można skorzystać z prywatnych nauczycieli polskiego ($40-$100 za godzinę), ale trudno ich zweryfikować. Nie wiadomo kto to taki. Więc ugodziliśmy się, że to ja będę takim prywatnym nauczycielem, a w zamian za naukę polskiego on mnie będzie uczyć swojego, a dla mnie ciągle obcego języka. Taka obopólna korzyść. Tylko nawet nie przypuszczałam jakie schody przede mną. Zaczęliśmy. Opowiedziałam mu kilka kawałów językowych, takich z długą brodą, ale ciągle aktualnych, bo klawiatura komputera jest podobna do klawiatury maszyny do pisania. Otóż jedna pani pisała na maszynie fakturę na kursy w Krakowie, tylko jej się palec omsknął (litera ‘w’ jest nad literą ‘s’ na klawiaturze) w czasie stukania w klawisze i napisało się ‘ku..wy Krakowie’, zamiast ‘kursy w Krakowie’. Śmiechy było co niemiara. Inna pani maszynistka z kolei napisała Sralin, zamiast Stalin, bo stuknęła w ‘r’ zamiast w tuż obok leżące ‘t’. Nie wiadomo co się z tą maszynistką stało, ale słuch o niej zaginął. I tak jako pierwsze przetłumaczyłam mu na jego język polski artykuł z Gońca i tam było ‘odwoływałeś się’. A ten mi przysyła e-mail informując, że nie ma takiego słowa jak ‘odwoływałeś się’, bo u niego słowo to jest podkreślone na czerwono, czyli, że takiego słowa nie ma w sprawdzającym słowniku wirtualnym.
– Ależ oczywiście, że jest takie słowo – tłumaczę.
– To jest czas przeszły odwoływania w rodzaju męskim, bo w rodzaju żeńskim, to by było ‘odwoływałaś się’. – Heh? To dlaczego tych słów nie ma w słowniku? – Ależ są w mowie polskiej i to jest najważniejsze, bo ja wiem lepiej niż elektroniczny słownik. Poza tym pewnie słownik jeszcze nie jest zaktualizowany. Poburczał coś pod nosem, ale raczej nie przyjął mojego tłumaczenia. Teraz pewnie mi psuje wśród znajomych opinię, rozpowszechniając plotki, że nawet polskiego nie znam. Ja z kolei miałam z jego pomocą szlifować francuski, który już po wielu latach nauki powinnam była dobrze znać. Ale co tu dużo mówić i wymagać od starszego człowieka. Przecież nawet z angielskim mam problemy.
Nic to, że mam za sobą kilkudziesięcioletnią praktykę zarządzania projektami i nauczania w college\u (wszystko w języku angielskim) i jak się przygotuję i napiszę, to robię to w miarę bezbłędnie. Ponieważ mam dobry słuch i głos, to i moja angielska wymowa, intonacja i akcent są trudno rozpoznawalne – stąd często bierze się mnie za Francuzkę, a nie za Rosjankę czy Niemkę. Ale jak mi już przyjdzie prowadzić takie naturalne rozmówki, to lapsus goni za lapsusem.
Ostatnio prowadziliśmy rozmowę w samochodzie z dziećmi i ich wybrankami (nie polskiego pochodzenie), no i jedna z córek zapytała mnie (po angielsku oczywiście) na jakiej ulicy mieszkał kiedyś wujek Joseph? Bez wahania odpowiedziałam, że przy ‘Prince Anne’. W samochodzie zapanowała najpierw cisza, a potem młodzi zaczęli niekontrolowanie rechotać. Zrobiło mi się nieswojo, bo nie wiedziałam o co chodzi, a ponieważ to tylko ja nie rechotałam jak głupia, to wszystko wskazywało na to, że to ja jestem źródłem tej wesołości.
W końcu najstarsza córka zapytała, czy na pewno to chodziło o ‘Prince Anne’? Acha, załapałam. Mimochodem i na luzie, nazwałam ulicę ‘książę Anne’, a nie ‘księżniczka Anne/Princess Anne’. Gdybym to pisała, albo mówiła oficjalnie, to nigdy, przenigdy bym takiej pomyłki nie zrobiła. Ale po prostu paplaliśmy sobie, a dla mnie niestety dalej język angielski, pomimo tego, że mogę wspaniale tłumaczyć z angielskiego na polski, i z polskiego na angielski (za pieniądze), angielski nie jest moim językiem naturalnym (native).
Wesołość w samochodzie trwała, bo przypisano mi proroczą umiejętność przewidywania, bo może ta księżniczka Anna, tak naprawdę była księciem Anną? Kto wie. No bo do jakiego stopnia jeśli czegoś nie ma w języku, to jest w rzeczywistości? No bo jeśli Princess Anne, była naprawdę księciem, to nie mogła się przecież kiedyś tak tytułować. Kiedyś nie mogło być księcia Anne/prince Anne, a dzisiaj może się do tego przyznać i być. Czyli co jest pierwsze: język czy rzeczywistość? Czy język zawsze opisuje rzeczywistość i prawdę? I od kiedy prawda i rzeczywistość wpływa na język?
To tak jak z Facebookiem. Od kiedy wirtualna zjawa facebooka jest brana za rzeczywistość? Już do wirtualnej legendy przeszła opowieść, że jedna pani myślała, że jeden pan umarł, bo przestał wypisywać głupoty na facebooku. Ale to już jest paranoja, i zupełnie inna kwestia. To kwestia jak wirtualne społeczności tworzą ułudę rzeczywistości. Stąd niedaleko do języka, który zamiast być fundamentem opisywania tego co nas otacza staje się przez tą wirtualną rzeczywistość kształtowana. A przecież nasz język to jest nasza wartość, o którą powinniśmy dbać i o nią walczyć. Jeśli więc wirtualny słownik podkreśla na czerwono ‘‘odwoływałeś się’ to nie ma racji, bo maszyna nie może znać lepiej od nas naszego języka, nawet jeśli poparta jest Sztuczną Inteligencją / Artificial Intelligence.
A dookoła coraz groźniej. Niemcy chcą budować tarczę obronną nad Polską? Patrząc na historyczne dane, to chyba będzie tarcza bardzo dziurawa, w sam raz na zbudowanie jeszcze jednego szczelnego mostu między Niemcami a Rosją.
Dobrze chociaż, że prezydent Duda jest rozpoznawany jako światowy polityk. Jego ostatnie wizyty i w Stanach i w Kanadzie o tym świadczą. Ależ to musi razić proniemieckich zwolenników obecnego rządu polskiego. I to mi się bardzo podoba, takie ‘schadenfreude’ – czyli cieszenie się z czyjegoś niepowodzenia. Kanclerz Niemiec już zapowiada, że jeśli Trump zostanie ponownie Prezydentem USA, to się z nim nie spotka. Nie? To dobrze, bo i po co? Ale o tym wkrótce.

Alicja Farmus
Millbridge, 20 kwietnia, 2024

 

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU