Kampania wyborcza do Sejmu i Senatu powoli wstępuje do drugiej fazy – bo pierwsza, polegająca na ustalaniu list wyborczych, właśnie dobiega końca. Towarzyszą jej dramatyczne wydarzenia, bo wszyscy kandydaci chcieliby dostać pierwsze miejsca w przydzielonych im okręgach wyborczych, ale jest to nawet fizycznie niemożliwe, więc w każdym komitecie wyborczym towarzyszy temu walka o byt w najjaskrawszych przejawach. Niektórzy do tego stopnia nie są ukontentowani, że opuszczają dotychczasowy komitet i przechodzą do konkurencji w nadziei, że zdrada zostanie wynagrodzona, bo przy takim transferze delikwent w charakterze wpisowego musi ujawnić wszystkie znane sobie „wstydliwe zakątki” dawnego komitetu macierzystego, chyba, że na skutek wielu transferów komitet przestanie istnieć. Tak właśnie chyba stanie się w klubem Kukiz 15 po przejściu jego lidera, Pawła Kukiza do Polskiego Stronnictwa Ludowego, które jeszcze niedawno nazywał „organizacją przestępczą”. Klub pustoszeje, bo nie tylko odszedł z niego do PiS Wielce Czcigodny poseł Rzymkowski i w charakterze wpisowego oświadczył, że ustawa „antyroszczeniowa”, którą sam opracował i buńczucznie pokazywał przed Białym Domem w Waszyngtonie, nie jest w ogóle potrzebna – ale również odeszła grupa posłów z panem Jóźwiakiem na czele, którzy tworzą obecnie koło Unii Polityki Realnej.

Pan Śpiewak, który jest „miejskim aktywistą” ujawnił sekretne porozumienie zawarte przez Sojusz Lewicy Demokratycznej z partią Wiosna pana Roberta Biedronia – że po wyborach Wiosna zleje się z Sojuszem. Czy z SLD zleje się również Partia Razem pana Zandberga – tego jeszcze nie wiadomo, bo pan Zandberg w swoim czasie pryncypialnie chłostał SLD, że skupia farbowane lisy, które zdradziły świętą sprawę socjalizmu, no ale polityka ma swoje prawa i zalety – między innymi tę, że na naszych oczach hartuje się stal, to znaczy – nieugięte charaktery kandydatów na prawodawców.

Przewidział to, jak zresztą wszystko inne, Adam Mickiewicz, pisząc w „Dziadach” – „bo słuchajcie i zważcie u siebie, że według bożego rozkazu, kto nie dotknął ziemi ni razu, ten nigdy nie może być w niebie”. Tymczasem kampania wyborcza w tej właśnie fazie ma to do siebie, że każdy pretendent nie tylko „dotyka ziemi”, ale bywa przeczołgiwany, niekiedy nawet wielokrotnie.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Rzecz bowiem w tym, że w tej fazie, zanim jeszcze odbędzie się jakiekolwiek głosowanie i poza jakąkolwiek kontrolą, ścisłe sztaby partyjne spośród ogółu obywateli wyłaniają szczęściarzy, którzy w ogóle będą mieli szansę zostania prawodawcami. Późniejsze głosowanie, które pan prezydent Duda wyznaczył na 13 października, jest tylko przyklepaniem tej selekcji i pewnie dlatego Janusz Korwin-Mikke twierdzi, że gdyby wybory mogły cokolwiek zmienić, to już dawno zostałyby zakazane. Inna rzecz, że chyba sam nie do końca w to wierzy, bo za każdym razem do wyborów staje – ale może chce się o tym przekonać osobiście, a taka dociekliwość przynosi mu zaszczyt. W takiej jednak sytuacji okazuje się, że całym państwem kręci jakaś trzydziestka polityków – bo tylu mniej więcej tworzy liczące się partyjne sztaby. Ma to swoje zalety, bo dzięki temu bezpieka ma ułatwione zadanie, jako że roztoczenie kontroli nad trzydziestoma obywatelami, z których być może połowa, jeśli nie dwie trzecie, to konfidenci jak nie tej to innej bezpieczniackiej watahy, jest sprawą dziecinnie łatwą. Teraz komitety wyborcze będą zbierały podpisy, żeby zarejestrować listy we wszystkich okręgach, no a potem już tylko kampania i wybory.

Tymczasem całą Polską wstrząsnęła afera z udziałem wiceministra sprawiedliwości pana Łukasza Piebiaka, któremu portal „Onet”, będący własnością niemieckiego koncernu, zarzucił organizowanie „hejtu” wobec niezawisłych sędziów, nieżyczliwych rządowi „dobrej zmiany”.

Podobno francuskim łącznikiem między panem Piebiakiem, a niezależnymi, to znaczy – popierającymi rząd mediami, miała być niejaka pani „Emilia”, o której na razie wiemy tyle, że „nie była zatrudniona” w Ministerstwie Sprawiedliwości.

Pan Piebiak złożył dymisję i chociaż premier Morawiecki oświadczył, że to „kończy sprawę”, to chyba tak nie będzie, bo z jednej strony były już wiceminister zamierza pozwać „Onet” przed niezawisły sąd, a z drugiej – „Onet” się odgraża, że „zna nazwisko” tajemniczej pani Emilii. Oczywiście wszystko może się nie zakończyć wesołym oberkiem, zwłaszcza gdy pan Piebiak nieopatrznie skieruje sprawę do niezawisłego sędziego, który rządowi „dobrej zmiany” nie sprzyja. Sędziowie bowiem nie tylko są jeden w drugiego niezawiśli, ale też – apolityczni, co oznacza tylko tyle, że jedni są do aktualnego rządu usposobieni wrogo, podczas gdy inni – życzliwie.

Oczywiście w tej sytuacji apolityczność i niezawisłość możemy spokojnie włożyć między bajki, a jeśli nie o politykę chodzi, to są też podstawy do przypuszczeń, że za sto tysięcy można obstalować dowolny, nawet najbardziej absurdalny wyrok nie tylko w pierwszej instancji, ale i w apelacji. W tej sytuacji, jeśli w grę wchodzą takie alimenty, to trudno się dziwić, że niezawiśli sędziowie bronią niezawisłości, jak Wojciech Jaruzelski w stanie wojennym socjalizmu.

Ale i bezpieka nie zasypia gruszek w popiele i poprzez więzienia przeszła fala zagadkowych samobójstw i przypadków śmiertelnych. Jeszcze pan mec. Giertych w towarzystwie pana mec. Dubois nie wyjaśnił przyczyn śmierci pana Dawida Kosteckiego, który w więzieniu, leżąc na łóżku, powiesił się na własnym prześcieradle, a współwięźniowie pod celą niczego nie zauważyli, jako że denat przykrył się kocem – jeszcze nie wiadomo, czy przed, czy po wszystkim, a już w innym więzieniu zmarł Brunon Kwiecień, skazany na to, że „chciał” wysadzić Sejm w powietrze.

Nawet temu specjalnie nie zaprzeczał, tylko twierdził i to chyba niebezpodstawnie, że „inspirowali go” do tego funkcjonariusze ABW. Jeśli to prawda, to nic dziwnego, że dostał udaru mózgu, a z kolei współwięzień Dawida Kosteckiego dokonał „samookaleczenia”, ale szczęśliwie został odratowany. Nic dziwnego, że i resort sprawiedliwości, jak i rządowa telewizja nawołują, by tych samobójstw nie wykorzystywać do walki politycznej – ale kto by słuchał takich wezwań? Jak twierdziła zapomniana już dziś nieco literatka Anna Bojarska – „od polityki uciec niepodobna”, zwłaszcza w sytuacji, gdy w sprawy wmieszane są bezpieczniackie watahy. Warto dodać, że Dawid Kostecki twierdził, że funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego czerpali różne korzyści z przedsiębiorstwa branży towarzyskiej, jakie na Podkarpaciu prowadzą dwaj bracia z Ukrainy, a po mieście krążą fałszywe pogłoski, jakoby bywał tam również były marszałek Sejmu pan Kuchciński.
Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie ma ani słowa prawdy, bo nawet nieprzejednana opozycja dotychczas nie zarzucała panu marszałkowi nic, tylko, że przelatywał żonę. Toteż rząd energicznie pracuje nad ustawą, kogo wolno przelatywać, a kogo nie i wszystko będzie jasne, niczym pod latarnią.

Tymczasem opinia publiczna, a zwłaszcza tak zwane „kręgi” pasjonują się tajemniczym zniknięciem pana Piotra Staraka, znanego nie tylko z tego, że jest nieprzyzwoicie bogaty, ale w dodatku, że jest mężem pani Agnieszki Woźniak-Starak (nee Szulim). Otóż, policja w nocy dostała cynk, że po jeziorze Kisajno dryfuje łódź motorowa, ale silnik już nie pracuje. Okazało się, że nikogo tam nie ma, a w międzyczasie do brzegu jeziora dopłynęła młoda pani, która wyjaśniła, że na tej motorówce pływała właśnie z panem Piotrem Starakiem, ale podczas gwałtownego zwrotu obydwoje z łodzi wypadli, ona dopłynęła do brzegu, a gdzie jest pan Starak – nie wiadomo, chociaż intensywne poszukiwania trwają już trzecią dobę.
Jeśli nie zostałby on tam znaleziony, to z pewnością zaowocuje to wieloma teoriami spiskowymi, podobnie jak to było w przypadku pana doktora Jana Kulczyka, o którym wiele osób nie tylko mówi, że żyje, ale nawet – że niektórzy go widzieli. Byłaby to jeszcze jedna poszlaka, że życie po życiu jednak istnieje, chociaż – powiedzmy sobie szczerze – co to za życie?

Stanisław Michalkiewicz