Pisze na łamach torontońskiego The Sun Mark Towhey

i dodaje:  Wszyscy przegrali w poniedziałkowych wyborach.

Liberałowie stracili 27 mandatów w Izbie Gmin, w porównaniu do swoich wyników w 2015 r., i większościowy rząd.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Konserwatyści zyskali 22 mandaty, ale przegrali wybory, które wielu zwolenników uznawało za wygrane.

NDP straciła prawie połowę miejsc.

Zieloni zyskali trzy mandaty, ale powinni byli zyskać znacznie więcej – bo to była ich szansa.

Tylko separatystyczny Bloc Quebecois mógł być zadowolony. Odzyskał status oficjalnej partii i ponad trzykrotnie zwiększył liczbę miejsc w Quebecu.

Największymi przegranymi byli jednak zwykli Kanadyjczycy.

Według  trzech największych partii, głównym problemem społeczeństwa są koszty utrzymania.

Ale ten mniejszościowy rząd, aby cokolwiek zrobić, będzie musiał zdobywać głosy poparcia innych partii, a to wsparcie nie będzie tanie.

Będzie kosztowało nasze pieniądze; będzie realizowane z naszych podatków – ostrzega publicysta The Sun.

Wszystko, co  Trudeau, będzie chciał przeprowadzić, będzie nas więcej kosztować.

Cokolwiek zaoferuje, będzie musiał kupić sobie poparcie, co będzie oznaczało, że nas, zwykłych ludzi, życie będzie więcej kosztować, wzrosną nasze rachunki. 

My wszyscy przegraliśmy

Niektórzy uważają, że podziały regionalne, które doprowadziły do takiego składu parlamentu, odzwierciedlają elektorat, który nie wie, czego chce.

Nie zgadzam się z tym – pisze felietonista The Sun –  myślę, że poniedziałkowe przesłanie od wyborców było całkiem jasne; od dziesięcioleci Kanadyjczycy wybierali rządy, które były kierowane przez klasę polityczną dla klasy politycznej. Czerwoni, niebiescy, pomarańczowi, wszystkie te rządy zawiodły Kanadyjczyków; dla ciężko pracującej klasy średniej, której   politycy lubią schlebiać, życie nadal staje się trudniejsze, a nie łatwiejsze. Kanadyjczycy mają tego dość.

Kanadyjczycy wypowiedzieli się wyraźnie w 2010 roku, kiedy wybrali Roba Forda na burmistrza Toronto, również całkiem wyraźnie wypowiedzieli się, kiedy wybrali Rachel Notley na premiera Alberty w 2015 roku i ponownie w tym roku, kiedy wybrali Justina Trudeau.

Brytyjczycy całkiem jednoznacznie wypowiedzieli się w 2016 r., kiedy przegłosowali Brexit, Amerykanie głosując na Donalda Trumpa, a Ontaryjczycy, gdy wybrali w ubiegłem roku Douga Forda.

Tymczasem nikt z tych, którzy posiadają władzę ich nie posłuchał, a usłyszałby sfrustrowanych, zmęczonych obywateli proszących rząd, by poprawił jakość ich pogarszającego się życia.

Ci ludzie nie chcą niczego za darmo, nie chcą jałmużny, nie przeszkadza im ciężka praca, by poprawić swój byt, niestety niezależnie od tego, jak ciężko pracują, ich życie się przestało poprawiać; przeciwnie staje się coraz trudniejsze.

Niezależnie czy wybierają liberałów, konserwatystów, republikanów czy demokratów życie staje się droższe i trudniejsze. Jeden po drugim burmistrzowie, premierzy,  prezydenci, którzy dobrze się prezentowali i dobrze gadali nie zdołali im tego życia poprawić.

I wyborcy wielu z nich mają już dość. W poniedziałek Kanadyjczycy ponownie  powiedzieli, postarajcie się bardziej, zróbcie to lepiej, tymczasem w tych poniedziałkowych wyborach nie było partii, która zaproponowałaby nową wizję – wszystkie posługiwały się tymi samymi starymi obietnicami, które dziesiątki już razy składały i łamały w przeszłości.

Kanada jest zmęczona tymi samymi starymi zagraniami. Rob i Doug Ford, Rachel Notley, Donald Trump Brexit dostali poparcie, aby przełamać status quo. Niektórym trochę się udało i teraz Kanadyjczycy chcą przełomu w Ottawie.

Czy znajdzie się partia polityczna, która będzie miała tyle ikry,  aby zaoferować taki przełom w przyszłych wyborach?

Mam nadzieję. – konkluduje Mark Towhey na łamach The Sun i trudno nie zgodzić się z jego opinią oddającą odczucia większości Kanadyjczyków; większości coraz mniej reprezentowanej przez polityczny establishment kraju.