Podwodny świat Raja Ampat

Nie jest tajemnicą, że od wielu już lat jedną z moich pasji jest nurkowanie. Trudno je zaliczyć do sportów, ale jest to na pewno aktywność, która wymaga dobrej kondycji i ścisłego przestrzegania zasad bezpieczeństwa. W zamian nurkowanie daje niezwykłe przeżycia i otwiera inny świat – ten niedostępny w naszej codzienności. Dzięki tej pasji miałem okazje podróżować do wielu egzotycznych zakątków świata i zobaczyć to, co jest czasami niewyobrażalne dla przeciętnego człowieka. Niestety, przez blisko 20 lat nurkowania zauważam wyraźnie, że rafy w miejscach popularnych turystycznie są coraz bardziej zniszczone (przez zanieczyszczenia i przez początkujących nurków). By mieć szansę zobaczenia dziewiczych miejsc, należy eksplorować coraz bardziej odległe od cywilizacji rejony, nie zabudowane hotelami i ośrodkami “All Inclusive”.

˛

Część świata, która jest wciąż mało rozwinięta i jednocześnie charakteryzuje się niezwykle atrakcyjną florą i fauną, rozciąga się od Tajlandii poprzez Filipiny, Indonezję do Papui Nowej Gwinei. Jest to obszar usiany tysiącami małych wysepek, zwykle niezamieszkanych, z wieloma lokalnymi morzami i bardzo bogatym życiem podwodnym. Pomimo wzajemnej bliskości pod względem położenia, każdy mikroregion charakteryzuje się odmiennymi gatunkami ryb i stworzeń morskich. Od wielu lat region ten budzi zachwyt nurków z całego świata, ale z uwagi na brak infrastruktury turystycznej dostęp terenów do nurkowania jest tam bardzo ograniczony. Zasadniczo jest tylko możliwy na specjalnie do tego przygotowanych łodziach, na których spędza się od 7 do 14 dni, śpiąc, jedząc, nurkując i odpoczywając.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Na takiej (niezwykle pięknej) łodzi w rejonie zwanym Raja Ampat miałem przyjemność ostatnio nurkować wraz z 18-osobową grupą nurków z Toronto i okolic. Wyprawa była zorganizowana poprzez Aquarius Scuba Diving – firmę prowadzoną przez Marka Paszyna, u którego lata temu uzyskałem moją licencję nurka. Marek, pasjonat nurkowania, od lat organizuje wyprawy w różne miejsca na Ziemi. Na kilku z nich miałem przyjemność być i zawsze są one bardzo atrakcyjne pod kątem turystycznym i nurkowania. Kiedy trzy lata temu Marek zaproponował wyprawę do Raja Ampat, lista chętnych zapełniła się bardzo szybko. Dla tych, którzy wiedzą coś o nurkowaniu jest to miejsce kultowe, plasujące się na “bucket list” wśród wszystkich nurków. Odległe, trudno dostępne, mało zniszczone i z niepowtarzalnym bogactwem życia podwodnego… Podwodny raj. Kiedy zobaczyliśmy zdjęcia łodzi, na której mieliśmy mieszkać i nurkować, określenie “diving paradise” samo cisnęło się na usta.

Kiedy nadszedł długo wyczekiwany dzień rozpoczęcia wyprawy, okazało się, że czeka nas niezwykle długa i wyczerpująca podróż, która zajęła nam 2 dni. Najpierw z Toronto do Taipei (na Tajwanie). Później z Taipei do Bali. Potem do Dżakarty, i na koniec do Sorong (to już Papua Zachodnia). Jest to ciągle Indonezja, która jest krajem muzułmańskim. W drodze z lotniska do hotelu (gdzie mieliśmy zjeść śniadanie i poczekać na załogę łodzi, która miała nas odebrać), z ogromnym zainteresowaniem obserwowaliśmy ulice, ruch drogowy oraz ludzi. Niestety, gołym okiem widać wszechobecną biedę. Dla mieszkańców tego regionu życie nie jest rajem, i każdego dnia walczą oni z ekonomicznym niedostatkiem. Miasto przypomina taki sam chaos jaki widziałem w Indiach czy na Filipinach. Ruch samochodowo-motorowy (z przewagą motorków, którymi poruszają się również 4-osobowe rodziny) jest lewostronny i nie wygląda, żeby obowiązywały tu jakieś zasady czy przepisy ruchu. W trakcie naszej zaledwie 30-minutowej jazdy byłem kilka razy pewien, że nasz kierowca albo kogoś zabije, albo przynajmniej potrąci. To, że dojechaliśmy bez wypadku zakrawa na cud. Lokalni kierowcy z pełnym spokojem poddają się “fali” i posuwają się do przodu. Na poboczach usytuowane są małe stoiska, na których stoją butelki; jak się okazało każda z jednym litrem benzyny. Jak komuś zabraknie paliwa, to “stacja” jest pod ręką.
Sklepiki i domki są małe i zaniedbane, ale największym problemem są odpadki i ścieki. Śmieci są porzucane gdziekolwiek, i pewnie leżą tam tygodniami, co może stanowić zagrożenie sanitarne dla lokalnej ludności. Raz widziałem jakiś samochód wypełniony ludźmi jak z pospolitego ruszenia (każdy inaczej ubrany), rzucających śmieci na ogromną hałdę przy głównej drodze. Jeszcze gorzej ma się sprawa ze ściekami. W Sorong, a nawet w stolicy Indonezji – Dżakarcie typowe jest, że ścieki z domów są bezpośrednio wylewane do rowu, który biegnie wzdłuż ulicy (zupełnie otwarty, jak przedwojenny rynsztok!), a następnie wlewają się one do jakiegoś większego kanału. Swoją podróż kończą niestety w oceanie…
W Indonezji widzieliśmy dwa miasta – Sorong i Dżakartę. Oba są brudne i zaniedbane. Kiedy chcieliśmy zwiedzić jedno z nich i dotarliśmy do centrum, szybko zawróciliśmy do hotelu – oglądanie tego wszechobecnego chaosu nie sprawiało nam żadnej przyjemności. Jest to kraj o populacji ponad 260 milionów (czwarta największa liczba ludzi na świecie!). Pomyślałem sobie, że jeśli pozostałe miejsca w tym kraju tak samo zanieczyszczają środowisko (traffic, śmieci i ścieki), to nasze działania w Kanadzie na rzecz klimatu naprawdę niewiele znaczą. A z drugiej strony powinniśmy być szczęśliwi, że żyjemy w tak uporządkowanym miejscu na ziemi.

Sam transport do portu a następnie na łódź o nazwie Dewi Nusantara (Bogini Archipelagu) odbył się bardzo sprawnie. Łódź została wybudowana w 2008 roku przez miejscowych rzemieślników. Jest to trójmasztowy szkuner o długości 57 metrów, który może pomieścić do 18 pasażerów w dobrze wyposażonych kabinach (każda z własną łazienką!). Załoga statku liczy aż 26 osób. W tym kapitan, mechanicy, kucharze, przewodnicy do nurkowania, kelner, itd. Wiele osób z załogi ma kilka obowiązków, a wszyscy są zawsze bardzo uprzejmi i uśmiechnięci. Myślę, że jak na tamtejsze warunki życia, praca na takim statku to bardzo pożądane zatrudnienie, dlatego większość z członków załogi pracuje na nim ponad 10 lat. Muszę przyznać, że każdy znał swoje miejsce i obowiązki, które były wykonywane sprawnie, szybko, i bez zbędnych czynności.

Tę całkowicie męską załogę “delikatną” ręką prowadziła jedyna kobieta – Simone. Niepozorna na pierwszy rzut oka Brazylijka, zawsze uśmiechnięta i mówiąca ściszonym głosem, miała absolutny szacunek u załogi i pełen posłuch. Simone zaraz po naszym wejściu na pokład rozdzieliła nasze kabiny według wcześniej przygotowanej listy (by uniknąć dyskusji co kto woli), oraz wprowadziła nas w zasady i obowiązujące na łodzi zwyczaje. Bardzo szybko nasza grupa podchwyciła “dryft” i już po kilku godzinach wtopiliśmy się w resztę załogi. Każdy z nas wiedział jak się zachować, zaakceptowaliśmy także narzucone nam odgórnie zasady. A że wytworzyła się też bardzo miła atmosfera – i my uśmiechaliśmy się przez cały czas, co dało tej wyprawie jeszcze bardziej niezwykły rys.

Nasza łódź jest uważana powszechnie za najbardziej luksusową i najlepiej utrzymaną w tym rejonie, dlatego jest ona prawie zawsze pełna. Wielu nurków wraca na nią wiele razy, a pewna para z Polski (pasjonaci zdjęć podwodnych) podróżowali nią już 28 razy! Wcale się nie dziwię, ponieważ sam chętnie bym jeszcze nieraz na nią wrócił.

Zanim przejdę do samego nurkowania, warto jeszcze podkreślić znakomite wyżywienie na łodzi. Ma ona otwarty pokład (osłonięty płóciennym dachem), na którym ustawiono dwa duże stoły. Jedliśmy przy nich przy dobrej pogodzie. Ale kiedy warunki nie sprzyjały, jadaliśmy w ogromnym, klimatyzowanym salonie, podzielonym na jadalnię, salę TV i barek. Obsługa nas rozpieszczała: już od świtu czekały na nas w salonie pokrojone (świeże i suszone) owoce, płatki zbożowe, jogurty, rogaliki, dżemy, kawa i herbata. Taki mały “snack” przed nurkowaniem. Pierwsze nurkowanie było zwykle około 7:15 rano. Wracaliśmy na łódź ok. 8:30, wprost na śniadanie. Po szybkim zdjęciu kombinezonów (wet suite), prysznicu, małym masażu oraz zmianie ciuchów na suche, zasiadaliśmy do stołu. Co było niesamowite, każdy zamawiał na co miał ochotę z 15-tu dań do wyboru (zamawialiśmy je jeszcze przed pierwszym nurkowaniem) i kelner Henry nigdy się nie pomylił. Mało tego – pamiętał kto co pije, w jaki sposób i z czym. Lunch po drugim nurkowaniu to zwykle bufet z trzema daniami, z sałatką, ryżem i sokami. Obiadokolację serwowano po trzecim nurkowaniu. Były to wykwintne potrawy, podane w bardzo elegancki sposób. I wieczorna lampka wina dla tych, którzy nie szli na nocne nurkowanie. Muszę jeszcze raz podkreślić – na łodzi jedliśmy bardzo czysto i smacznie, więc wydawało się nam, że brud i chaos jakie zostawiliśmy na lądzie należą do zupełnie innego świata.

Nasza 18-osobowa grupa była podzielona na dwie 9-osobowe, które były przydzielone na stałe do specjalnie przygotowanych do nurkowania szalup. W obrębie każdej szalupy powstały następnie dwie mniejsze grupki, każda z własnym i stałym “scuba dive master”. Cały sprzęt był przygotowywany dla nas przez załogę łodzi. Czyli butle były sprawdzane i nabijane na łodzi, a następnie znoszone do szalup. Nasze regulatory i BCD były zakładane na butle z Nitrox 32. Czyli sprzęt był przygotowywany i kontrolowany za nas. W normalnych warunkach wszystkie te czynności musielibyśmy wykonywać sami.
Każdego dnia mieliśmy możliwość wykonania czterech godzinnych nurkowań – trzech dziennych i jednego nocnego. Nic dziwnego, że po całym dniu nurkowania już o 21:30 wszyscy byli zwykle w łóżkach i nabierali sił na następny dzień.

A teraz trochę o nurkowaniu: woda w tym regionie jest przepiękna i czysta. Od razu widać bujność raf i bogactwo życia podwodnego. I nieprawdopodobne, bajeczne wręcz kolory! Obserwowaliśmy bardzo wiele zupełnie nam nieznanych gatunków ryb (pływających w ogromnych, barwnych ławicach), korali, ukwiałów i raf. Przy każdym nurkowaniu czekały nas wizualne niespodzianki i nowe doświadczenia. Potem następowała gorąca wymiana wrażeń i doświadczeń, i każdego zanurzenia w wodę wyczekiwaliśmy z radością i niecierpliwością. Naprawdę – byliśmy jak dzieci w sklepie z zabawkami! Ale niestety, rozmowy z naszymi przewodnikami trochę nas zaniepokoiły. Dla nas wszystko wyglądało super, ale oni zauważają szybki i negatywny wpływ człowieka na populację ryb. Szczególnie rekiny są odławiane (jak na całym świecie) po to tylko, by ktoś w Chinach zjadł przyrządzoną z nich zupę. W czasie naszego pobytu osobiście widziałem tylko cztery rekiny, podczas gdy na przykład na Cocos Islands na Costa Rica są ich tysiące. To samo dotyczy innych ryb. Kutry rybackie z Tajlandii kłusują na wodach Indonezji zupełnie bezkarnie, zabijając wszystko co się rusza w wodzie.

Na szczęście, od kiedy w tych akwenach pojawili się nurkowie ze świata zachodniego, wielu z nich używa swoich wpływów, by poprawić sytuację ekologiczną w regionie. Powstały parki narodowe i tereny chronione. Nurkowaliśmy w kilku parkach, i od razu widać więcej ryb i rekiny, podczas gdy w miejscach niechronionych jest gorzej. Piszę o tym nie po to, by narzekać, ale chciałbym uświadomić każdemu, że człowiek w ciągu ostatnich 100 lat zniszczył ekosystem bardziej niż od początku swojego istnienia. Tylko 100 lat doprowadziło do ogromnych katastrof ekologicznych, również w regionach odległych od naszego świata. Mam nadzieję, że coraz więcej osób zacznie angażować się w ochronę ziemi, i małymi, codziennymi gestami zminimalizujemy nasz negatywny wpływ na ekosystem planety.

O świecie podwodnym i o łodzi najlepiej opowiedzą Państwu załączone zdjęcia. A ponieważ w chwili obecnej pracuję nad montażem filmu z ujęć podwodnych w Raja Ampat, pewnie będzie on już dostępny na serwisie YouTube pod koniec stycznia.

Maciek Czapliński