Image by Tibor Janosi Mozes from Pixabay

Proroctwa chyba mnie wspierały, gdy napisało mi się, że „za przykładem niebieskim wszystko się zmieniło”. Wprawdzie miałem na myśli przede wszystkim złowrogi klimat,  z którym ludzkość podjęła nieubłaganą wojnę pod przewodem „Zasrancen”, którzy wodzą  za nos nawet dygnitarzy trzymających palec na atomowym cynglu, albo mają ambicję pasienia naszych dusz. Niestety w tej sytuacji o tym, co duszy wolno, a czego nie, nie będą decydowali pasterze naszych dusz, tylko właśnie „Zasrancen” („Man kann singen, Man kann tanzen, Aber niemal mit Zasrancen”), którym zaczynają się już podlizywać autorytety moralne.

Nie mówię o Noblistce, bo ona na froncie klimatycznym w awangardzie, ale na przykład o pani Ochojskiej, na którą musiała jakoś destrukcyjnie oddziałać atmosfera tego „wędrownego obozu cygańskiego” – jak nieżyjący już Włodzimierz Bukowski nazywał Parlament Europejski.  Doniosła ona pannie Grecie Thunberg, która właśnie obchodziła swoje 17 urodziny, że arcybiskup Marek Jędraszewski nie tylko nie wierzy w globalne ocieplenie, ale nawet w nią samą, czyli w pannę Gretę, na widok której zgina się nie tylko dziób pingwina, ale każde kolano. Jeszcze nie wiadomo, jaką pokutę wyznaczy panna Greta arcybiskupowi Jędraszewskiemu, ale na pewno nie ujdzie mu to na sucho zwłaszcza, że solidarność z nim wyraziło zaledwie 18 biskupów, w większości zresztą już emerytowanych.

Ale panna Greta, chociaż nie udało się jej ukończyć żadnej szkoły, ma przynajmniej 17 lat, podczas gdy w Kolumbii objawił się chłopczyk bodaj 10-letni, który chyba jeszcze nie wie, co dziewczynki mają pod spódniczkami, ale o klimacie, co to się  ociepla i ociepla – wie wszystko. Najwyraźniej w przypadku Zasrancen mamy do czynienia z tak zwaną wiedzą aprioryczną, której przykładem jest umiejętność oddychania, czy mrugania powiekami  – ale tylko w sprawie klimatu, co to się ociepla i ociepla, a i to nie do końca, bo nie słyszałem, by któreś z tych cudownych dzieci potrafiło wyjaśnić, dlaczego zmieniają się pory roku. Zresztą co tu wymagać od dzieci, kiedy nie potrafią wyjaśnić tego nawet studenci, o czym przekonałem się osobiście podczas zajęć o NATO.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Ale sceptycyzm arcybiskupa Marka Jędraszewskiego przyćmiło wkrótce wystąpienie zimnego ruskiego czekisty Putina, który nie tylko zarzucił Polsce kolaborację z Hitlerem, ale w dodatku ogłosił, że przyczyną II wojny światowej był pakt monachijski z 1938 roku.

Dla rosyjskiego prezydenta to bardzo atrakcyjna teza, bo pozwala rzucić zasłonę zapomnienia na pakt Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia 1939 roku. Ale nie to chyba było najważniejszą przyczyną tego wystąpienia zimnego ruskiego czekisty, bo najważniejszy wydaje się akces Rosji do skoordynowanej polityki historycznej niemieckiej i żydowskiej. Nasi Umiłowani Przywódcy skwapliwie skorzystali z okazji by zimnemu ruskiemu czekiście nawymyślać – ale próżno było oczekiwać na refleksję, dlaczego właściwie prezydent Putin wystąpił w tymi rewelacjami dopiero teraz.

Tymczasem warto przypomnieć, że nad Polską, niczym miecz Damoklesa, wisi amerykańska ustawa 447 JUST, że akurat w stosunkach amerykańsko-niemiecko-francuskich pojawiły się napięcia nie tylko na tle budowy rurociągu NordStream 2, ale i na tle „śmierci mózgowej NATO”, którą zdiagnozował francuski prezydent Emmanuel Macron.

W takiej sytuacji dostarczenie przez Rosję dowodu zacieśniania strategicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego nie mogło się w Berlinie nie podobać, podobnie, jak i w Izraelu, któremu oskarżanie Polski o kolaborację z Hitlerem świetnie na tym etapie pasuje,  chociaż oczywiście bez okazywania ostentacji.

Toteż rosyjski prezydent został przez władze Izraela wspaniale nagrodzony. Nie tylko zaprosiły go one do Yad Waszem na obchody rocznicy wkroczenia Armii Czerwonej do obozu w Oświęcimiu (o ile bowiem Wehrmacht „napadał”, to Armia Czerwona zawsze tylko „wkraczała”), ale scenariusz przewidywał, że będzie on tam głównym mówcą.

Warto tedy przypomnieć, że rolę Armii Czerwonej w II wojnie światowej raz na zawsze zatwierdziło porozumienie rosyjsko-izraelskie, przypieczętowane w roku 2012 wzniesieniem w Izraelu pomnika Armii Czerwonej.

Pan prezydent Andrzej Duda wpadł tedy na pomysł, by władzom Izraela postawić tak zwane „twarde warunki” – że jeśli nie pozwolą mu przemówić, to on do Izraela nie pojedzie. Przypominało to ultimatum, jakie meksykańska cesarzowa Charlotta przedstawiła cesarzowi Napoleonowi III – że jak Francja  nie pospieszy meksykańskiemu cesarzowi Maksymilianowi z pomocą, to ona razem z mężem abdykuje. – „Ależ abdykujcie jak najprędzej!” – wyrwało się Napoleonowi III, na co cesarzowa Charlotta zaczęła mu wytykać niezbyt jasne pochodzenie, potem dostała spazmów, a wreszcie zwariowała.

Z panem prezydentem Dudą aż tak źle nie było, ale na jego ultimatum władze Izraela, uchodzącego za strategicznego partnera Polski,  najwyraźniej wzruszyły ramionami.

W rezultacie prezydent Duda do Izraela nie pojedzie, a rocznicę wkroczenia Armii Czerwonej do oświęcimskiego obozu będą obchodzili przedstawiciele Niemiec, Rosji, Francji, Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, no i oczywiście – Izraela. Ciekawe, czy któryś z uczestników się nie pomyli i nie powie – „polskim obozie zagłady”. Najbardziej smakowicie zabrzmiałoby to określenie w ustach niemieckiego prezydenta Waltera Steinmeiera, ale może będzie się pilnował. I tylko polskiego prezydenta tam nie będzie i świat nie dowie się, co takiego chciałby powiedzieć, więc usłyszy to, co powie prezydent Putin.

Ale trudno wymagać, by władze Izraela  traktowały serio ultimata polskiego prezydenta w sytuacji, gdy rząd „dobrej zmiany” na oczach całego świata, z podwiniętym ogonem musiał odszczekać  nowelizację ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Przypomnijmy, że nastąpiło to po oświadczeniu rzeczniczki amerykańskiego Departamentu Stanu, że jak Polska się nie opamięta, to „zagrozi swoim interesom strategicznym”. Tak się kończy brak elastyczności w polityce zagranicznej i opieranie jej na „zawierzeniu” prezydentowi Trumpowi, który dla dogodzenia bezcennemu Izraelowi gotów jest na wszystko.

Tymczasem w naszym nieszczęśliwym  kraju wkrótce rozpęta się kampania prezydencka, w której obok pana prezydenta Andrzeja Dudy, będzie stręczyła się wyborcom posągowa pani Małgorzata Kidawa-Błońska, pan Władysław Kosiniak-Kamysz, a z lewicy jeszcze nie wiadomo, czy pan Biedroń, czy pan Śmiszek. I w jednym i w drugim przypadku byłby kłopot z Pierwszym Damem, ale  przecież na tym nie koniec, bo jest jeszcze pan Szymon Hołownia, a tylko patrzeć, jak w prawyborach zostanie wyłoniony kandydat Konfederacji.

Nawiasem mówiąc, Naczelnik Państwa musi tę Konfederację uważać za potencjalne zagrożenie dla obozu „dobrej zmiany”, bo z wyraźnym wsparciem mediów rządowych pan Marian Kowalski proklamował powstanie konkurencyjnej Konfederacji, a pamiątkowe zdjęcie z tymi konfederatami zrobił sobie Wielce Czcigodny Antoni Macierewicz, który zapewnił,  że napięcie, jakie pojawiło się w stosunkach amerykańsko-izraelsko-irańskich po zabójstwie generała Sulejmaniego w niczym Polsce nie zagraża.

Bardzo się z tego wszyscy cieszymy, bo jak tu się nie cieszyć, że Polsce nic nie zagraża – chyba, że Nasz Najważniejszy Sojusznik każe nam włączyć się do walki „o wolność naszą i waszą” – czyli w interesie bezcennego Izraela – bo przecież o nic innego tu nie chodzi.

Stanisław Michalkiewicz