Podróż do Ngosiyo

Po dziesięciu dniach pobytu w Vanilla House przyszedł czas na wyjazd do Tanzanii lądowej.

Znowu znalazłem się w porcie Zanzibar, z którego wypłynęliśmy w rejs. Byli ze mną Dorota i Joshua, bo zamiast wynajmować dla mnie przewodnika postanowili sami zrobić sobie wycieczkę. Pod wieczór byliśmy już w w Dar es Salaam. Po wyjściu z portu znaleźliśmy w ulicznym zgiełku. Wśród wrzeszczących ludzi było wielu taksówkarzy namawiających na swoje usługi. Dorota jednak czekała na swojego zamówionego wcześniej taksówkarza. Spóźniał się albo nie mógł nas znaleźć, pomimo ciągłego dzwonienia. Minęła godzina zanim nas znalazł. Wiedział też wcześniej gdzie ma nas zawieźć.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Hostel, w którym mieliśmy nocować był przy jednej z głównych ulic Dar es Salaam, a mimo to kierowca miał poważny problem ze znalezieniem tego miejsca. Nie bardzo wiedziałem o co właściwie chodziło. Około północy dotarliśmy w końcu do miejsca noclegu. Miejsce było czyste i schludne. Natychmiast kucharka przygotowała dla nas bardzo smaczną kolację.

Prysznic, ząbki i pa lulu. Rano już czekało na nas śniadanie i taksówka, która zawiozła nas na dworzec autobusowy.

Na początku droga była równa toteż szybko przemieszczaliśmy się z miejsca w miejsce. Mijaliśmy małe osady zagubione w sawannie. Nikt nie wsiadał lub wysiadał. Potem była przesiadka do innego autobusu, droga już była o wiele gorsza. Moje torby wylądowały na dachu autobusu. Kiedy potem oddano mi je, były pokryte czerwonym kurzem a jedna była dziurawa.

Kiedy tankowaliśmy autobus zwróciłem uwagę, że opony nie są dobrze napompowane. Powiedziałem to kierowcy ale on to zlekceważył. Dziwne, bo przecież była tam pompa. No i stało się. Na wybojach uderzył  jakąś częścią o kamienie, bo autobus był niżej i musieliśmy stanąć kilka godzin na naprawę. W końcu wieczorem dotarliśmy do miejscowości Kwediboma.

Stamtąd było jeszcze pół godziny jazdy motocyklem. Teraz zrozumiałem dlaczego Dorota kazała mi spakować swoje rzeczy do toreb, a nie walizek.

Na jednym motorze jechali kierowca, Dorota oraz Joshua i dwie torby. Jedną miał przed sobą kierowca, a drugą na plecach Joshua, a Dorota była w środku. Na moim motorze kierowca miał jedną z moich toreb na przodzie, a ja  drugą torbę na plecach. Nie było też drogi. Była za to ścieżka z piaszczystymi wybojami. Późnym wieczorem dotarliśmy do wioski Ngosiyo.

W wiosce Masajów

Do wioski nie jest doprowadzony prąd nie ma też świeżej wody. Po drodze widziałem słupy z prądem i być może w tej chwili już prąd mają. Jeżeli chodzi o wodę, to pytałem dlaczego nie osiedlili się nad rzeką lub jeziorem. No cóż, są oni ciągle narodem nomadycznym i są zależni od ruchu stada bydła, choć już budują zagrody dla bydła. Przyzwyczajają stado liczące kilkadziesiąt sztuk do przychodzenia na noc do tej zagrody zrobionej z kolczastych gałęzi i zamykanej tymi gałęziami.

Było już zbyt póżno, aby myśleć o kolacji czy myciu. Poszedłem prosto do łóżka, a raczej glinianego, twardego klepiska. Leżała na nim szmatka i zastanawiałem się czy mam się na niej położyć czy się nią przykryć. Moja torba z częścią ciuchów służyła mi za poduszkę, a resztę ciuchów rozrzuciłem pod siebie, aby trochę to posłanie zmiękczyć. Dobrze, że miałem ze sobą latarkę. Było to jedyne źródło światła.

Było bardzo zimno choć wioska położona jest zaledwie kilkaset kilometrów od równika. Wioska położona jest ponad kilometr ponad poziom morza, dlatego w nocy było tak zimno. Spałem więc w butach, długich spodniach i kurtce, mimo to rano wstałem zmarznięty, głodny i strasznie zmęczony po wyczerpującej podróży i braku snu.

Złapałem małą, czarną kózkę nie po to, aby ją potrzymać, ale aby od niej się trochę ogrzać. Popatrzyłem na moją chatkę. Zbudowana była z patyków połączonych zaprawą zrobioną z gliny i ludzkiego moczu. Woda jest tam zbyt cenna aby ją marnować na zaprawę. Przywożono ją z odległego bajora na osłach w dużych plastykowych pojemnikach. Poza tym ludzki mocz choć po kilku dniach przestaje śmierdzieć, ale dla wszystkich insektów i skorpionów ciągle cuchnie i żadne z nich do tej chaty nie wejdzie.

We wnętrzu był przedsionek i dwie sypialnie. Jedna, po prawej była dla mnie, a w drugiej spali Dorota i Joshua. Okienka to małe otwory w ścianie o wymiarach 15×15 cm. W przedsionku stał pojemnik z wodą do mycia przywiezioną na osłach. Zanim zapytałem powiedzieli mi, że zbudowali dla nas ubikację, ale żeby dzisiaj jej jeszcze nie używać bo glina jeszcze nie wyschła. Ściany dwóch małych pomieszczeń  ulepione były z gliny. W jednym z tych pomieszczeń był sedes też ulepiony z gliny, a w drugim wisiało wiadro, które służyło jako prysznic. Odruchowo rozglądałem się za ręcznikiem i wcale bym się nie zdziwił gdyby tam był.W ubikacji był za to papier toaletowy. Dobrze, że to dla nas zbudowali bo wyprawa w krzaki byłaby bardzo ryzykowna ze względu na kolce o długości palca.

Ledwie się rozwidniło otworzyli koral dla krów i zagrodę dla kóz. Byłem zaszokowany tym, co zrobiły kozy. Zamiast pędzić do zarośli, które były ciągle zielone, jako że dopiero co skończył się sezon deszczowy, wspinały się na zupełnie wyschnięte gałęzie koralu i oskubywały kolce. Za chwilę jednak to zrozumiałem. Zielone liście zarośli są tylko w porze deszczowej, natomiast kolce są cały rok i to one są podstawą pożywienia kóz. Dopóki krowy były jeszcze blisko, kobiety pędziły do nich z drewnianymi podłużnymi pojemnikami, aby je wydoić. Krowy nie miały dużych wymion. Trzeba było wydoić kilka krów, aby napełnić półtoralitrowy pojemnik. Nagle jedna z krów zaatakowała mnie rozpoznając we mnie intruza. Ledwo uszedłem z życiem.

Kiedy już trochę się ociepliło kazłem wystawić stolik i taboret przed moją chałupką, a również kazałem ogłosić wszem i wobec, że będę wręczał podarunki dla wszystkich mieszkańców okolicy.

W pobliżu była tylko chata, w której mieszkała matka Teresa i jej córki. Inne chaty były dość daleko. Jak to zrobiły, nie wiem, ale już za chwilę stał przede mną dość pokaźny tłumek dzieci i kobiet. Mężczyznom nie wypada brać prezentów, są na to zbyt dumni. Po otrzymaniu prezentów na polecenie Joshui odchodzili aby dać szansę innym. Jedna tylko osoba nie odstąpiła ani na moment. Była to matka Teresa widoczna na zdjęciach w pomarańczowej bluzce. Po kilku godzinach była obwieszona naszyjnikami i bransoletkami i miała na rękach kilka zegarków. Kazałem Joshui spytać dlaczego tak robi, przecież prezenty są dla wszystkich, a nie tylko dla niej, odpowiedziała, że to dla tych, którzy nie przyszli, a byłem przekonany, że byli tu wszyscy.

Wszyscy byli ubrani tylko w płat materiału przewieszony ukośnie przez ciało, a pod spodem nie mieli nic i było im ciepło, kiedy ja siedząc w kurtce ciągle się trząsłem. Jedna z kobiet karmiła dziecko piersią odchylając tylko kawałek stroju.

Wiele dzieci miało oznaki szkorbutu, wiele z nich miały wiszącą zawartość nosa.

Wiele z tych dzieci miało zaropiałe oczy i nawet nie odganiały much siadających na tej ropie.

Wiele z nich miało niedługo umrzeć.

Wiele z tych dzieci przypuszczalnie już nie żyje.

Dlatego ci ludzie starają się mieć jak najwięcej dzieci, aby gatunek przetrwał. Ktoś mówił, że na pięcioro dzieci tylko jedno przetrwa. Masajowie pomagali sobie nawzajem bo było to warunkiem przetrwania. Widziałem w pobliskiej chacie kobietę, która dopiero urodziła dziecko. Opiekowało się nią kilka kobiet siedząc przy niej całą dobę. Kiedy mężczyzna umrze, cała jego rodzina opiekuje się wdową. Nikt tam nigdy nie jest samotny.

Po zachodzie słońca usłyszałem dźwięki bębnów i śpiewy dochodzące z różnych kierunków. Spytałem Joshui o co chodzi. Odpowiedział, że cała okolica przygotowuje się do koncertu dla mnie. No i za jakiś czas przyszli wszyscy, może ze sto osób. Tuż przed moją chatą rozpoczęli koncert, który trwał ponad godzinę. Były tańce z charakterystycznymi podskokami mężczyzn, które były też konkursem kto skoczy więcej, śpiewy kobiet i niesamowitym burbonem mężczyzn. Niestety nie miałem odpowiedniego sprzętu aby to nagrać. Było bardzo ciemno. Kiedy skończyli poprosiłem Joshuę o tłumaczenie z angielskiego na  język swahili.

Powiedziałem im tak: Wy, Masajowie jesteście może biedni, ale za to dumni i stąd jest wasze bogactwo. Bogaci Amerykanie są być może bogaci, bo mają dużo pieniędzy, ale za to bardzo biedni duchowo. Mogą się od was bardzo wiele nauczyć. Dziękuję wam za to, że daliście mi możliwość poznania waszej bogatej kultury i wspaniałych obyczajów. Dziękuję Bogu za to, że istniejecie. Bez was świat byłby o wiele biedniejszy.