W starym (polskim) kinie – „Dancing w kwaterze Hitlera”

Oglądanie starych polskich filmów w dobie koronowirusa wydaje mi się dobrym pomysłem, bo po pierwsze choć przez chwilę nie będziemy o nim myśleć, a po drugie wrócimy do filmów, które mimo, że często zapomniane nadal mają jakąś wartość.

Nie trudno zachwycać się klasykami rodzimego kina: „Popiół i diament”, „Kanał”, „Eroica”, „Zezowate szczęście”, czy „Krzyż Walecznych” to niewątpliwie arcydzieła, a na ich temat wylano morze atramentu więc moja zachęta do ich ponownego obejrzenia jest tylko symboliczna. Wajdy, Munka, Kutza, Hasa czy Konwickiego nikomu kto ma nawet niewielkie pojęcie o polskiej kinematografii, nie trzeba dzisiaj przedstawiać i to nie tylko w Polsce. Rzecz w tym, że owi mistrzowie tworzyli także obrazy mniej znane i do oglądania tych właśnie obrazów pragnę wszystkich zachęcić. Pisałem o tym parę tygodni temu wspominając „Pociąg” Jerzego Kawalerowicza.

Dzisiaj chciałbym przypomnieć film z 1968 roku „Dancing w kwaterze Hitlera”. Jan Batory, który był reżyserem tego filmu nie należał co prawda do tzw. „Szkoły Polskiej”, czyli grupy twórców, którzy w latach 1956 -1961 wprowadzili polską kinematografię na salony świata, a jednak i jemu zdarzało się mocno zaistnieć w tym towarzystwie. Oczywiście nie mam w tym momencie na myśli słynnego z wiadomych względów filmu „O dwóch takich co ukradli księżyc” (debiut braci Kaczyńskich), ale już „Odwiedziny prezydenta”, „Jezioro osobliwości”, a zwłaszcza wspomniany „Dancing w kwaterze Hitlera” stanowiły namiastkę całkiem niezłego kina.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Naturalnie, są w tym filmie fragmenty, które na milę cuchną PRL-owską propagandą – w końcu mamy lata 60-te i zamordyzm Gomułki, a Batory nie był najwyraźniej na tyle zdolny, by kamuflować się przed cenzurą. Jest zatem temat bananowej młodzieży (temat zakazany, pod warunkiem, że się ją potępia), Niemca, który stał po dobrej stronie (chodziło o ocieplenie stosunków polsko-niemieckich) i parcia na turystykę pomimo, że nie było żadnej bazy. Być może to jedyne mankamenty filmu Batorego, który summa summarum naprawdę warto obejrzeć.

Akcja „Dancingu” toczy się, jak wskazuje tytuł, w dawnej kwaterze Adolfa Hitlera, a właściwie w miejscu, które pozostało po tej kwaterze. W Wilczym Szańcu, bo tak nazwano bunkier, Hitler lubił przebywać, zwłaszcza w latach 1941-44 podczas inwazji na ZSRR. Poza tym, czuł się tam bezpiecznie, czemu trudno się dziwić z uwagi na położenie (leśna wioska Gierłoż w pobliżu Kętrzyna) i samą fortyfikację (grubość ścian 8 metrów, zaś stropu aż 10 metrów!). Zamiast ścian i stropów są dzisiaj tylko gruzy jako że sami Niemcy uciekając przed Rosjanami wysadzili wszystko w powietrze.

Zburzony bunkier był jedynie tłem filmu Batorego i próżno oczekiwać tam jakiegoś dancingu. Natomiast jego osią jest wakacyjna przygoda dwojga studentów Anki (Maja Wodecka, określana niegdyś – z uwagi na urodę – polską Elizabeth Taylor) i Waldka (Olgierd Łukaszewicz). W rolę niemieckiego biznesmana wcielił się Andrzej Łapicki. Ale to nie oni popisują się kunsztem aktorskim; palmę pierwszeństwa należałoby przyznać wspaniałemu Zygmuntowi Maklakiewiczowi, który jak zwykle w epizodzie przewodnika po gruzach Wilczego Szańca daje prawdziwy popis gry. Scenariusz „Dancingu” powstał na podstawie opowiadania Andrzeja Brychta, muzykę skomponował Wojciech Kilar, a autorem zdjęć był etatowy kamerzysta Wajdy, Witold Sobociński.

Janusz Pietrus