Kto wie, może za dawnych czasów gromiłby z wysoko podniesionym krzyżem różnych kacerzy i heretyków! Taka była w nim siła i twardość, a może nawet coś z pogranicza fanatyzmu.

        Rozmowę z Wiktą Pawliną zaczął więc z ogniem w oku, wyrzucając jej jak to się mogło stać, że syna swojego naraża na ogień piekielny i tak dalej, ale akurat w tym momencie wszedł proboszcz Noga, przywitał serdecznie Wiktę, a wikaremu polecił jak najszybsze pójście z wijatykiem do stolarza Dyji, który akurat dogorywał na suchoty i nie spodziewano się, żeby doczekał wieczora.

        Jak tam rozmowa prałata Nogi z Wiktą wyglądała nie wiadomo, ale chyba dobrze, bo Tadzio wygrzeczniał i zaczął chodzić do salki katechetycznej wraz z innymi.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Wtedy też, całkiem przypadkowo, usłyszał jak Edek Koza mówił do kolegi, że „kapo” jest niechrzczony i coś tam jeszcze.

        To co Edek mówił o jego ochrzczeniu czy nieochrzczeniu, niewiele go obchodziło, ale na dźwięk słowa „kapo” poczuł zimny dreszcz biegnący od szyi wzdłuż pleców.  Z niewyobrażalnym lękiem zrozumiał, że o przezwisku „kapo” wcale nie zapomniano!

        Zaraz też pobiegł do Tereski i zaczął jej o tym mówić, ale Tereska przywołała go do przytomności i porządku.

        -Nie bój nic Tadek. Nic ci nie będzie! Jak cię znowu będą szarpać, to im chałupy z dymem puszczę i tyle z tego będzie!

        Tadek aż się skulił.

        -Zrobiłabyś to?!?!

        -A pewnie! Niech cię tylko ruszą! Ja już to kiedyś rozpowiedziałam po mieście, że jak ktoś się będzie ciebie czepiał i przezywał to nie tylko szyby w oknach straci, ale też dach nad głową!

        A jednak ksiądz wikary nie był zbyt szczęśliwy z obecności Tadka Kula na lekcjach religii, bo Tadek cały czas o coś pytał, prosił o wyjaśnienia i coś kwestionował, a to burzyło płynność lekcji i chcąc niechcąc sączyło w młode serca pozostałych dzieci, niepotrzebne wątpliwości.

        Rzecz była w tym, że Tadek dużo wiedział. Przede wszystkim z zapałem czytał Biblię. Pożyczał też z miejskiej biblioteki różne książki, czytał je, a jak czegoś nie rozumiał, to pytał kogo mógł. Pytał panią bibliotekarkę, ciotkę Wiktę, nauczycieli w szkole, a wreszcie pana Eustachego Dornickiego, byłego ziemianina, który przed wojną był w Dorniewie właścicielem sporego majątku, a po wojnie został ciupasem wypędzony aż gdzieś na Ziemie Odzyskane.

        To wypędzenie zgodne było z obowiązującym wtedy prawem, które mówiło, że ziemski posiadacz, „pomieszczik i krwiopijca”, nie może mieszkać w tym samym powiecie, w którym miał majątek.

        Po październiku 1956-go pozwolono mu wrócić. Wrócił ze łzami w oczach, bo chociaż w Dorniewie nic go już nie czekało, to jednak, jak mówił, nie mógł żyć  gdzie indziej i tam na Zachodzie dosłownie usychał z tęsknoty za rodzinnymi okolicami.

        Naturalnie majątku już nie było, więc przytulił się jako lokator  w swoim dawnym domu, słuchał Wolnej Europy i Głosu Ameryki, a poza tym chodził na spacery. Jedyne co mu z dawnych czasów zostało, to laska ze srebrną gałką, którą idąc miedzami, podrzucał miarowo w rytm kroków.

        No więc zdarzyło się, że Tadzio natrafił na jakiś problem, którego nikt mu nie umiał wyjaśnić i pani bibliotekarka poradziła zwrócić się do pana Dornickiego.

        Pan Dornicki znany był bowiem ze swojej szerokiej wiedzy, był wykształconym agronomem, w kościele, w czasie mszy odpowiadał księdzu po łacinie, liturgię znał wybornie, biegle mówił po grecku, niemiecku i francusku, a za dawnych czasów w Ziemi Świętej i w Rzymie bywał i świata dużo zwiedził.

        I tak nawiązała się dość dziwna przyjaźń między dwoma podobnymi duszami. Tadzia i pana Dornickiego. Obaj poczuli na swoich skórach co to znaczy być prześladowanym, odsuniętym i w strachu, a poza tym dla pana Dornickiego  wizyty Tadzia były promykiem rozświetlającym smutną samotność ubogiej starości. Dla Tadzia zaś, rozmowy ze starszym panem, były kopalnią wiedzy.

        Do tego wszystkiego, pan Dornicki zaczął uczyć Tadzia niemieckiego i francuskiego i ze zdumieniem zauważył, że Tadziowi przychodzi to nadzwyczaj łatwo.

        W tym też czasie powstała pewna istotna kwestia własności opustoszałej chałupy Ludwika i Kristy, a potem Stefana Kula. Od czasu jego aresztowania, nikt tu, pod lasem, nie gospodarował i wszystko szło w ruinę.

        W rejestrach gruntowych tak dom jak i całe gospodarstwo ciągle jeszcze należało do tragicznie zmarłego Ludwika.

        Pewnego dnia, pan magister Frey, idąc na swój codzienny spacer, zaszedł niby to przypadkowo do Pawlinów i usiadłszy przy kuchennym stole z Kubą i Wiktą  poradził, że z uwagi na przyszłość Tadzia, dobrze by było zabezpieczyć tę własność i wpisać go jako właściciela.

        -Ostatecznie – tłumaczył pan magister – Tadzio jest legalnym spadkobiercą…

        -No, może niezupełnie legalnym – dodawał – ale Bogiem a prawdą tylko jemu się to należy.

        Kuba Pawlina skrobał się po głowie, przeciągał ręką po nieogolonej twarzy i czuł, że pan magister ma rację, ale jak to trzeba było zrobić tego nie wiedział.

        Pan magister jednak nie przyszedł jedynie z pustą radą. Zaoferował pomoc w przeprowadzeniu sprawy, która jak mówił – warta była zachodu – bo jej załatwienie mogłoby w przyszłości dać chłopcu jakiś start.

        Komu jak komu, ale panu Freyowi Pawlinowie wierzyli.

        Po długich korowodach i mitręgach sprawę załatwiono dopiero dwa lata później. Wszystko to ciągnęło się niemożliwie długo, ale podparto się prawem zasiedzenia, pan magister znalazł świadków, najęty adwokat założył sprawę o uznanie aresztowanego przed dziesięcioma laty Stefana za zmarłego i wreszcie jesienią 1962 roku Tadeusz Kul został wpisany jako właściciel posesji pod lasem. Z uwagi na jego młody wiek, Pawlinowie, wystąpili jako opiekunowie i w ten sposób sprawę zakończono.

        Wszystko to jednak niewiele wtedy Tadzia interesowało. I tak, nawet bez żadnego tytułu własności, biegał tam z Tereską gdzie buszowali po zarośniętym ogrodzie, chlewiku, stodole i cały czas szukali jakichś rzekomych, tajemnych przejść i ukryć. Przepadali za takimi zabawami. A poza tym chodzili po lesie, zbierali grzyby, leśne poziomki i jeżyny i dobrze się im wiodło.

        Zaczęli też porządkować zapuszczoną chałupę, Tereska pomyła okna, Tadek powynosił poniszczone rupiecie i wysprzątał podłogę, a co najważniejsze, Kuba Pawlina przyniósł kiedyś wielką kłódkę, na którą zaczęli zamykać dom, co sprawiało wrażenie, że posesja jest pod kontrolą i do kogoś należy.

Niezależnie od tego, mniej więcej w tym czasie, doszło do pewnego, bolesnego zdarzenia.

        Akurat w Watykanie trwał Sobór Watykański Drugi. Pan Dornicki entuzjazmował się nim ogromnie, w czasie spotkań z Tadkiem dzielił się swoimi uwagami i refleksjami i nie bacząc na to, że rozmawia z młodym chłopcem snuł różne domysły i przewidywania.

        Wydarzenie to bowiem miało wagę gigantycznego trzęsienia ziemi i większość ludzi, a nawet duchowieństwa, nie bardzo wiedziała co o tym myśleć.

-To jak to ma być – roztrząsano w niedzielę pod kościołem – ksiądz będzie stał przodem do ludzi?! I co – wszystko po polsku? I co jeszcze?! Na miły Bóg! Co jeszcze?

        Niektórzy byli zaciekawieni, inni zaniepokojeni, a byli nawet i tacy, którzy oznajmiali z oburzonymi minami, że oni do „takiego” kościoła chodzić nie będą i koniec! I nawet złotówki nie dadzą!

        Wtedy też, na jednej lekcji religii, Tadek zapytał księdza wikarego  jaka jest jego opinia i co myśli o zmianach. Wpędził go tym pytaniem w trochę niezręczną sytuację, bo ksiądz nie był pewny co powiedzieć.

        Jego seminaryjny konserwatyzm i wierność hasłu „non possumus”, nie pozwalało mu na godzenie się z nowościami,  a jednocześnie nie mógł otwarcie oświadczyć, że nie zgadza się z linią soboru.

        W miarę trochę niezręcznego kluczenia z odpowiedzią  zmienił tory rozmowy i zaczął mówić, jak to duchowieństwo zawsze było wierne starym zasadom i nawet w ciężkich warunkach, nawet w obozach koncentracyjnych nie odstępowało od nich.

        I właśnie wtedy, gdy to mówił, z tylnych ławek rozległ się głos:

        -A czy to prawda, proszę księdza, że w Oświęcimiu kapo mordowali ludzi?

        Wszyscy w klasie, bez wyjątku, wiedzieli że Edek Koza powiedział to tylko po to, żeby dokuczyć Tadkowi, który zadał księdzu pytanie o Sobór. Wszyscy to dobrze wiedzieli i wszyscy czuli napięcie.

        A Tadek, na dźwięk tego strasznego dla niego słowa, skurczył się w sobie, cały jakby zmalał, a ręce zaczęły mu drżeć jak w epilepsji.

        W tym właśnie dniu Tadek Kul rozstał się z kościołem.

        I chociaż wydarzenie na lekcji religii nie miało nic wspólnego z nauką kościoła, tylko z głupim, prowokacyjnym pytaniem Edka Kozy, to jednak Tadek wiązał to z zachowaniem księdza, który dość wyraźnie stanął po stronie prześladowcy.

        Winił go za żenujące zadowolenie, które było wyraźnie widoczne w chwili gdy usłyszawszy pytanie Edka Kozy mógł zmienić niewygodny dla siebie temat.

        Bo ksiądz katecheta z ożywieniem podjął rzucone przez Edka pytanie i zaczął szczegółowo opowiadać o okropnościach obozów, przytaczać zasłyszane historie i podkreślać heroizm uwięzionego tam duchowieństwa.

I za każdym razem, gdy w trakcie opowiadania wymawiał słowo „kapo”, Tadek cierpiał męki. Jasne, że ksiądz wiedział o przezwisku i o historii nękania Tadka, ale mimo wszystko powtarzał to straszne słowo. Tadkowi wydało się, że robi to z lubością, celowo i w odwecie za postawienie go w niezręcznej sytuacji.

        W jego opinii to było zachowanie niegodne nauczyciela.

        A do tego wszystkiego, oczywistym było, że nikt nie słuchał tego co ksiądz mówi, bo klasie chodziło tylko o to, żeby jak najczęściej usłyszeć słowo „kapo”. Tylko na to czekano i tylko w tym celu Edek Koza rzucił swoje złośliwe pytanie. Za każdym razem gdy ksiądz w trakcie swojego wykładu mówił o „kapo”  cała klasa patrzyła na Tadka. Cała!

        Tadek wytrwał do końca lekcji, ale po jej zakończeniu wyszedł i więcej nie wrócił.

        Nie wrócił, ale nie przestał czytać biblii i pytać pana Dornickiego. Gdy opowiedział mu o swojej decyzji niechodzenia na religię, Dornicki nie wyglądał na zgorszonego.

        -Z tego co wiem drogi Tadziu, to ty już wiesz więcej niż niejeden ksiądz, cha, cha, cha!

        -A Stary Testament to na pewno – dodał.

I rzeczywiście, dzięki swojej fenomenalnej pamięci, w bibilijnych zawiłościach Starego Testamentu, Tadek poruszał się z zadziwiającą łatwością.

        Od tego czasu Tadek nie chodził ani na religię ani do kościoła, ani nie uczestniczył w żadnych religijnych wydarzeniach, takich jak na przykład procesja Bożego Ciała, która dla wszystkich w mieście była wielkim wydarzeniem i jakby manifestacją religijności.

        Ale jego bunt przeciwko kościołowi, nie był jedynym przełomowym wydarzeniem, w jego młodym życiu.

        Pod koniec siódmej klasy na lekcji polskiego przewidziana była nauka  pisania.

życiorysu, bo ta umiejętność, w rzeczywistości systemu demokracji ludowej, była nie do przecenienia.

        W Polsce Ludowej życiorys pisało się bowiem przy każdej okazji. I trzeba go było umieć pisać. Prawie każde podanie musiało mieć w załączniku życiorys. Czasem bardziej szczegółowy, czasem mniej, ale zawsze był wymagany.

        Dlatego też nauka właściwego jego przygotowania i napisania była, dla młodych obywateli Kraju, nie do przecenienia.

        Dzieci miały więc napisać swój życiorys według podanego przez nauczyciela schematu, w którym musiały się znaleźć informacje o pochodzeniu społecznym, ewentualnym udziale rodziców w wojnie, ich wykształceniu, pracy i społecznym zaangażowaniu. Wymagano też paru innych rzeczy, ale te były już mniej ważne.

        Tadek napisał bardzo starannie o Pawlinach, o ich wojennych przejściach i pracy i kartkę oddał, ale zaraz na drugi dzień polecono mu żeby został po lekcjach. Nauczycielka trzymała w ręku jego życiorys, a jej mina wskazywała na „głębokie zatroskanie”.

        -Tadek – powiedziała – przecież ten twój życiorys jest niekompletny! Czyżbyś chciał zataić to, że twoi rodzice byli w obozie?

        -Przecież napisałem, proszę pani…

        -Nie udawaj, że nie wiesz o kim mówię! Mówię o twoich rodzicach, a nie opiekunach… A czy ty wiesz, że w przyszłości, za ukrywanie faktów możesz nawet trafić do więzienia?

Tadek zmartwiał.

        -Ja napisałem proszę pani. Więcej nie wiem…

        -Tylko nie próbuj mi tu wmawiać, że nie wiesz, że twoja matka była w obozie kapo!

        Nie ulega kwestii, że to było okrutne, bo przecież nauczycielka doskonale znała sprawę przezwiska i różnych awantur. Powybijanie szyb przez Tereskę, najrozmaitsze skargi, wizyty Wikty Pawliny w szkole, wreszcie interwencje milicji znane były wszystkim w mieście, a co dopiero nauczycielom.

        To było okrutne i niegodziwe, ale całkiem być może, że nauczycielka chciała jedynie podkreślić wagę poprawnego pisania życiorysu i nawet nie myślała o jakimś osobistym urażeniu chłopca. Całkiem być może, niemniej skutek jej uwagi był straszny. Trzynastoletni już Tadek zbladł jak papier, zachwiał się, usiadł na podłodze i się rozpłakał.

        Po jakimś czasie, gdy nauczycielka najpierw próbowała obrócić swoje niefortunne słowa w żart, potem chciała go pocieszać, aż wreszcie krzyknęła głośno, żeby się natychmiast uspokoił, Tadek wstał i wyszedł.

        To było na parę miesięcy przed zakończeniem szkoły.

        Tadek wstał, wyszedł  i nie wrócił.

        W ciągu paru miesięcy zerwał z dwiema instytucjami, które w jego głębokim przekonaniu nie zasługiwały ani na jego szacunek, ani nawet na uwagę.

        Zaraz po wydarzeniu z nauczycielką, Tadek poszedł do pana Dornickiego. Narazie nie chciał iść do domu. Nie chciał martwić ciotki. Wiedział, że o swojej decyzji rzucenia szkoły będzie jej musiał powiedzieć, ale chciał to nieco odwlec i przygotować sobie argumenty.

        Jego pierwszym zamiarem było biec do Tereski, powiedzieć jej o wszystkim, ale po chwili zmienił ten zamiar, bo był prawie pewny, że wtedy nie zdoła powstrzymać łez, a w kontaktach z Tereską w żadnym razie nie chciał już okazywać słabości.

        Tamte czasy, gdy wołał ją na ratunek żeby go broniła przed bijącymi chłopakami, minęły. Dość szybko zorientował się, że Tereska zawsze mu pomoże, ale nie będzie tolerować jego mazania się. To było „dobre” na początku, gdy mieli osiem lat, a nie teraz, gdy wszystko się tak zmieniło, Teresce zaokrąglały się piersi, a jemu zmieniał głos.

        Postanowił więc najpierw pójść do pana Dornickiego, w przekonaniu, że właśnie on będzie w tej sytuacji najlepszym doradcą.

        I nie zawiódł się.

        Zastał go siedzącego z uchem przy radiu.

Słuchanie Wolnej Europy było dla pana Dornickiego, jak oddychanie czystym, świeżym powietrzem! Było odtrutką na wszechobecną propagandę i coraz cięższą atmosferę w Kraju.