Zajmował mały, zimny pokoik w swoim dawnych dworze. Pozostałe pomieszczenia były zajęte przez ubogie, wielodzietne rodziny.

        Tadek szedł pośpiesznie. To była pierwsza rzecz, którą chciał zrobić! Jego nauczyciel i przyjaciel leżał samotnie, a przecież to był ktoś, bez kogo nie znałby języków i w konsekwencji nie byłby w szkole!

        W drodze zdarzył mu się dziwny wypadek.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Otóż idąc wąską drogą, która prowadziła do dawnego dworu, zobaczył idącego z naprzeciwka  Edka Kozę, dawnego „prześladowcę”, pierwszego w przezywaniu go i w sumie prawie wroga, bo w szkolnych czasach nie rozmawiali ze sobą, a jeśli już to tylko ze złością i szyderstwem.

        Na widok Edka, Tadkowi ścisnęło się serce. Miał chwilę, że chciał uciekać, a nawet popędzić do Tereski po pomoc, ale to była tylko sekunda, bo zaraz wyprostował się i odważnie szedł mu naprzeciwko.

        -Jestem w wojskowej szkole – powtarzał sobie – nie wolno mi się bać. A zresztą, kto wie, czy teraz nie jestem od niego silniejszy…

        I szedł bez zatrzymania.

        I stała się rzecz dziwna i niezwykła! Ten Edek Koza, który dawniej nie opuścił żadnej okazji, żeby nie wydrzeć się „kapo!!!”, nie kopnąć czy walnąć Tadka pięścią, uśmiechnął się szeroko i powiedział wesoło:

        -Cześć Tadek! Dawno cię u nas nie było? Słyszałem, że w stolicy jesteś! Co tam u ciebie nowego?

        Ani słówka o „kapo”, ani jednego złego gestu czy nieprzyjemnego wyrazu. To nie był dawny Edek! To był przyjemny, pełny serdeczności kolega, który cieszył się z dawno niewidzianego przyjaciela z dawnych lat!

        Tadek oniemiał. Nie tego oczekiwał. Był pewien, że dojdzie do bójki, do kolejnego wyzywania, a tu nic z tych rzeczy! Wręcz przeciwnie!

        Zrobiło mu się tak dobrze, jak nigdy! Poczuł, że oto ten wspaniały, świąteczny czas wygasił wszystkie złości, dawne urazy, boleści, żale i niepewności. Poczuł tak ogromną sympatię do tego Edka, że przez moment miał ochotę objąć go i uściskać. Opanował się jednak, podali sobie ręce i chwilę porozmawiali, pożartowali, a na pożegnanie Edek nawet zaprosił go do siebie, na świąteczny poczęstunek.

        -Wpadnij jutro, mama też się ucieszy. Teraz jest zima to nie ma co o robocie mówić, ale na wiosnę, jak będziesz chciał, to pomogę ci przy tej twojej chałupie pod lasem, co? Robię teraz u stolarza, ale tak myślę, że chyba na cieślę pójdę bo to mi jakoś lepiej pasuje. Ile ci tej szkoły zostało?

        I tak się pożegnali, a Tadek poszedł dalej jak na skrzydłach, jakby rzeczywiście unosił się w powietrzu!

        Nie mógł uwierzyć w swoją radość! Minęło! Minęło!

        Już nie jest „kapo”, tylko zwykłym, normalnym Tadkiem, którego nikt inaczej nie nazywa!

        Był jak nowonarodzony! Wszystkie strachy trzech minionych dni rozpłynęły się w tej radości jak szczypta soli w jeziorze! Nigdy, przenigdy nie był szczęśliwszy!

        Pana Dornickiego zastał siedzącego w fotelu. Był w szlafroku, a jego nogi przykrywał gruby koc. Zgarbił się jakoś i postarzał ogromnie.

        Usiadł koło niego. To był jedyny człowiek, któremu mógł i chciał wszystko powiedzieć. Wiedział, że jest jego prawdziwym przyjacielem.

        Pan Dornicki wysłuchał go uważnie i na końcowe, niepewne pytanie Tadka co powinien zrobić, tak powiedział:

        -Tadziu kochany, gdy wrócisz do szkoły o nic nie pytaj. Oni ci zresztą nic nie powiedzą, albo zbędą jakimś głupstwem. Nie pytaj i nie daj im poznać, że zależy ci na wyjeździe.

        -Jeśli uda ci się w przyszłości wyjechać, nie wracaj i staraj się ułożyć życie w wolnym świecie, ale jeśli zostaniesz w kraju to staraj się być z nimi.

        -Pamiętaj jedno, że bolszewicy mają tylko jedną świętość – partię. W imię tej „świętości” zdolni są do najgorszych i najpodlejszych czynów, bo uważają, że dla partii nie ma zbyt wielkich ofiar. Nigdy nie patrzą na jednostkę.

        -Bądź z nimi i czekaj swojego czasu, a możesz mi wierzyć, że ten czas nadejdzie. Bądź takim Wallenrodem… Czytałeś, prawda?

        Ale Tadek nie czytał, więc pan Dornicki wyjaśnił mu w paru słowach treść, a na koniec dodał:

        -To wszystko co Mickiewicz chciał tam powiedzieć wyjaśnia słynne powiedzenie Machiavellego, że są dwa sposoby walczenia – lisa i lwa.

        I zaraz potem pan Dornicki zamilkł na dłuższą chwilę, zgarbił się jeszcze bardziej i poprosił Tadka, żeby wrócił nazajutrz, bo teraz jest już zmęczony.

        Wracając do Warszawy Tadek myślał o tym co usłyszał od pana Dornickiego. Romantyczne uwagi dotyczące wallenrodyzmu uznał za raczej naiwne i w żaden sposób nie odpowiadające rzeczywistości, ale co do innych jego rad to szybko się przekonał, że stary pan miał rację.

        Po zgłoszeniu się do komendanta szkoły, nie otrzymał żadnych wyjaśnień, dlaczego został cofnięty z granicy, za wyjątkiem oświadczenia, że taki był rozkaz.

        -Wracaj do zajęć – oznajmił mu komendant – o terminie wyjazdu zostaniesz poinformowany.

        Co by nie powiedzieć, to taka informacja była pocieszająca, bo mogła oznaczać, że jego wyjazd ciągle jeszcze był brany pod uwagę, ale Tadek nie przywiązywał już do tego większej wagi.

        -Kto ich tam wie – myślał – może jeszcze raz chcą mi zrobić jakąś paskudną próbę?  W nosie to mam! Nic mi nie mogą zrobić!

        I z kancelarii komendanta nie wyszedł ani przygnębiony, ani przegrany! Takie uczucia nie miały już do niego przystępu. Był innym człowiekiem i w pewnym sensie  wdzięczny był tej bezosobowej władzy, że cofnęła go z granicy i kazała wracać, bo w ten sposób mógł pojechać do Dorniewa i na drodze do domu pana Dornickiego spotkać  Edka Kozę.

        Bo to spotkanie przełamało w nim jeśli nie wszystko to w każdym razie bardzo wiele. Wyciągnięta do zgody ręka dawnego prześladowcy, wyrwała go z mroku ponurego świata zagrożenia, braku koleżeńskiej akceptacji i poczucia niedowartościowania.

        Wyjeżdżał po Świętach z Dorniewa jako inny człowiek!

        Spotkanie z Edkiem, potem wizyta w jego domu i rozmowy z innymi, dawnymi kolegami upewniły go, że tamte zmory minęły i jest w nowym, dobrym i życzliwym świecie, w którym warto żyć.

        Dlatego też, żadne próby sprawdzania go przez władze szkoły i poddawania próbom nie miały już na niego ani wpływu, ani go nie przerażały.

        -Mogą mnie wysyłać, cofać, pytać, a nawet wpisywać do akt personalnych jakieś stare przezwiska – myślał wesoło – wszystko to jest mi zupełnie obojętne!

        Poczuł taki przypływ poczucia własnej wartości, że aż się nim zachłysnął. Nigdy wcześniej nie doznał czegoś podobnego. Tak, jakby to zerwanie ze starym lękiem, upokorzeniem, wstydem i niemocą, ukazało mu nagle nieograniczone możliwości i siły.

        Czuł się nowym człowiekiem!

        -Jestem prymusem w szkole – myślał z dumą – znam dobrze języki, czuję się silny i zdrowy, a co najważniejsze nie jestem już żadnym, mazgajowatym „kapo” i nie potrzebuję Tereski do obrony! Przeciwnie! To ja ją będę bronić!

        Takie buńczuczne myśli i widoczne zadowolenie, nie przeszło niezauważone.

        -Co tam Tadek – pytali koledzy – zakochałeś się na tych feriach czy co?

        Ale on uśmiechał się tajemniczo i mówił:

        -Może…

        Parę dni po powrocie, po rozmowach z kolegami, słuchaniu radia i czytaniu „Trybuny Ludu” i „Żołnierza Wolności” – bo tylko te gazety były dostępne – zaczęło mu świtać, jakie mogło być podłoże jego przerwanego wyjazdu do Niemiec.

        Otóż na dwa tygodnie przed Świętami ministrem spraw wewnętrznych został generał Mieczysław Moczar i w podległych mu służbach zapanowała atmosfera niepewności.

        Tak to sobie Tadek w głowie układał i wyjaśniał, a że miał umysł przenikliwy i wrażliwy potrafił z pozornie nieistotnych zdarzeń i wiadomości wysnuć ciekawe wnioski. Zresztą nie o samą przenikliwość tu chodziło, tylko o to, że jego kolega i współmieszkaniec – Leon Semko – miał sprytnie schowane, małe, tranzystorowe radyjko, którego ukradkiem, już po wieczornym apelu, słuchali.

        To wspólne słuchanie odbywało się od niedawna, bo Leon nie ufał Tadkowi, był czujny i ostrożny jak żuraw i dopiero po półtorarocznym wspólnym mieszkaniu,  dopuścił go do sekretu.

        Z tego wieczornego słuchania dowiedzieli się o generale Moczarze i o zaostrzeniu kursu nie tylko w resorcie spraw wewnętrznych, ale przede wszystkim w całym Kraju, który i tak ledwo zipał w żelaznych łapach reżimu.

        Tadek był pewny, że jego cofnięcie z granicy było z tym związane. Po prostu, nikt nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności za ewentualne niepowodzenie wyjazdu ucznia szkoły, która mieściła się na terenie wojskowej jednostki.

        Innymi słowy, gdyby Tadek nie wrócił ze swojego wyjazdu do Niemiec, mogłyby się potoczyć głowy tych, którzy na taki wyjazd pozwolili. I mogłyby się potoczyć w dosłownym tego słowa znaczeniu.

        Surowość kursu, który przyniosła ze sobą nominacja generała Moczara na stanowisko ministra, objawiła się już na początku lutego, gdy w procesie, który w trybie doraźnym toczył się przeciwko pracownikom przemysłu mięsnego, ogłoszono karę śmierci!

        Dyrektor Przedsiębiorstwa Handlu Mięsem, Stanisław Wawrzecki został powieszony!

        Tego się nie spodziewano i blady strach padł nie tylko na „niegospodarną swołocz”, ale na wszystkich, a szczególnie tych, którzy siedzieli na prominenckich stanowiskach i podejmowali decyzje.

        A funkcjonariuszy resortu spraw wewnętrznych dotyczyło to w pierwszej kolejności.

        Leon Semko był nie tylko ostrożny, ale umiał też analizować i przewidywać i wiele z tego co dla Tadka nie było jasne rozsupływał mu w czasie wieczornych pogaduszek.

        I Tadek dużo się od niego uczył. Jasne, że to wszystko nie przyszło od razu i minęło wiele wieczorów nim dotknęli delikatnych tematów, ale wiadomo, że prawdziwa przyjaźń nie powstaje z dnia na dzień.

        Najpierw więc były rozmowy o sporcie, muzyce i rodzinnych miejscowościach skąd pochodzili, potem coś niecoś o rodzinach i kolegach, aż wreszcie, któregoś razu Leon powiedział, że w jego wsi dokuczali mu, że jest Białorusinem. Coś tam jeszcze musiało być na rzeczy i Tadek czuł, że Leon nie o wszystkim mówi, ale już samo to sprawiło, że poczuł bratnią duszę.

        -Mnie też przezywali okropnie – powiedział ostrożnie – ale teraz już mnie to nie rusza! Mam to poza sobą!

        Zdawał sobie sprawę, że w tym odkrywaniu się idzie może cokolwiek za daleko, ale tak sobie postanowił, bo chciał sprawdzić na ile może już o tym otwarcie mówić.

        Leon Semko był po panu Dornickim drugim człowiekiem, przed którym powoli odkrywał swoją duszę.

        Zmienioną już i wyleczoną, ale cały czas pokrytą jeszcze bliznami przeszłości. W każdym razie wiedział, że musi Leonowi o tym powiedzieć.

        -Wiesz Leon – powiedział – przezywali mnie wtedy „kapo”!

        I odetchnął ciężko, patrząc jak zareaguje przyjaciel.

        Wiosna 1965 roku przyniosła parę zdarzeń, które w życiu Tadka wiele zmieniały.

        W kwietniu dostał list od cioci Wikty, w którym po długich wywodach dotyczących bieżącego życia w Dorniewie, pisała, że do Tereski przychodzi Andrzej Bucz. „Cały czas przychodzi”, pisała Wikta. Nie pisała nic więcej, ale Tadek dobrze zrozumiał o co jej chodzi i że coś powinien z tym zrobić.

        Drugą była wiadomość o śmierci prałata Nogi. Ta wiadomość przeniosła go na krótki moment do dnia, w którym wyszedł z salki katechetycznej i oznajmił, że ani na religię, ani do kościoła już więcej nie wróci.

        Zamyślił się, bo teraz już wiedział, że takich decyzji nie wolno podejmować w chwili złości, a już na pewno nie można się deklarować, że czegoś nie będzie się robić „na zawsze” i „już nigdy”. W czasie świątecznego pobytu w Dorniewie, poszedł przecież z ciocią na pasterkę i czuł, że dobrze mu stać w tłumie znajomych, patrzeć na dawno niewidziany ołtarz i słuchać kolęd.

        Teraz, gdy był już „w dobrych terminach”, z kolegami, a złe lata przezywania, bicia i nękania miał już za sobą, zdawał sobie sprawę, że odejście od kościoła było dziecinne. Nie żeby chciał wrócić i zacząć praktykować! Chodziło mu raczej o to, że jego podjęta w dziecinnej złości decyzja wyglądała teraz trochę śmiesznie.

        Wiadomość o śmierci starego proboszcza obudziła te refleksje i zrobiło mu się trochę żal, że ten dobry człowiek, który był częścią dorniewskiego krajobrazu, odszedł na zawsze.

        Trzecią wiadomością były rozpoczynające się w maju, w Berlinie,  Mistrzostwa Europy w Boksie. Leon Semko ostrzył sobie zęby na słuchanie i oglądanie transmisji, bo to była jego ukochana dyscyplina i bardzo aktywnie trenował w szkolnej sekcji bokserskiej.

        Tadek natomiast dostał zupełnie niespodziewane, wspaniałe polecenie wyjazdu do Berlina jako tłumacz! Regularny tłumacz zachorował i z resortu przyszło zapotrzebowanie na kogoś znającego dobrze niemiecki.

        Tadek był w euforii, ale pamiętający pouczenia pana Dornickiego, żeby o nic nie pytać, udawał obojętność. Leon zazdrościł mu tego wyjazdu do zwariowania, ale akurat w tym przypadku nic się nie dało zrobić i żadna zamiana nie było możliwa, bo po prostu Leon nie mówił po niemiecku. Mówił doskonale po rosyjsku i białorusku, ale nie po niemiecku.

        Tadek był w siódmym niebie! Miał jechać na cały tydzień za granicę! Mało tego! Miał jechać z polską ekipą! Z Kulejem, Grudniem, Gałązką, Bendigiem i wszystkimi innymi, których dotąd znał tylko z gazet, z radia i telewizji.

        To, że ta „za granica” to było tylko NRD nie miało znaczenia, bo sama decyzja o wysłaniu go do Berlina, potwierdzała jego wcześniejsze domysły, że tamto cofnięcie z granicy, nie było personalne i dla władz, cały czas był tak czysty jak wtedy gdy wrócił z Kolonii z wizyty u Stefana Kula. A to było ogromnie ważne.

        Po paru latach pobytu w szkole zaczynał się orientować w zagmatwanej i co tu dużo mówić perfidnej grze jaką prowadzą władze. Uczył się tego każdego dnia.

        Ciągłe przypominania, że trzeba być „czujnym” i że wróg może być blisko nas, że nikomu nie wolno wierzyć i jak ma się najmniejsze nawet podejrzenia to obowiązkiem jest doniesienie do władz i tak dalej, i tak dalej – to wszystko było na porządku dziennym.

        Wraz z Leonem trzymali się twardo razem, ale były chwile, że Tadek widział w jego oczach mignięcia niepokoju. Zwłaszcza w czasie nocnego słuchania radia. Uśmiechał się wtedy do niego uspokajająco, ale czuł, że Leon może mieć wobec niego obawy, a może nawet żałował, że dopuścił Tadka do swojego sekretu z radiem.

        Żeby upewnić go, że z jego strony nic mu nie grozi, któregoś wieczoru Tadek sam wyszukał na skali radia Wolną Europę i zaczął słuchać. Leon zbladł.

        -Czy ty wiesz, wariacie, że za takie coś mogą nas wyrzucić na zbity pysk i jeszcze postawić przed dyscyplinarką?!?