-W siatkówkę?

        -Tak jest!

I wtedy stała się rzecz, która w ciągu ułamka sekundy zmroziła Tadka tak jakby go ktoś oblał lodowatą głową.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        -Ty mi tu o siatkówce nie gadaj!!! – mały, szary człowiek wrzasnął na całe gardło i walnął przy tym otwartą ręką w biurko.

        Tadek skulił się nieco, bo wydawało mu się, że ten nagły wybuch wściekłości uderzy go fizycznie.

        -Ty mi o tym syjoniście nie gadaj, że w siatkówkę grał, albo że był dobrym kolegą! – zasyczał kadrowiec.

        I wtedy Tadek zrozumiał o co chodzi.

A chodziło o to, że po czerwcowym ataku Izraela na Egipt, sekretarz Gomułka prawie od razu zaczął kampanię przeciwko tak zwanej „piątej kolumnie”, którą mieli stanowić mieszkający w Polsce Żydzi.

        Kraje Wschodniego Bloku zerwały dyplomatyczne stosunki z Izraelem i tak jak to już wiele razy w historii bywało, zwróciły się przeciwko społeczności żydowskiej. Pogromów nie było, bo to już nie były te czasy, ale gdy w październikowym przemówieniu z okazji święta milicji, minister Moczar porównał „syjonistów” do hitlerowców, atmosfera stała się groźna.

        Tadek wiedział to z gazet i ze słuchanego w telewizji przemówienia Moczara i chociaż nie bardzo mógł zrozumieć kto to są ci „syjoniści”, to czuł, że nazwanie kogoś „Żydem” jest jednoznaczne z wpakowaniem go w ogromne tarapaty.

        Jak dotąd, nie brał sobie tego zbyt głęboko do serca, bo nie znał żadnych Żydów i nawet nie wiedział czy w Polsce są jacyć Żydzi. Wiedział oczywiście, że w czasie wojny ginęli w obozach, ale to chyba było wszystko. Nigdy się nad tym nie zastanawiał, ale wydawało mu się, że żadnych Żydów już nie ma, a jeśli byli, to dawno, przed wojną, a potem zginęli w czasie wojny.

        Jak się ci jacyś „syjoniści” mieli do tych Żydów, których ani nie znał, ani nawet nie widział, nie miał zielonego pojęcia.

        Kadrowiec uspokoił się, znowu założył okulary i oschłym głosem ciągnął:

        -Wróg jest wszędzie. A kto może mówić o wrogu, że jest dobrym kolegą i że dobrze grał w piłkę???

        Tu zrobił teatralną przerwę i dokończył:

        -No kto? Chyba też wróg!

        -Trzeba być czujnym towarzyszu Kul! Czujnym! Bo wiecie jak to jest, prawda? Wiecie?!? Najpierw gra się z wrogiem w piłkę, potem uważa się za dobrego kolegę, a potem co?!? No, co???

        -Utrata partyjnego zaufania – odpowiedział sobie z satysfakcją A wiecie co to znaczy, prawda?

        Tadek siedział jak skamieniały. Nagle kadrowiec zmienił ton, uśmiechnął się, wyciągnął w kierunku Tadka paczkę carmenów i zupełnie innym, nawet miłym głosem, powiedział:

        -My wiemy towarzyszu Kul, że jesteście bardzo dobrym słuchaczem, że macie wyniki i wykładowcy mają o was dobre zdanie, ale rozumiecie, musicie uważać z kim się zadajecie, bo wiecie jak to jest – czasami parę minut nieuwagi może przekreślić lata zasług.

        Tadek wyszedł na trzęsących nogach. Szedł korytarzem wysłanym dywanem z rzędami drzwi po obu stronach. Kręciło mu się w głowie. Czuł, że w tej zwariowanej, chorej rzeczywistości naprawdę wystarczy jedna pomyłka, żeby zginąć.

        Ale jak się mógł tych pomyłek ustrzec? Jak? Czy to w ogóle było możliwe? Skąd mógł wiedzieć, że Leon jest „wrogiem”? Jakim „wrogiem”? Jakim „syjonistą”? Zwykły Białorusin z Podlasia! Zresztą jaki Białorusin? Polak! Normalny Polak!

        A teraz zamierzają się na niego? To nie wystarcza, że skończył ich szkołę, jest w partii, uczy się i pracuje dla resortu i w oczywisty sposób przewidziany jest do pracy w „służbach”? Czy to nie wystarczy?

        Coraz wyraźniej okazywało się, że nie! Okazywało się, że cały czas trzeba było potwierdzać swoją wierność, oddanie i „bezgraniczne zaufanie” partii. I co było najgroźniejsze to to, że nigdy nie było wiadomo kiedy schodzi się z tej jedynej, „jasno wytyczonej” drogi.

        Kiedy z wiernego syna socjalistycznej Ojczyzny, staje się wrogiem!

        I to było straszne, bo jak grać w grę, w której cały czas zmieniane są jej zasady?

        Tadek wracał do domu na Fałata wolnym krokiem. Szedł Rakowiecką, mijał znajome budynki, doszedł do skrzyżowania z Alejami Niepodległości. Nie mógł ochłonąć. Po lewej stroni ciągnął się wysoki, ponury mur więzienia, a po prawej otoczone  drzewami budynki Szoły Głównej Planowania i Statystyki.

        Na rogu była knajpa Kameralna. Nigdy tego nie robił, ale teraz wszedł i przy bufecie zamówił dwie pięćdziesiątki.

        To co usłyszał od kadrowca dawało bardzo wiele do myślenia. Najpierw trzeba by się delikatnie wywiedzieć co jest z Leonem, a potem jak to jest z tymi cholernymi „syjonistami”! Wiedział, że wyjaśnienie tego jest konieczne do podjęcia decyzji co robić!

        Późnym wieczorem nastawił cicho radio i poszukał rozgłośni polskiej radia Wolna Europa. Spikerzy w najróżniejszych wiadomościach i relacjach przedstawiali narastające trzęsienie ziemi, które miało ogarnąć wszystkie szczeble ludowej władzy. Z organami ścigania włącznie. A może przede wszystkim z nimi!

        Od wizyty w kadrach czuł, że jest baczniej obserwowany i że nie wszyscy są wobec niego tacy jak przedtem. Inna rzecz, że mogło mu się tylko tak wydawać, bo źle spał, nerwy miał cały czas napięte, a oczy otwarte i ”czujne”.

        W ogóle cały był jedną wielką „czujnością” i Tereska od razu zauważyła tę zmianę. Szczególnie w łóżku.

        Przełom 1967 i 68 roku był  tak pełny niepokoju, że komendant szkoły rozkazał zorganizowanie zebrania wyjaśniającego stanowisko władz wobec tak zwanej „piątej kolumny”.

Atmosfera była nieprzyjemna. Wszędzie słychać było różne ciche rozmowy, pełne domysłów, niesprawdzonych informacji, a nawet całkiem głupkowatych plotek. Zwykłe rzeczy, które w chwilach niepewności i strachu dają o sobie znać. Wszystko to fatalnie wpływało na morale słuchaczy i oczekiwane zebranie miało przywrócić równowagę i dyscyplinę.

        Oliwy do ognia dolało nagłe zwolnienie dwóch słuchaczy szkoły. Dobrych studentów. Nazywali się Heniek Posner i Leon Semko.

        To właśnie wtedy po raz pierwszy padły słowa o wyjazdach Żydów, czy raczej Polaków żydowskiego pochodzenia, do Izraela. Mówiono, oczywiście po cichu, że Posner i Semko dostali dokumenty podróżne w jedną stronę i polecenie opuszczenia Kraju na zawsze, bez prawa powrotu.

        Sprawa wyjaśniła się w czasie zebrania. Oficer prowadzący potwierdził zwolnienie ze szkoły dwóch studentów, którym – jak podkreślał – bliżej było do Izraela niż do Polski i nie bacząc na to ile dla nich socjalistyczna Ojczyzna zrobiła, odwrócili się od Niej i „ukazali swoje prawdziwe oblicze”.

        Tak Tadek jak i inni zachodzili w głowę jak to było możliwe i dlaczego wcześniej nikt o tym nic nie wiedział, ale to były nonsensowne pytania, bo po pierwsze nikt o to nigdy nie pytał, a po drugie nikomu ze słuchaczy Szkoły, nawet przez myśl nie przeszło, że istnieje jakiś problem syjonizmu, Żydów i „piątej kolumny”.

        Zebranie informacyjne i sugestywne przedstawienie punktu widzenia władz zaczęło dawać szybkie rezultaty, bowiem prawie od razu po nim, wśród słuchaczy zaczęła  narastać złość na to, że przecież Polska ciągle się jeszcze odbudowuje po wojennych zniszczeniach, a tu Żydzi brużdżą, „ryją jak krety” i podkopują prestiż Kraju.

        Już w czasie zebrania, słychać było pełne oburzenia głosy, że „Żydzi do Izraela” i jeszcze inne, obraźliwe, krzywdzące hasła, aż oficer prowadzący zebranie grzecznie i trochę na pokaz, uciął je mówiąc:

        -Pamiętajcie towarzysze, że nie wolno nam wrzucać wszystkich do jednego worka, ale z całą pewnością macie „słuszną rację”, że kto na naszą socjalistyczną Ojczyznę pluje i opowiada się za imperialistycznym syjonizmem, ten jest wrogiem! Niech więc sobie jedzie i nie wraca!

        Niedługo potem wybuchły protesty studentów, rozchwianie nastrojów, aresztowania i prawdziwe „polowania na czarownice”, które miały uzasadnić stanowisko władz w sprawie działań wymyślonej „piątej kolumny”.

        Atmosfera w MSW wrzała i nie było dnia, żeby ktoś nie został posądzony o sprzyjanie syjonistom, co kończyło się wyrzuceniem. Postępowanie kierownictwa resortu wobec napiętnowanych było różne w zależności od stopnia ich wtajemniczenia. Ci z niskich szczebli mogli liczyć na otrzymanie dokumentu wyjazdowego, ale funkcjonariusze wyższego szczebla byli skierowywani do służb więziennych, albo do odległych jednostek wojskowych.

        Tadek żył jak w malignie, bo po tej pierwszej i jak dotąd jedynej rozmowie w kadrach, w czasie której pytano go o przyjaźń z Leonem, był pewien, że wcześniej czy później dostanie jeszcze jedno wezwanie, które będzie tym decydującym i ostatecznym.

        W końcu, nie mogąc wytrzymać niepewności, zwierzył się ze wszystkiego Teresce. Powiedział jej o swoich obawach, że mogą go wyrzucić, że mogą stracić ten pokój na Fałata i kto wie co będzie dalej.

        -Chyba nie karzą mi wyjeżdżać, ale musimy pomyśleć co robić gdyby do tego doszło – powiedział dość spokojnie, chociaż widział spiętą i bladą buzię żony.

        Opowiedział jej o swoich dawnych rozmowach z panem Dornickim, o jego radach dotyczących wyjazdu, a także o tym, co w swoim czasie dowiedział się od pana Freya o swoim ojcu.

        Wszystko to miało bardzo małe znaczenie, ale ostatecznie komu miał o tym powiedzieć jak nie własnej, ślubnej żonie!

        Czuł się osaczony i samotny, tak jak wtedy gdy za dziecinnych lat, szkolni koledzy przezywali go „kapo!!!”, a on nie umiał się przed nimi obronić. Teraz było podobnie i tak jak wtedy, obudziła się w nim nadzieja, że Tereska znowu go obroni.

        Wydało mu się nawet, że tak jak kiedyś gdy walnęła w kark Edka Kozę, tak i teraz da w kark kadrowcowi z MSW i to załatwi sprawę.

        Ale to były tylko ponure żarty, bo sprawa była niewyobrażalnie poważna.  W maju wypadki potoczyły się jak lawina i w ciągu paru dni życie Tadka i Tereski zostało wywrócone do góry nogami.  Najpierw było wezwanie na egzekutywę partyjną, potem wezwanie do kadr, do komendanta i wreszcie „przed oblicze” dyrektora departamentu. W tym czasie Tadek widział już bardzo jasno, że wszystko to zmierza ku katastrofie.

        Na domiar złego, w którymś momencie, w panikarskim odruchu tonącego, który łapie się brzytwy, powołał się na swojego protektora pułkownika Rumienia i to jak się okazało było kardynalnym błędem. Pułkownika nie było i jak mu dano do zrozumienia, nie może na niego liczyć. Co to miało znaczyć mógł się tylko domyślać. W czerwcu został zwolniony ze szkoły i zaraz potem dano mu tylko parę tygodni na wyprowadzenie się z pokoju na Fałata. Wtedy też doszło do rozmowy, w czasie której, jak się okazało, miał podjąć najtrudniejszą decyzję  jego życia.

        Przyjął go nieznany mu oficer w stopniu majora. -My wiemy, że nie jesteś syjonistą – mówił  – ale twoja sytuacja jest dwuznaczna. Leon Semko był twoim przyjacielem, masz kontakty za granicą, z pochodzeniem też u ciebie nie za tęgo…

        Tadek od razu zauważył, że major mówi do niego „ty”, a nie „wy” jak przedtem. Najpierw chciał coś odpowiedzieć, ale znowu przypomniał sobie radę pana Dornickiego żeby siedzieć cicho i odpowiadać najkrócej jak to możliwe więc milczał.